Изменить стиль страницы

Fretwell po mistrzowsku starał się zachować panowanie nad sobą.

– Przyniosłem… przyniosłem bandaże i świeżą koszulę dla pana prezesa – oznajmił.

– Zawsze trzyma pan w pracy ubranie na zmianę? – zapytała Amanda.

– O, tak – potwierdził radośnie Fretwell, zanim Jack zdążył odpowiedzieć. – Plamy z atramentu, rozlane płyny, rozwścieczeni arystokraci… nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Należy więc być przygotowanym na wszystko.

– Wyjdź, Fretwell – polecił krótko Devlin. Uśmiech nie zniknął z twarzy podwładnego, jednak posłuchał natychmiast.

– Pan Fretwell robi bardzo miłe wrażenie. Polubiłam go – przyznała Amanda. Skończyła dezynfekować ranę i sięgnęła po zwinięty bandaż.

– Wszyscy go lubią – odrzekł Devlin.

– Jak to się stało, że znalazł u pana posadę? – Amanda starannie bandażowała tors Jacka.

– Znam go od wczesnej młodości – wyjaśnił Devlin, przytrzymując na miejscu koniec lnianego opatrunku. – Chodziliśmy razem do szkoły. Kiedy zdecydowałem się wydawać książki, on wraz z kilkoma szkolnymi kolegami postanowił robić to razem ze mną. Jeden z tych kolegów, Guy Stubbins, kieruje działem księgowości, inny, Basil Fry, nadzoruje moje interesy za granicą. A Will Orpin zajmuje się introligatornią.

– Do jakiej szkoły pan chodził?

Przez długą chwilę nie było odpowiedzi. Twarz Devlina nic nie wyrażała. Amandzie wręcz wydawało się, że nie usłyszał jej pytania, więc postanowiła je powtórzyć.

– Do jakiej…

– Do takiej niewielkiej szkoły na pustkowiu – wyjaśnił krótko. – Na pewno pani o niej nie słyszała.

– Może mi więc pan o niej opowie… – Zawiązała końce bandaża, żeby opatrunek się nie zsunął.

– Proszę mi dać koszulę – przerwał jej.

Nie było wątpliwości, że coś bardzo go rozgniewało. Postanowiła nie drążyć dalej tego tematu, tylko spokojnie spełniła polecenie. Devlin jednym ruchem rozłożył koszulę i rozpiął górny guzik. Z przyzwyczajenia pomogła mu ją włożyć, niczym doświadczony pokojowiec. Często w ten sposób pomagała niedomagającemu ojcu.

– Świetnie daje sobie pani radę z męską garderobą – skomentował Devlin, bez jej pomocy zapinając guzik. Piękne muskuły skryły się pod świeżą, białą tkaniną.

Amanda odwróciła wzrok, kiedy wsuwał dół koszuli za pasek spodni. Po raz pierwszy doceniła, jaką wolność daje bycie trzydziestoletnią starą panną. Nie do pomyślenia było, żeby jakaś skromna pensjonarka znalazła się w takiej sytuacji. Groziłaby jej kompromitacja na całe życie. Jednak zaawansowany wiek Amandy pozwalał na sporo więcej.

– Opiekowałam się ojcem przez ostatnie dwa lata jego życia – wyjaśniła. – Niedomagał i trzeba mu było pomagać w ubieraniu się. Byłam lokajem.

Twarz Devlina zmieniła się, zniknęły z niej wszelkie oznaki irytacji.

– Bardzo dzielna z pani kobieta – powiedział cicho, bez cienia ironii.

Poczuła na sobie jego ciepłe spojrzenie i zdała sobie sprawę, że zrozumiał, co się kryło pod tym krótkim wyjaśnieniem. Pojmował, że dla obowiązku i z miłości do ojca poświęciła bezcenne, ostatnie lata młodości. Odgadł, że nie potrafiła zaniedbać swoich powinności, choć oznaczało to, że przez długie lata nie miała okazji do flirtów, śmiechu i beztroskiej zabawy.

Uśmiechnął się lekko, unosząc w górę kąciki ust. Miał w oczach figlarne ogniki, świadczące o skłonności do żartów i beztroski. Nie przestawało jej to zadziwiać. Wszyscy znani jej mężczyźni, zwłaszcza jeśli odnieśli sukces w interesach, byli śmiertelnie poważni. Jack Devlin wciąż ją zadziwiał.

Gorączkowo szukała czegoś do powiedzenia, żeby przerwać krępującą ciszę, jaka między nimi zapanowała.

– A co takiego pani Bradshaw napisała o lordzie Tirwitcie, że sprowokowało go to do tak gwałtownych czynów? – zapytała w końcu.

– Znam twój sposób myślenia, Brzoskwinko, więc nie zaskoczyłaś mnie tym pytaniem. – Podszedłszy do biblioteczki, przebiegł wzrokiem rząd książek. Wyjął tom w płóciennej oprawie i podał go Amandzie.

– Grzechy pani B. - przeczytała Amanda i zmarszczyła brwi.

