Изменить стиль страницы

– Jakie to śliczne – powiedziała sztywno, zaciskając palce na obsadce. – Rozumiem, że pan Devlin wysyła podobne upominki wszystkim swoim autorom?

– Nie, panno Briars. – Oscar Fretwell z uśmiechem otworzył sobie drzwi i wyszedł wprost w londyński gwar zimowego dnia.

Ten fragment trzeba usunąć. – Siedzący za biurkiem Devlin wskazał długim palcem na leżącą przed nim zapisaną kartkę papieru.

Amanda podeszła bliżej i zajrzała mu przez ramię. Lekko mrużąc oczy, przeczytała wskazane przez niego akapity.

– Wykluczone. Tutaj zawarłam bardzo ważne informacje na temat charakteru bohaterki.

– Ale to spowalnia tempo narracji – sucho stwierdził Devlin i wziął pióro, żeby przekreślić krytykowaną stronę rękopisu. – Mówiłem już pani, nawet dzisiaj, że to ma być powieść w odcinkach. Szybkie tempo ma dla niej podstawowe znaczenie.

– Przedkłada pan szybkie tempo akcji ponad rozwinięcie opisu postaci? – zapytała wzburzona i porwała kartkę z biurka, zanim zdążył cokolwiek skreślić.

– Wierz mi, jest tu sto innych akapitów, które opisują charakter bohaterki. – Jack wstał zza biurka i podszedł do cofającej się Amandy. – Ten fragment jest całkiem zbędny.

– Wręcz przeciwnie. Ma podstawowe znaczenie – upierała się Amanda, obronnym gestem ściskając w dłoni kartkę.

Jack patrzył na nią i z trudem powstrzymywał uśmiech. Była tak urzekająco pewna siebie, taka śliczna i wojownicza. Dziś pierwszy raz zaczęli redagować Historię damy i na razie bardzo mu się ta praca podobała. Okazało się, że przystosowanie powieści Amandy do wydania w odcinkach jest całkiem proste. Do tej chwili zgadzała się na niemal każdą sugerowaną przez niego zmianę i doskonale rozumiała jego argumenty. Niektórzy z jego autorów z oślim uporem nie pozwalali na żadne zmiany, jakby redagowany tekst był Biblią. Z Amandą pracowało się łatwo. Widać było, że nie ma przesadnie wygórowanego mniemania o sobie i swoich książkach. O swoich zdolnościach zaś wyrażała się z rezerwą, a nawet wydawała się zaskoczona, kiedy ją chwalił.

Główną postacią Historii damy była młoda kobieta, dokładająca wszelkich starań, żeby żyć zgodnie z zasadami społecznymi, która jednak nie mogła zaakceptować sztywnych ograniczeń, narzucanych przez powszechne wyobrażenie o tym, co jest słuszne i stosowne. Popełniła w życiu fatalne błędy – grała w gry hazardowe, miała kochanka, urodziła nieślubne dziecko – a wszystko to stało się dlatego, że goniła za czymś tak ulotnym jak szczęście.

Spotkał ją tragiczny koniec – umarła na chorobę weneryczną, chociaż było jasne, że do jej śmierci równie mocno jak choroba przyczynił się surowy osąd społeczeństwa. W powieści Jacka najbardziej fascynowało to, że Amanda jako autorka nie osądzała postępowania bohaterki, nie chwaliła jej, ale też nie potępiała. Widać było, że lubi tę postać, i Jack podejrzewał, że opisywany bunt wewnętrzny odzwierciedla niektóre uczucia samej Amandy.

Chociaż proponował, że będzie przychodził do niej, żeby pracować nad tekstem, ona wolała spotykać się z nim w biurze przy Holborn Street. Był przekonany, że postąpiła tak przez zdarzenia, które między nimi zaszły w jej salonie. Kąciki ust zadrgały mu w tłumionym uśmiechu, kiedy pomyślał, że Amanda zapewne uważa, iż tutaj nic jej nie grozi z jego strony.

– Proszę mi oddać tę stronę – powiedział, rozbawiony jej determinacją. Nadal uparcie cofała się przed nim. – To trzeba usunąć.

– Ten fragment zostanie – oświadczyła wojowniczo, zerkając przez ramię, żeby się upewnić, czy Jack nie zapędzi jej w róg pokoju.

Miała dzisiaj na sobie suknię z miękkiej, różowej wełny, obszytą jedwabną tasiemką w nieco ciemniejszym kolorze. Nakrycie głowy, które leżało teraz na biurku, zdobiły chińskie róże, a służące do wiązania go pod brodą długie wstążki spływały aż na podłogę. Różowy kolor sukni podkreślał rumieńce na policzkach Amandy, a prosty krój pozwalał w całej pełni docenić jej kobiece kształty. Jack podziwiał jej inteligencję, ale dzisiaj widział w niej przede wszystkim pociągającą, słodką istotę.

– Pisarze – zauważył z ponurym uśmiechem. – Wszyscy uważacie, że wasze powieści są bez skazy, a ten, kto chce zmienić w nich choćby jedno słowo, to skończony idiota.

