Изменить стиль страницы

– Nie widzę w tym nic śmiesznego – powiedział szorstko Gwen. – To jest bezprzykładne świństwo!

– Tak, tak – zgodził się Hal. – Ale po co rozpamiętywać sprawy, które należą już do przeszłości. Również wśród Anglików, i to na zawsze. – Zamknął gwałtownie książkę. Kurz podrażniał mu gardło. – Powinniśmy raczej szukać odpowiedzi na bardziej istotne pytanie: W jaki sposób udało się maluchom pozostawać tak długo w ukryciu?

– Właśnie – ton głosu Gwena nadal nie był uprzejmy. – A klucz do tej zagadki może leżeć w księdze.

Znaleźli jednak tylko informację, na której mogli oprzeć przypuszczenia: końcowa część drugiego tomu zawierała dokumenty na temat likwidacji bazy. Z godną podziwu dokładnością wpięte tu były pokwitowania i raporty, zapiski i rachunki za sprzedaż lub kasację urządzeń i maszyn. Tu i ówdzie widniały nawet liczby dotyczące wartości produkcji. Hal obliczył w przybliżeniu, że produkcja z jednego miesiąca mogłaby zniszczyć całą ludzkość. Wynalazki stanowiły poważną groźbę, nawet jeżeli pomijało się hodowlę niebezpiecznych dla życia bakterii. Poprzez rzeczowy ton raportów przebijała duma z odkrycia nowych środków zagłady.

Znaleźli to dopiero na końcu: akt kupna. Za dosyć zawrotną kwotę dolarów Zjednoczone Królestwo oddawało bezludne wyspy należące do archipelagu Wysp Podwietrznych – tu następowały dokładne dane geograficzne – wraz z ruinami niejakiemu panu Gladford. Umowa była podpisana przez lorda strażnika pieczęci Jej Królewskiej Mości Elżbiety królowej Anglii oraz przez jakiegoś amerykańskiego adwokata. Stosownie do tego, tym bardziej że następna strona zawierała pokwitowanie, umowa nabierała mocy prawnej.

– To na pewno te trzy wyspy, o których oni mówili.

Hal wiedział, że Gwen ma na myśli maluchów.

– Owszem – potwierdził – ale o którą chodzi, nadal nie wiemy. Nie sądzę, aby osiedlili się na wszystkich trzech wyspach. Musimy to wyjaśnić na miejscu. Rozumiemy już wprawdzie niektóre powiązania, ale moglibyśmy dowiedzieć się o tym również później. Ten Gladford to na pewno ktoś podstawiony. Zresztą wydaje mi się, że pójście tym tropem to strata czasu. Podobno w Stanach Zjednoczonych istnieje do tej pory prywatna własność gruntu?

– Tak, z pewnym ograniczeniem! – Gwen zmarszczył brwi. – W przeciwnym razie musielibyśmy starać się o zgodę rządu.

– Kto za wiele pyta… Zresztą misja będzie przebiegała pod patronatem ONZ.

Hal stał na pokładzie rufówki katamaranu. W górze furkotała flaga ONZ. Widok szalejącej na horyzoncie kipieli przywiódł mu na myśl różne wspomnienia, również o archiwariuszu, którego foliały rzuciły nieco światła na tajemnicę wysp.

Statek płynął na najniższych obrotach. Nad wodą wisiała mgła, fale przed ciemnym pasmem rozbijały się wysoko i groźnie, mapy wskazywały lokalne mielizny. Nie prowadziła tędy żadna regularna linia żeglugi. Katamaran miał wprawdzie minimalne zanurzenie, ale należało wystrzegać się wszelkiego ryzyka.

Pochmurna pogoda powstrzymała ich również przed wysłaniem samolotu rozpoznawczego bliskiego zasięgu. Musieliby lecieć zbyt nisko, a mali pasażerowie odradzili im to. Bali się, że samolot mógłby przy locie koszącym uszkodzić zadaszenie wyspy.

Tuż po uzyskaniu łączności radiowej poczyniono przygotowania do wizyty makrosów w Blessed Island – z mieszanymi uczuciami, jak zauważyła poprzedniego dnia Gela w rozmowie z Halem.

Na samo wspomnienie o tym Hal spojrzał mimo woli w górę na mostek kapitański. Z lewej strony wystawał szklany pojemnik, nie większy od przeciętnej walizki. Tam znajdowali się wszyscy członkowie ekspedycji maluchów. Jeżeli chodzi o środowisko naturalne, mieli nawet lepiej niż makrosi, gdyż w pojemniku mieścił się prawdziwy modelowy krajobraz z roślinami i niedużym jeziorem. Za mieszkanie posłużył im ich pojazd specjalny “Ocean II”.

Hal uśmiechnął się mimo woli na wspomnienie “Oceanu II”. Karl mówił o nim zawsze jak o cudzie techniki, co sprawiło, że wszyscy zapragnęli go zobaczyć. Zresztą pojazd nie mógł leżeć tak bez końca na wybrzeżu. W związku z tym Gwen zobowiązał Hala do sprowadzenia go.