– Niech to będzie prezent – powiedział Jack. – Perypetie lorda T. są opisane w rozdziale szóstym lub siódmym. Przekona się pani, że mogła się w nim obudzić żądza mordu.

– Nie mogę zabrać takiej nieprzyzwoitej książki do domu -zaprotestowała, wpatrując się w skomplikowany, złocony motyw na okładce. Po krótkiej chwili odkryła, że jeśli się spogląda na splątane zawijasy wystarczająco długo, można się w nich dopatrzyć dość obscenicznych kształtów. Spojrzała gniewnie na Jacka: – Skąd panu przyszło do głowy, że zechcę coś takiego przeczytać?

– W ramach gromadzenia materiałów do swoich nowych powieści – wyjaśnił niewinnie. – Jest pani kobietą światową, prawda? A poza tym ta książka wcale nie jest taka znowu nieprzyzwoita. – Pochylił się, a jego cichy szept sprawił, że poczuła na karku dziwne mrowienie. – Jeśli chce pani przeczytać coś naprawdę dekadenckiego, to mogę pokazać kilka egzemplarzy, po których przeczytaniu rumieniłaby się pani przez miesiąc.

– Nie wątpię, że ma pan takie „dzieła" – odrzekła chłodno, chociaż dłonie jej zwilgotniały, a po plecach przebiegł gorący dreszcz. Ze złością zdała sobie sprawę, że nie może mu zwrócić tej przeklętej książki, ponieważ na pewno zostaną na okładce ślady wilgotnych dłoni. – Jestem pewna, że pani Bradshaw doskonale opisała przeżycia związane z uprawianiem swojej profesji. Dziękuję za dostarczenie mi materiałów, które być może wykorzystam w swoich przyszłych pracach.

Roześmiał się głośno.

– Przynajmniej tak się mogę odwdzięczyć za to, że sprawnie pozbyła się pani lorda Tirwitta.

Wzruszyła ramionami, jakby nie przywiązywała do tego najmniejszego znaczenia.

– Gdybym pozwoliła, żeby pana zamordował, nigdy bym nie dostała swoich pięciu tysięcy funtów.

– A więc zdecydowała się pani przyjąć moją ofertę?

Amanda zawahała się, ale skinęła głową, choć minę miała niezbyt zadowoloną.

– Wygląda na to, że miał pan rację. Rzeczywiście można mnie kupić.

– No, cóż… Może pocieszy panią fakt, że wyznaczyła pani bardzo wysoką cenę.

– Nie chciałam sprawdzać, czy naprawdę zniżyłby się pan do szantażu, żeby nakłonić niechętnego autora do współpracy.

– Zwykle nie uciekam się do takich środków – zapewnił -no ale też nigdy nie pragnąłem żadnego autora tak bardzo.

Ruszył ku niej z wolna, a Amanda jeszcze mocniej zacisnęła dłoń na książce. Jack przypominał podkradającego się sprężystym krokiem tygrysa. Nagle poczuła, że znów ogarnia ją zdenerwowanie.

– Zgodziłam się z panem współpracować, ale to nie znaczy, że może pan sobie za dużo pozwalać.

– Oczywiście.

Cofała się przed nim, aż poczuła za plecami biblioteczkę. Oparła głowę o grzbiety oprawnych w skórę tomów.

– Chciałem tylko przypieczętować naszą umowę uściskiem dłoni.

– Uściskiem dłoni – powtórzyła drżącym głosem. – Chyba mogę pozwolić… – Nerwowo chwyciła powietrze i przygryzła wargę, kiedy poczuła, że jego duża ręka zaciska się na jej dłoni. Wiecznie zmarznięte palce otoczyło przyjemne ciepło. Trzymał jej rękę w uścisku i nie chciał wypuścić. Czuła się tak, jakby ją brał w posiadanie. Dzieliła ich tak wielka różnica wzrostu, że chcąc spojrzeć mu w oczy, musiała unieść głowę pod bardzo niewygodnym kątem. Choć figurę miała pełną, przy nim wyglądała jak krucha, porcelanowa laleczka.

Nie potrafiła zapanować nad przyśpieszonym oddechem i po chwili zaczęło jej się kręcić w głowie.

– Dlaczego koniecznie chce pan wydać moją powieść w odcinkach? – wydusiła w końcu.

Devlin nadal ściskał jej dłoń.

– Ponieważ, moim zdaniem, kupowanie książek nie powinno być przywilejem bogaczy. Chcę drukować takie książki, na które wszyscy będą mogli sobie pozwolić. Biedak o wiele bardziej niż bogacz potrzebuje ucieczki od rzeczywistości.

– Ucieczka od rzeczywistości… – Nigdy nie słyszała, żeby ktoś w ten sposób określił literaturę.

– Tak, dzięki książce można zapomnieć, gdzie, kim i czym się jest. Każdy tego potrzebuje. W przeszłości zdarzyło mi się raz czy dwa, że jedynie książka uchroniła mnie przed szaleństwem. Ja…