Изменить стиль страницы

Urwał nagle i Amanda zdała sobie sprawę, że to zwierzenie wyrwało mu się mimowolnie. W pokoju zapanowała niezręczna cisza, przerywana tylko wesołym trzaskaniem ognia na kominku. Amanda miała wrażenie, że powietrze aż drga od niewyrażonych emocji. Chciała mu powiedzieć, że doskonale rozumie, o co mu chodzi, że ona również doświadczyła zbawiennej mocy słowa pisanego. W jej życiu również zdarzały się chwile, w których książka była jedyną przyjemnością.

Stali tak blisko siebie, że czuła bijące od niego ciepło. Zagryzła wargę, żeby nie zapytać o jego tajemniczą przeszłość. Ciekawiło ją, od czego musiał uciekać w świat książek i czy miało to coś wspólnego z bliznami na plecach.

– Amando – wyszeptał.

Chociaż w jego głosie ani spojrzeniu nie było nic dwuznacznego, przypomniał jej się dzień urodzin… delikatny dotyk skóry… słodycz ust, jedwabistość ciemnych włosów.

Szukała odpowiednich słów, żeby przerwać zaklętą ciszę. Czuła, że musi natychmiast położyć kres tej dziwacznej sytuacji, bała się jednak, że jeśli spróbuje coś powiedzieć, zacznie się jąkać i zacinać niczym zdenerwowany podlotek. Ten człowiek wywierał na nią przerażający wpływ.

Na szczęście ciszę przerwało nadejście Oskara Fretwella, który zapukał krótko do drzwi i nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka. Wydawał się nie zauważać, że Amanda nerwowo odskoczyła od Jacka i poczerwieniała ze wstydu.

– Bardzo pana przepraszam – zwrócił się do Devlina. – Ale właśnie przybył policjant, pan Jacob Romley. Aresztował lorda Tirwitta i chce zadać panu kilka pytań jako uczestnikowi tego zamieszania.

Devlin nic nie odpowiedział, tylko patrzył na Amandę jak wygłodniały kot, któremu właśnie wyrwała się z pazurów wyjątkowo smakowita mysz.

– Muszę już iść – powiedziała Amanda. Wzięła rękawiczki z fotela przy kominku i zaczęła spiesznie wciągać je na dłonie. – Nie będę panu dłużej przeszkadzać. I byłabym wdzięczna, gdyby nie wspominał pan mego nazwiska panu Romleyowi. Nie chcę, żeby pisano o mnie w brukowcach czy innych tego rodzaju pismach. Niech chwała za pokonanie lorda Tirwitta przypadnie tylko panu.

– Rozgłos pomógłby sprzedać pani książkę w większym nakładzie – zauważył Devlin.

– Chcę, żeby moje książki sprzedawały się dlatego, że są dobre, a nie z powodu jakichś pospolitych plotek.

Wydawał się szczerze zdziwiony.

– A czy to ma jakieś znaczenie? Grunt, żeby się sprzedawały.

Roześmiała się i spojrzała na młodego człowieka, czekającego przy drzwiach.

– Odprowadzi mnie pan do wyjścia?

– Z największą przyjemnością. – Fretwell szarmancko podał jej ramię i razem wyszli z biura.

Jack zawsze lubił Gemmę Bradshaw. Byli do siebie podobni: dwoje zaprawionych w bojach ludzi, którzy bez żadnej pomocy doszli do czegoś w świecie, rzadko obchodzącym się łaskawie z nisko urodzonymi. Każde z nich wcześnie w życiu przekonało się, że szansę na sukces musi sobie dać samo. Ta świadomość, połączona z odrobiną szczęścia, pozwoliła im wspiąć się na szczyty w wybranych przez siebie dziedzinach. W jego przypadku było to wydawanie książek, w jej – prostytucja.

Choć Gemma zaczęła jako uliczna prostytutka i bez wątpienia była w tym doskonała, szybko doszła do wniosku, że zagrożenie chorobami, przemoc i przedwczesne starzenie, tak powszechne w tym fachu, wcale jej nie odpowiadają. Znalazła sobie opiekuna na tyle bogatego, że kupił jej niewielki dom. Tam właśnie założyła najlepszy dom publiczny w Londynie.

Zarządzała swoim interesem bardzo inteligentnie i świadczyła usługi na najwyższym poziomie. Starannie dobierała i szkoliła swoje dziewczyny. Udało jej się sprawić, że traktowano je jak luksusowy towar do nabycia za astronomiczne wręcz sumy. Nigdy nie brakowało dżentelmenów chętnych do skorzystania z ich usług za duże pieniądze.

Chociaż Jack doceniał urodę dziewcząt pracujących w dużym ceglanym domu o sześciu białych kolumnach na froncie, nigdy nie skorzystał z oferty Gemmy, która stale proponowała mu darmową noc z jakąś swoją pracownicą. Nie interesowało go spędzenie nocy z kobietą, która oddawała się za pieniądze. Lubił zdobywać swoją partnerkę, uwielbiał sztukę flirtowania i uwodzenia. Nic nie podniecało go tak jak wyzwanie.

