Изменить стиль страницы

– Spuść linę!

Do liny, którą Hal następnie wciągnął do góry, przywiązano ręczną piłę i puszkę.

Jeszcze nigdy w życiu Hal nie piłował drzewa, do tego ręcznie i w tak niewygodnej pozycji, obarczony olbrzymią odpowiedzialnością i przestrzegany bez przerwy okrzykami w rodzaju: “Bądź ostrożny” albo “Nie trzęś tak”!

Już po chwili, mimo porannego chłodu, poczuł się jak w saunie.

Napomnienia z dołu przybrały jeszcze bardziej na sile pod koniec piłowania, a kiedy zaczął wkładać upiłowaną szczapę drewna do puszki, osiągnęły punkt kulminacyjny. Wreszcie opuścił na dół puszkę która wylądowała szczęśliwie w trawie.

Wkrótce i Hal znalazł się pod drzewem, całkowicie wyczerpany. Nikt mu jednak nie współczuł, nawet Djamila.

Profesor i Gwen klęczeli, obserwując bazę. Djamila wykonywała jakąś dziwną gimnastykę głową. Siedzi coś wzrokiem, domyślił się Hal. Trącił Gwena, a ten profesora.

– Co się stało? – zapytał Hal Djamili.

– Obserwują nas – szepnęła. Znieruchomieli. Rzeczywiście, słychać było ciche brzęczenie. Jakieś drobne obiekty przelatywały nad ich głowami.

Hal poczuł się trochę nieswojo, mimo zalewającego polanę światła, mimo świeżej zieleni młodych pędów roślin i niezliczonych, błyszczących kropli rosy.

Fontaine, jakby nigdy nic, stękając schylił się, zamknął starannie pojemnik, po czym bez słowa ruszył w stronę samolotu. Pozostali, chcąc nie chcąc, poszli za nim.

Foniczną kopię raportu, sporządzonego na podstawie pierwszych badań przez profesora Fontaine'a dla Gwena, czyli dla komisji ONZ, przekazano Halowi.

Kiedy na ekranie pojawiła się zapowiedź, Hal i Djamila przerwali zajęcia i pełni napięcia usiedli. Po nadaniu cech dokumentacyjnych odezwał się mocny, dźwięczny głos kobiecy:

W lesie, w okolicy… tu nastąpiły dane dotyczące miejsca, daty, a nawet współrzędnych technik automatyzacji Hal Reon i towarzysząca mu Djamila Buchay, projektantka włókiennictwa, odkryli sprawny helikopter o wymiarach: długość całkowita pięć i siedem dziesiątych milimetra, średnica wirnika łopatowego pięć i trzy dziesiąte milimetra. To dobre: odkryli, pomyślał Hal. Następnego dnia ekspedycja z udziałem profesora Fontaine'a zabezpieczyła w tym samym miejscu miniaturową bazę. Na ekranie ukazały się teraz duże powiększenia zdjęć helikoptera i miejsca jego dawnego postoju.

Zaskoczenie było kompletne: na helikopterze, który wypełnił sobą cały ekran, widniały wyraźnie litery.

A oto wyniki szczegółowych badań głos kobiecy towarzyszył kolejnemu nagłówkowi. Chodzi tu o helikopter, który swym wyglądem przypomina do złudzenia typ… tu nastąpiła kombinacja numerów i liter używany w latach 1960 do 1975 przez siły zbrojne Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Skala pomniejszająca wynosi jeden do dwóch tysięcy pięćdziesiąt. Maszyna ma sterowanie ręczne i automatyczne.

Z kolei przedstawiono suchy, szczegółowy raport, a następnie podano długie i nudne opisy metali użytych do budowy helikoptera, silnika, wyniki analiz powłoki lakierniczej oraz mieszanki węglowodorowej stosowanej jako paliwo. Właściwie, nie licząc drobnych zmian, były to znane substancje i materiały. Nie zdołano jedynie zidentyfikować nielicznych, wykrytych pod mikroskopem urządzeń pomocniczych, nie występujących w prototypie historycznym. Były to głównie systemy zbiornikowe związane z doprowadzeniem materiału napędowego do silnika.

Profesor Fontaine wysunął teorię, według której obecność materiałów, zwłaszcza płynnych, w mikroobszarze, wymaga specyficznego postępowania. Podlegają one wprawdzie takim samym warunkom jak w makro-obszarze, ale w tym wypadku chodzi o znacznie mniejsze ilości. Po prostu kropla płynu paruje szybciej niż cały litr.

Kompletnym zaskoczeniem dla Hala i Djamili była ta część raportu, w której informowano o osobistych rzeczach pilotów, znalezionych w kabinie helikoptera, na przykład o pismach w języku antyczno-angielskim, a raczej antyczno-amerykańskim.

