Изменить стиль страницы

– W bibliotece. – Dwayne pociągnął ze szklanki. – Wchodź, Caroline, nie krępuj się. Trzecie drzwi na prawo z holu.

Caroline weszła do domu. Był tak cichy, że stłumiła pragnienie głośnego zaanonsowania swojej osoby. Łagodne żółte światło skojarzyło jej się z muzeum, ale cisza przywodziła na myśl wytworny buduar południowej damy.

Zaczynała wątpić, czy ktoś w ogóle jest w domu. Złapała się na tym, że stąpa na palcach.

Drzwi do biblioteki były zamknięte. Położyła dłoń na klamce i wyobraziła sobie Tuckera. Rozciągnięty na jakiejś wypoduszkowanej płaszczyźnie, ręce pod głową, nogi skrzyżowane w kostkach. Ucina sobie wczesnowieczorną, późnopopłudniową, przedkolacyjną drzemkę.

Zapukała cicho, ale nikt nie odpowiedział. Wzruszyła ramionami, nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi. Po prostu go obudzę, powiedziała sobie. Miała mu parę rzeczy do powiedzenia, on ze swej strony może zdobyć się na ten wysiłek i ocknąć się ze śpiączki na tak długo, by jej wysłuchać. Ponieważ w czasie gdy on przesypiał swoje życie, sprawy wymknęły się…

Ale nie było go na sofie w oknie wykuszowym. Nie było go również na fotelu przed kamiennym kominkiem. Caroline zmarszczyła brwi i obróciła się wokół własnej osi, obrzucając ciekawym spojrzeniem ściany książek, świetnego Georgia O'Keeffle'a i filigranowy stoliczek w stylu Ludwika XV.

Zobaczyła Tuckera za masywnym dębowym biurkiem, pochylonego nad stosem papierów. Jego palce przemykały niedbale… Nie! Wprawnie, po klawiaturze małego komputera biurowego.

– Tucker?! – W tym jednym słowie zawarła całe swoje zdumienie. uniknął coś w odpowiedzi, wpisał parę liczb, po czym podniósł wzrok. oprzytomniał w jednej chwili.

– Witaj. Caroline! Jesteś najmilszą niespodzianką, jaką przyniósł mi dzień.

– Co robisz?

– Coś tam obliczam. – Odsunął się od biurka i wstał, bardzo szczupły i bardzo niedbały w bawełnianej koszulce i dżinsach. – Co się odwlecze, to nie uciecze. Może wyjdziemy na werandę, posiedzimy, pooglądamy zachód słońca?

– Słońce nie zajdzie jeszcze przez dobre dwie godziny. Uśmiechnął się.

– Mamy czas.

Potrząsnęła głową, kiedy obszedł biurko, żeby ją objąć. Powstrzymując go jedną ręką, przysunęła się do biurka i zobaczyła wydruki z kolumnami cyfr, faktury, rachunki. Oczy jej się zwęziły. Przesunęła palcem wzdłuż katalogów na ekranie komputera.

PRALNIA, CHAT'N CHEW, TOWARY ŻELAZNE, GOOSENECK, DOM NOCLEGOWY, PRZYCZEPY KAMPINGOWE.

Na biurku leżał stos raportów dotyczących bawełny, nasion, pestycydów, nawozów, cen, przedsiębiorstw przewozowych. Drugi stos składa} się z folderów, informatorów i sprawozdań giełdowych.

Caroline przesunęła ręką przez włosy.

– Pracujesz!

– W pewnym sensie. A teraz, pozwolisz mi się pocałować czy nie? Machnęła niecierpliwie dłonią, próbując się skupić.

– Rachunkowość. Prowadzisz księgę rachunkową! Uśmiechnął się szeroko.

– Złotko, to jest niezgodne z prawem tylko wtedy, gdy prowadzisz dwie równoległe. Co mój dziadek robił z powodzeniem przez dwadzieścia pięć lat. Więc może bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że jest to nielegalne tylko Wtedy, gdy dasz się złapać na prowadzeniu dwóch ksiąg równolegle, co mojemu dziadziusiowi się nigdy nie przytrafiło. Był aż do śmierci filarem tej społeczności. – Tucker przysiadł na krawędzi biurka. – Jeżeli nie chcesz usiąść ze mną na werandzie, to czym mogę ci służyć?

– Używasz komputera.

– No cóż, przyznaję, że z początku podchodziłem do nich z dużą rezerwą. Ale te małe diabełki oszczędzają mnóstwo czasu, kiedy już dadzą się ujarzmić.

– Robisz to wszystko sam?

– Co?

– To! – Sfrustrowana, chwyciła garść papierów i podsunęła mu je pod nos. – Prowadzisz wszystkie te przedsiębiorstwa? Te wszystkie księgi?

Potarł z namysłem podbródek, potem wcisnął parę guzików w komputer.

– Prowadzą się same. Ja tylko wpisuję liczby.

– Jesteś oszustem. – Pacnęła papierami o biurko. – Ta cała poza leniwego Południowca darmozjada. „Wolę leżeć niż siedzieć". To tylko fasada!