Prawie dwa lata minęły od dnia, w którym Jack zwrócił się do pani Bradshaw i zaproponował, żeby napisała książkę o swoim niesławnym przybytku i o własnej zagadkowej przeszłości. Pomysł ten bardzo spodobał się Gemmie. Od razu wyczuła, że taka książka przysłuży się jej interesom i umocni reputację najlepszej burdelmamy w całym Londynie. Co więcej, rozpierała ją całkiem uzasadniona duma z własnych osiągnięć, więc odczuwała naturalną potrzebę pochwalenia się nimi.

Tak więc, z pomocą autora pisującego dla Jacka, wypełniła strony swojej wspominkowej powieści humorem i pikantnymi wyznaniami. Sukces książki przeszedł najśmielsze oczekiwania, przyniósł olbrzymi dochód i szybko sprawił, że dom Gemmy zaczął się cieszyć międzynarodową sławą.

Jack i Gemma Bradshaw zostali przyjaciółmi, zwłaszcza że oboje cenili sobie możliwość rozmowy szczerej aż do bólu. W towarzystwie Gemmy Jack mógł zapomnieć o towarzyskich konwenansach, które nie pozwalają ludziom rozmawiać ze sobą prosto i szczerze. Przyszła mu nawet do głowy zabawna myśl, że oprócz Gemmy jedyną kobietą, z którą mógł rozmawiać równie swobodnie, była panna Amanda Briars. To dziwne, ale stara panna i właścicielka domu publicznego miały tę samą cechę charakteru – otwartość i bezpośredniość.

Choć Gemma była zwykle bardzo zajęta, a Jack przyszedł z niezapowiedzianą wizytą, bez zwłoki zaprowadzono go do jej prywatnego saloniku. Tak jak podejrzewał, Gemma przeczuła, że ją odwiedzi. Nie wiedział, czy śmiać się, czy złościć, kiedy zobaczył, że już na niego czeka, wyciągnięta z gracją na szezlongu.

Jak cała reszta domu, salonik był urządzony w kolorach podkreślających urodę właścicielki. Ściany pokryto zielonym brokatem, pozłacane meble były obite złotawoszmaragdowym aksamitem, na tle którego upięte wysoko rude włosy Gemmy lśniły niczym ogień.

Gemma była wysoka, miała zgrabną, kobiecą sylwetkę i pociągłą twarz o zbyt dużym nosie, ale nosiła się z taką elegancją i pewnością siebie, że powszechnie uważano ją za piękność. Jej najbardziej pociągającą cechą była szczera sympatia dla mężczyzn.

Chociaż większość kobiet twierdzi, że lubi i szanuje mężczyzn, to tylko bardzo nieliczne rzeczywiście to czują. Gemma należała właśnie do tej mniejszości. Potrafiła sprawić, że czuli się przy niej swobodnie, ich wady traktowała jako urocze słabostki, a nie powód do irytacji, i potrafiła ich przekonać, że wcale nie chce nic w nich zmieniać.

– Jack, kochany, właśnie na ciebie czekałam – zamruczała, podchodząc do niego z rozłożonymi ramionami. Jack wziął ją za ręce i spojrzał na nią z ironicznym uśmiechem. Jej dłonie były jak zwykle tak upierścienione, że spod złota i drogich kamieni prawie nie było widać palców.

– Nie wątpię, że czekałaś – powiedział cicho. – Mamy sobie kilka rzeczy do wyjaśnienia.

Roześmiała się radośnie, najwyraźniej zadowolona ze swojego sprytnie obmyślonego psikusa.

– Ależ Jack, chyba się na mnie nie gniewasz? Naprawdę sądziłam, że się wam obojgu dobrze przysłużę. Czy inaczej miałbyś okazję odegrać rolę ogiera przed tak zachwycającą kobietą?

– Uważasz, że panna Briars jest zachwycająca? – zapytał sceptycznie.

– Oczywiście – odrzekła bez cienia sarkazmu, z rozbawieniem mrużąc ciemne oczy. – Panna Briars odważyła się tu do mnie przyjść i śmiało zażądała mężczyzny na prezent urodzinowy, jakby zamawiała u rzeźnika kawałek mięsa na pieczeń. Bardzo ją za to podziwiam. I rozmawiała ze mną niezwykle uprzejmie. Wyobrażam sobie, że tak właśnie rozmawiają ze sobą przyzwoite kobiety. Od razu bardzo ją polubiłam.

Z wdziękiem usiadła na szezlongu i dała mu znak, żeby usiadł na krześle obok. Z przyzwyczajenia, które stało się już jej drugą naturą, ułożyła długie nogi tak, żeby ich zgrabne kształty odznaczały się pod spódnicą z aksamitu w kolorze wina.