Treść listów informował głos zostanie załączona pisemnie do raportu. Listy dotyczą spraw osobistych żyjących istot rozumnych i nie są przeznaczone dla szerokiego ogółu.

Prawdę mówiąc, tak samo można potraktować cały raport, pomyślał Hal. Całe postępowanie uważał za przesadnie taktowne.

Czy nie należało udostępnić natychmiast przynajmniej tym ludziom, którzy zajmowali się bezpośrednio wyjaśnieniem tych bardziej niż dziwnych wydarzeń, nie tylko całego materiału, ale również ocen naukowych? Na pewno upłyną następne trzy dni, zanim każdy z nich znajdzie się w posiadaniu tego, co miano załączyć na piśmie do raportu.

A czy właśnie te tak zwane osobiste sprawy nie mają istotnego znaczenia, jeżeli w grę wchodzi kontakt między dwiema cywilizacjami? Czy nie są to właśnie te względy, których lekkomyślne pominięcie może doprowadzić do nieporozumień i których istnienie dawni pisarze literatury fantastycznonaukowej traktowali niemal bez wyjątku jako czynnik wywołujący zatargi między mieszkańcami różnych planet? Czy nie jest wreszcie naszym obowiązkiem dokładne poznanie sfery osobistej tych istot?

Hal postanowił przeprowadzić rozmowę z profesorem Fontaine'em, autorem raportu, a więc również owych błazeńskich w oczach Hala fragmentów, i uzgodnić z nim stanowisko. Wiedział, że może tu liczyć na poparcie Gwena.

I nagle uświadomił sobie coś, co go zaskoczyło: hipoteza o pozaziemskim pochodzeniu drobnych istot stała się już dla niego pewnikiem.

Pomiędzy jednym z pilotów a kobietą o imieniu Farmy istnieje związek małżeński informował dalej głos. Na ekranie ukazała się niezbyt wyraźna, bo powiększona tysiąckrotnie fotografia młodej kobiety z dziwacznie poskręcanymi włosami. Djamila przypomniała sobie nagle, że kiedyś noszono takie fryzury, których ułożenie, bardzo zresztą pracochłonne, wymagało środków chemiczno-fizycznych.

Komentatorka wyjaśniła zwięźle, co to jest małżeństwo, po czym mówiła dalej: Wszystko wskazuje na to, że Wykryte przedmioty pochodzą z okresu od roku 1960 do 1980. Zdjęcia i przedmioty osobiste świadczą bez wątpienia o tym, że istoty, które przybyły na tych maszynach, są niezwykle podobne do ludzi.

W tym miejscu na ekranie pojawiła się sama spikerka, krótko ostrzyżona, niebiesko-włosa, o surowym spojrzeniu. Usiłowała uśmiechnąć się mile. Niestety ze względu na brak czasu nie zdołano ustalić pochodzenia owych istot. Jeszcze raz spojrzała w ekran i zniknęła.

Siedzieli rozgorączkowani. Po chwili włączył się Gwen.

– Co wy na to? – zapytał, nie witając się nawet.

– Wizyta z kosmosu – odparła Djamila tak pewnie, że musiało to dyskwalifikować każdego, kto by wyraził jakąkolwiek wątpliwość. – To przecież zupełnie jasne – dodała. Zaczęła dowodzić, że mogą istnieć miniplanety, to proste.

– I wszędzie mówi się po angielsku? – wtrącił Gwen jakby od niechcenia.

Djamila podjęła wyzwanie i wygłosiła całą teorią, która sprawiała nawet wrażenie logicznej. Djamila mówiła o adaptacji zastanych warunków do potrzeb przybyszów, o stagnacji rozwoju z winy środowiska, którego wpływ mógł doprowadzić do wykształcenia się zwyrodniałych mutacji owych istot i tak dalej. Hal przysłuchiwał się tym wywodom jednym uchem. O ile początkowo był zadowolony, że znalazł w Djamili sojusznika, o tyle obecnie coraz bardziej dystansował się od własnej teorii. Lakoniczna uwaga Gwena uświadomiła mu fakt, że wszędzie mówi się po angielsku, a jego ironia obaliła momentalnie tezą o odwiedzinach z kosmosu. I jeszcze coś: w przeszłości zbyt często i zbyt pochopnie przypisywano wszystko to, czego nie dało się wyjaśnić, istotom pozaziemskim. Według owych głosów w dawnych wiekach na ziemi aż się od nich roiło. Nasuwało się jednak pytanie: gdzie oni się podziali?

W tym miejscu Hal się trochę gubił. Czuł, że znowu zajmuje stanowisko zbliżone do teorii Djamili. W jaki sposób miałyby się zdegenerować tamte istoty z zamierzchłej przeszłości? W mitach i baśniach często występowały karły i gnomy. Czyżby to właśnie były stadia degeneracji? Przetrwali i byli niewidzialni? Co za bzdura!