– A wydawcy uważają siebie za najinteligentniejszych ludzi pod słońcem – odcięła Amanda.

– Czy mam posłać po kogoś innego, żeby rzucił na to okiem? – Wskazał na kartkę, którą trzymała w ręku. – Usłyszałaby pani opinię trzeciej osoby.

– Wszyscy tutaj pracują dla pana – zauważyła Amanda. -Każdy poprze pańskie zdanie.

– Masz rację – przyznał beztrosko. Wyciągnął rękę po kartkę, a ona jeszcze mocniej zacisnęła na niej palce. – Oddaj mi to, Amando.

– Panno Briars – poprawiła go ostro, ale chociaż się nie uśmiechała, wyczuł, że ta sprzeczka również jej sprawia przyjemność. -1 nie oddam tej kartki. Nalegam, żeby ten fragment pozostał w tekście. I co pan teraz zrobi?

Jack nie potrafił się oprzeć takiemu wyzwaniu. Od rana ciężko pracowali i teraz nabrał ochoty na trochę rozrywki. W Amandzie było coś, co sprawiało, że miał chęć wyprowadzić ją z równowagi.

– Jeśli nie oddasz mi tej kartki, to cię pocałuję – powiedział cicho.

Zdziwiła się.

– Co takiego?

Jack milczał. Słowa nadal drgały między nimi w powietrzu jak kręgi na wodzie, kiedy ktoś wrzuci kamień do stawu.

– Niech pani wybiera, panno Briars. – Jack zdał sobie sprawę, że bardzo by chciał, żeby sprowokowała go do gwałtowniejszej reakcji. Bardzo niewiele brakowało, żeby swoje słowa wprowadził w czyn. Pragnął ją pocałować, od chwili gdy przestąpiła próg biura. Sposób, w jaki surowo zaciskała pełne wargi, doprowadzał go niemal do szaleństwa. Chciał ją całować do zawrotu głowy, dopóki nie osunęłaby się w jego ramiona i nie zaczęła odpowiadać na jego pieszczoty.

Spostrzegł, że Amanda wyprostowała się sztywno, próbując zachować panowanie nad sobą. Policzki jej poczerwieniały, palce zacisnęły się kurczowo na kartce, której tak broniła.

– Jestem pewna, że nie prowadzi pan takich gierek z innymi pisarzami – powiedziała czystym, dźwięcznym głosem, który tak mu się podobał.

– Nie, panno Briars – odrzekł poważnie. – Obawiam się, że tylko pani nastraja mnie tak romantycznie.

Słysząc ostatnie słowa, zaniemówiła. Jej srebrnoszare oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. W tej samej chwili Jack z takim samym zdumieniem stwierdził, że chociaż zamierzał dać jej już spokój, to nie potrafi zapanować nad swoimi reakcjami. Nagle przeszła mu ochota do żartów, a obudziła się w nim jakaś głębsza, silniejsza potrzeba.

Chociaż w jego najlepiej pojętym interesie leżało zachowanie harmonii między nimi, stwierdził, że nie chce, żeby łączyło ich zawodowe koleżeństwo czy namiastka przyjaźni. Pragnął ją drażnić, zbijać z tropu, tak żeby ona również miała zamęt w głowie, taki sam jak on, kiedy była w pobliżu.

– To zapewne swego rodzaju komplement, że zostałam zaliczona do licznego grona dam, które obdarza pan swoimi względami – powiedziała w końcu Amanda. – Zapewniam jednak pana, że wcale się o tego rodzaju względy nie ubiegam.

– Dostanę wreszcie tę kartkę? – zapytał ze zwodniczą łagodnością.

Amanda nagle podjęła decyzję. Zmięła kartkę w ciasną kulę, podeszła do kominka i cisnęła ją w ogień, gdzie papier spłonął w kilka sekund. Niebiesko-białe płomyki tańczyły na brzegach zgniecionej kuli, środek zaś gwałtownie zwęglił się i sczerniał.

– Tej kartki już nie ma – oznajmiła Amanda beznamiętnie. – Postawił pan na swoim. Zadowolony?

Zrobiła tak, żeby rozładować powstałe między nimi napięcie. Atmosfera pozostała jednak dziwnie ciężka i naładowana elektrycznością, jak nieruchome powietrze przed burzą z piorunami. Uśmiech Jacka nie był już taki swobodny.

– Tylko kilka razy w życiu żałowałem, że postawiłem na swoim. Teraz zdarzyło się to po raz kolejny.

– Nie chcę się z panem bawić w jakieś gierki. Chcę tylko skończyć pracę nad powieścią.

– Skończyć pracę – powtórzył i zasalutował jak żołnierz przyjmujący rozkaz od dowódcy. Stanął za biurkiem, oparł się dłońmi o mahoniowy blat i spojrzał na swoje notatki. – W zasadzie praca jest już skończona. Z tych pierwszych trzydziestu stron będzie doskonały pierwszy odcinek. Jak tylko wstawi pani poprawki, o których mówiliśmy, prześlę to do druku.