Изменить стиль страницы

Amanda czuła, jak budzi się w niej rozkosz, wzbiera w każdym zakątku ciała, czekając tylko na impuls, który doprowadzi ją do szczytu i rozładuje napięcie w jednym ekstatycznym wybuchu.

Ręce Jacka wędrowały po gładkim jedwabiu jej sukni. Z głębokiego dekoltu wyłaniały się kusząco pełne piersi, jakby starały się uwolnić z uwięzi. Jack pochylił się, wtulił usta w zagłębienie między nimi i obsypywał pocałunkami nagą skórę. Przez cienki materiał sukni pieścił palcami nabrzmiałe sutki. Amanda załkała cicho, wspominając ich wspólny wieczór w dniu jej urodzin, kiedy pieścił jej obnażone piersi w ciepłym świetle ognia płonącego na kominku. Bardzo pragnęła znów przeżyć tak intymne chwile.

Devlin jakby czytał w jej myślach. Położył dłoń na jej piersi i lekko ją ścisnął.

– Amando, pozwól, że odwiozę cię dzisiaj do domu – poprosił ochryple.

Pobudzone zmysły sprawiły, że nie myślała jasno. Minęła długa chwila, zanim mu odpowiedziała.

– Już zaproponowałeś, żebym skorzystała z twojego powozu – wyszeptała.

– Wiesz, o co cię proszę.

Oczywiście, że wiedziała. Chciał z nią pojechać do domu, pójść do jej sypialni i kochać się z nią w łóżku, w którym dotychczas nie sypiał nikt oprócz niej. Wsparła czoło na jego piersi i niepewnie skinęła głową. Nadszedł już odpowiedni czas. Wiedziała, co ryzykuje, jakie są ograniczenia i możliwe konsekwencje tej decyzji, ale chętnie się na nie wszystkie godziła w zamian za czystą radość z obcowania z Jackiem. Jedna wspólna noc… sto nocy… przyjmie wszystko, co przyniesie jej los.

– Tak – wyszeptała w miękkie, wilgotne płótno koszuli Jacka, na którym zapach jego skóry kusząco mieszał się z lekką wonią krochmalu, wody kolońskiej i świątecznych sosnowych gałęzi. – Tak, pojedź dziś ze mną do domu.

9

Przez resztę wieczoru Amanda nie liczyła upływających godzin. Miała tylko wrażenie, że zanim wyszli ostatni goście, minęła cała wieczność. Wreszcie zaczerwieniem od trunków i świątecznych zabaw rodzice załadowali zmęczone dzieci do czekających powozów. Pary zakończyły prowadzone dyskretnym szeptem rozmowy, wymieniły pożegnalne obietnice i złożyły pośpieszne pocałunki pod zawieszonym nad drzwiami pękiem gałązek jemioły.

Przez ostatnią godzinę przyjęcia Amanda prawie nie widziała Devlina. Żegnał się z gośćmi, odprowadzał ich do drzwi, przyjmował świąteczne życzenia. Uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy zrozumiała, co on właściwie robi. Dyskretnie nakłaniał wszystkich do wyjścia i starał się, żeby jak najszybciej wsiedli do swoich powozów. Najwyraźniej chciał się ich pozbyć i zostać z nią sam na sam. Z rzucanych jej ukradkowych spojrzeń odgadła, że Jack boi się, żeby nie zmieniła zdania i nie wycofała zaproszenia.

Tego wieczoru nic jednak nie było w stanie odciągnąć ich od siebie. Jeszcze nigdy Amanda nie czuła się tak pewna swojej decyzji i tak przepełniona radosnym wyczekiwaniem. Czekała z wymuszoną cierpliwością, siedząc w niebiesko-złotym saloniku i w rozmarzeniu kontemplując żółte płomienie buzujące w marmurowym kominku. Kiedy goście się rozjechali, w domu zaroiło się od służby, uprzątającej pokoje po przyjęciu, a muzycy spakowali instrumenty. Wtedy przyszedł do niej Devlin.

– Jack – cicho wypowiedziała jego imię.

Przykucnął u jej stóp i wziął ją za rękę.

Płonący w kominku ogień nierówno oświetlał mu połowę twarzy, podkreślając rysy żółtym blaskiem, a resztę pozostawiając w cieniu.

– Już czas, żebyś pojechała do domu – powiedział, wpatrując się w nią bez zwykłej u niego pewności siebie i rozbawienia. Spojrzenie miał ważne i skupione, jakby starał się czytać w jej myślach. – Chcesz wracać sama? – ciągnął łagodnym tonem. – Czy mam ci towarzyszyć?

Dotknęła czubkiem palca jego policzka, gdzie światło kładło się złotymi plamami. Jeszcze nigdy nie widziała takich pięknych ust o tak doskonale wykrojonej górnej wardze; dolna była pełniejsza, bardziej miękka, obiecująca zmysłowe przyjemności.

– Jedź ze mną – poprosiła.