– Mylisz się, złotko – sprostował, ubawiony patrząc, jak biega po pokoju. – Wydaje mi się, że macie tam na północy inną definicję słowa „leniwy". U nas leniwy znaczy rozluźniony. – Spojrzał na nią z boleścią. – Słonko, naprawdę chciałbym, żebyś się tego nauczyła. Powodujesz okropne zawirowania.

– Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że znalazłam na ciebie sposób, wymykasz się. Jak wirus. – Zrobiła w tył zwrot. – Jesteś biznesmenen!

– Nie sądzę, żeby określenie to pasowało do mnie, Caro. Kiedy myślę o biznesmenie, widzę kogoś takiego jak Donald Trump albo Lee Iacocca. Eleganckie garniturki, paskudne rozwody, wrzody jak kurze jaja. No, jest jeszcze Jed Larsson. Z zasady nosi garnitur tylko w niedzielę i był mężem swojej Jolette, odkąd pamiętam. Ale cierpi na pieczenie w żołądku.

– Zmieniasz temat.

– Nie, cały czas krążę wokół niego. Można powiedzieć, że nadzoruję od czasu do czasu jakieś przedsięwzięcie. A ponieważ mam smykałkę do liczb, nie wymaga to specjalnego wysiłku.

Opadła na kanapkę i spojrzała na niego spode łba.

– Nie marnujesz życia.

– Zawsze odnosiłem wrażenie, że się nim cieszę. – Przysiadł obok niej. – Ale jeżeli to cię uszczęśliwi, spróbuję je zmarnować.

– Och, zamknij się na chwilę. Próbuję myśleć. – Skrzyżowała ramiona na piersiach. Niewydarzony? przypomniała sobie. Czy nie tak nazwała go Lulu? Ha, ha! Facet doskonale wie, co robi, i najwyraźniej robi to od lat, według własnego systemu. Czy nie dostrzegła tego sama? Sposób, w jaki uśmiechał się sennie w jednej chwili, przewiercał ci mózg spojrzeniem w drugiej?

– Tego dnia, przed tą historią z Bonnym, powiedziałeś, że pracowaliście z Dwayne'em w polu?

– Zdarzało się.

– I wspomniałeś kiedyś, że Dwayne ma dyplom, którego nie chce wykorzystać. Czy ty też go masz?

– Nie mam. Nigdy nie miałem umiejętności Dwayne'a prześlizgiwania się przez szkoły. Nie zrobiłem dyplomu. Ale studiowałem zarządzanie i księgowość. – Uśmiechnął się swobodnie. – Nie trzeba wielkiego rozumu, by wykombinować, że lepiej siedzieć za biurkiem, niż pocić się na polu bawełny.

Syknęła tylko.

– Nie mogę uwierzyć, że przyszłam tu, aby cię bronić.

– Bronić mnie? – Objął ją przez plecy, żeby zanurzyć twarz w jej włosach. – Złotko, to strasznie miło z twojej strony. Boże, ślicznie pachniesz. Lepiej niż ciasto wiśniowe.

– To mydło – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – I woda.

– Doprowadza mnie do szaleństwa. – Zaczął całować jej szyję. – Do zupełnego szaleństwa. Zwłaszcza to miejsce tutaj.

Zadrżała, kiedy pocałował ją pod brodą.

– Przyszłam z tobą porozmawiać, Tucker, nie… Och! – jęknęła kiedy zaczął robić podstępne, uwodzicielskie rzeczy z jej uchem.

– Mów, mów – zachęcił ją. – Mnie to w ogóle nie przeszkadza.

– Gdybyś tylko przestał na chwilę.

– Okay. – Przerzucił się z ucha z powrotem na szyję. – No, słucham. Czuła, że myśl jej się mąci i odchyliła głowę, żeby ułatwić mu dostęp.

– Matthew Burns był dzisiaj u mnie. – Jego usta zatrzymały się, poczuła, jak cały sztywnieje, po czym powoli, powoli się rozluźnia.

– Nie mogę powiedzieć, żeby mnie to dziwiło. Ma na ciebie oko. Ślepy na galopującym koniu by to zobaczył.

– To nie ma nic wspólnego z… To nie była wizyta towarzyska. – Do diabła z rozsądkiem, zdecydowała Caroline i poszukała ustami jego warg. Westchnęła cicho, kiedy dostarczał im obojgu przyjemności długimi powolnymi pocałunkami. – Mówił, żebym się od ciebie odczepiła.

– Hmm. Ku mojej głębokiej frustracji, nawet się jeszcze nie doczepiłaś.

– Nie, on mówił o sprawie. O morderstwie. – Światło rozbłysło jej w głowie i odskoczyła od Tuckera. – O morderstwie – powtórzyła. Spojrzała na swoją rozpiętą bluzkę i rozdziawiła usta. – Co ty robisz?

Odetchnął głęboko.

– Rozbieram cię. Już od dłuższego czasu. – Wyprostował się, patrząc na nią uważnie. – A teraz sprawa znów się odwlecze.