Hal poleciał samolotem dalekiego zasięgu. Z przodu u góry, jak teraz na mostku katamaranu,, umieszczona była mała skrzyneczka, w której znajdowali się Karl i Chris. Zainstalowano również transopter, a kurs wytyczał im promień wiodący, wysłany z “Oceanu II”.

No, a potem ujrzeli to cudo w małym zagłębieniu nadbrzeżnej skarpy.

Widok tej zabawki przypomniał Halowi czasy dziecięce, kiedy u babci natknął się ha model samochodu leżący w jakiejś szufladzie. Babcia nie chciała mu go dać; była to ulubiona pamiątka dziadka, kiedy jeszcze żył, gdyż stanowiła kopię samochodu, który kupił sobie z oszczędności. Hal uśmiechnął się ponownie, kiedy przypomniał sobie, jak to go wtedy zasmuciło. Zaraz, jak się nazywała ta seria modeli? Matchbox. Pewnie dlatego, że modele były rozmiarów pudełka od zapałek. Hal niejednokrotnie zastanawiał się, co to takiego “zapałki”.

Ten doskonały technicznie, dumny “Ocean II” przypomniał mu teraz tamten model samochodu. Co prawda pojazd miał długość niemal pięciu centymetrów, był więc kolosem, biorąc pod uwagę wielkość pasażerów. “Ocean II” miał kształt pontonu, z dwoma niezwykle giętkimi łańcuchami gąsienicowymi, przechodzącymi przez całą długość.

Na życzenie Hala wszyscy członkowie ekspedycji mieli znajdować się we wnętrzu statku, zamkniętego hermetycznie. Chris postanowił udać się na pokład, a Karl nie odstępował Hala.

Wreszcie Hal wyjął skrzyneczkę. Transopter musiał oczywiście zostać na swoim miejscu. Na Hala uderzyły siódme poty. Na szczęście utrzymywał z maluchami łączność radiową, w przeciwnym razie całe przedsięwzięcie zakończyłoby się fiaskiem.

Skrzyneczkę przesunął jak najbliżej “Oceanu II”. Żałował, że nie wzięli ze sobą helikoptera. Skrzyneczkę trzymał według wskazówek otrzymywanych drogą radiową.

– Co tak drżysz! – zawołał z żartobliwą ironią Karl. – W końcu to Chris ma przeskoczyć na pokład!

Hal starał się trzymać skrzyneczkę spokojnie i zachować możliwie jak najmniejszy, a zarazem stały odstąp od statku, nie mógł więc obserwować, co się dzieje dokoła. Nie widział też maluchów, krzątających się na pokładzie rufówki, ani tego, który przeskoczył. Zdziwił się, ale jednocześnie odetchnął z ulgą, kiedy Karl zauważył ironicznie:

– No, możesz się już odprężyć.

– Już wszystko załatwione? – zapytał z lekkim niedowierzaniem i właściwie zbytecznie Hal.

Czubkami palców ujął ostrożnie “Ocean II”, ale okazało się, że źle ocenił jego ciężar. Pojazd zachwiał się między kciukiem a palcem wskazującym. Aby ująć go obydwiema rękami, odstawił na piasek skrzyneczkę z Karlem, uczynił to jednak zbyt raptownie. Ciekawe, co oni sobie o mnie pomyślą, przemknęło mu przez głowę.

Natychmiast rozległ się w słuchawkach głos:

– Byliśmy już wtedy w niebezpieczeństwie, kiedy nie wiedząc nic o nas, nie uważaliście zbyt dobrze. Ale teraz zdaje mi się, że jest jeszcze gorzej! – Karl zachichotał przy ostatnich słowach, a Hal poczuł że krew uderza mu do głowy. Pomyślał o pasażerach “Oceanu II”, skazanych z jego winy na gwałtowne wstrząsy.

– Przepraszam – powiedział. Pragnąc się zrehabilitować, dodał: – Uważaj, włożę teraz statek do skrzyneczki.

Reszta czynności odbyła się już zgodnie z planem.

Hal przyłapał się na tym, że przekrzywiając głowę spoglądał ciągle w górę na mostek, gdzie stała skrzynka. Potem powoli przeszedł do przodu, na dziób.

Również na prawej burcie stali ludzie. Czerwona kontrolka sondy akustycznej świeciła się na znak, że urządzenie jest włączone.

Hal zajął miejsce za Djamilą, tuż obok nich stali Ewa i Gwen.

Mimo ograniczonej do minimum prędkości od czasu do czasu przelatywały przed nimi bryzgi. Morze kłębiło się, tworząc niezbyt wysokie fale. Dziób statku zakreślał jednak według wyrażenia Hala rozległe amplitudy, o których wiedział, że mimo pastylek, które zażył, nie wyjdą na dobre pracy jego układu trawiennego.