Wnętrze powozu było zimne i ciemne. Amanda postawiła na ogrzewaczu stopy obute tylko w lekkie pantofelki. Gdy Jack usiadł obok niej, jego długie nogi wypełniały niemal całą przestrzeń między ławeczkami. Lokaj z cichym trzaskiem zamknął drzwi i Devlin roześmiał się, widząc, jak łapczywie Amanda chłonie ciepło z wypełnionego żarzącymi się węgielkami porcelanowego pojemnika.

Objął ją ramieniem, pochylił głowę i wyszeptał jej do ucha:

– Potrafię cię rozgrzać.

Powóz ruszył, mimo resorów lekko podskakując na nierównościach ulicy. Amanda poczuła, że Jack podnosi ją bez trudu i sadza sobie na kolanach.

– Jack! – wykrzyknęła zaskoczona. On tymczasem zsunął szal z jej ramion i przesunął dłonią po jej plecach.

Wydawało się, że wcale jej nie słyszał. Nie odrywał wzroku od jej półnagiego dekoltu, który blado połyskiwał w ciemnościach. Drugą dłonią objął pod suknią jej nogę w kostce.

– Jack! – znów zawołała zduszonym głosem, starając się odepchnąć go od siebie. Ale on tak mocno ją przyciągał, że w końcu musiała oprzeć się o jego pierś.

– Słucham? – mruknął, wodząc wargami po jej nagiej szyi.

– Na litość boską, nie w powozie.

– Dlaczego?

– Bo to jest… – Czubkiem języka dotknął jej szyi, drażniąc wrażliwy nerw. Amanda z wysiłkiem stłumiła cichy jęk podniecenia. – To jest takie wulgarne, takie pospolite.

– I podniecające – odpowiedział szeptem. – Myślałaś kiedyś o tym, żeby się kochać w powozie?

Gwałtownie odsunęła głowę i przyjrzała mu się ze zdziwieniem. Jego twarz ledwo majaczyła w ciemnościach.

– Oczywiście, że nie! Nawet sobie nie wyobrażam, w jaki sposób można by to robić. – Zobaczyła biały błysk jego zębów i natychmiast pożałowała swoich słów. – Nie, nie, nic mi nie wyjaśniaj!

– Nic nie będę wyjaśniał, tylko ci pokażę. – Zaczął szeptać jej do ucha intymne, zawstydzające słowa, a jego palce przesuwały się po jej plecach. Poczuła kilka lekkich szarpnięć i odgadła, że rozpiął górę sukni. Znaczyło to, że bez najmniejszego trudu daje sobie radę z jej strojem.

Kiedy dziś zgodziła się z nim kochać, wyobrażała sobie romantyczną scenę w swojej sypialni, a nie w powozie. Jack kradł pocałunki z jej rozchylonych ust i pieścił wargami jej szyję.

– Przestań – błagała. – Lokaj się domyśli… och, przestań!

Jack objął ją mocno i popatrzył jej w oczy, zawsze spoglądające żywo, inteligentnie i śmiało. Teraz patrzyły na niego bezradnie i wydały mu się jeszcze bardziej pociągające. Serce zaczęło mu bić jak szalone. Poczuł, że gwałtownie budzi się w nim pożądanie. Miał ochotę natychmiast ją posiąść, zbadać każdy centymetr jej delikatnego ciała.

Pocałował ją łapczywie, chłonąc jej wspaniały smak i zapach. Chętnie odpowiedziała na jego pocałunek, pozwalając mu całować się tak, jak chciał. Kiedy rozpiął jej suknię na plecach, wygięła się i przylgnęła do niego mocniej. Przesunął ręką w dół jej pleców i natrafił na skraj gorsetu. Niecierpliwie pociągnął za tasiemki, aż się rozluźniły, i sztywny pancerz przestał krępować jej ciało. Amanda odetchnęła głębiej, wyzwoliwszy się wreszcie z krępujących fiszbinów i sztywno nakrochmalonego płótna.

Jack zsunął z niej górę sukni i rozpiął haftki na przodzie gorsetu. Krągłe piersi Amandy przykrywała teraz jedynie cienka, zmięta koszulka. Po omacku uniósł Amandę trochę wyżej i przez zwiewny materiał zaczął pieścić ustami jej biust. Przy każdym gorącym dotknięciu warg Amanda cicho jęczała. Ściągnął koszulkę w dół, obnażając jej piersi, i wtulił usta w zagłębienie między nimi.

– Jack… – Oddychała płytko, urywanie, i ledwie mogła wydobyć z siebie głos.

Czując bijący od niej zapach rozgrzanego ciała, zupełnie zapomniał o świecie istniejącym poza ciemnym, rozkołysanym powozem. Miał tylko jeden cel. Wsunął ręce pod suknię Amandy i posadził ją sobie na kolanach tak, że obejmowała go nogami.

Zgodnie z jego oczekiwaniem, nie była bierną partnerką. Z zapałem odwzajemniała pocałunki, gładziła jego pierś i brzuch. Nie mogąc sobie poradzić z dopasowaną kamizelką i ciasno związanym fularem, westchnęła sfrustrowana.