Изменить стиль страницы

Popatrzył na Djamilę.

Całkowicie odprężona leżała na plecach, a między jej pełnymi piersiami połyskiwały drobne kropelki potu.

Zaczął rozglądać się właśnie za jakimś źdźbłem trawy, którym chciał ją połaskotać, kiedy tuż przy jego uchu coś zabrzęczało, delikatniej niż pszczoła.

Przedwiośnie nie zdążyło jeszcze powołać do życia zbyt wielu owadów, skąd więc wziął się ten natręt?

Owad krążył nad Djamila, zataczając to większe, to znów mniejsze koła, i w końcu osiadł na jej lewej piersi.

Nie otwierając oczu, Djamila machnęła ręką. Mucha siedziała jednak nadal na swoim miejscu, nie drgnąwszy nawet.

Hal nachylił się trochę, chcąc zdmuchnąć intruza. Nagle osłupiał: mucha miała trzy drobne skrzydła o układzie symetrycznie promienistym.

Momentalnie oprzytomniał. Żeby tylko się nie poruszyła! Mila spała nadal.

Ostrożnie podpełzł bliżej. Szkoda, że ten zwierz nie usiadł na prawej piersi, pomyślał. Widział niewiele. Owad, nie większy od zwykłej muchy domowej, miał trzy skrzydła, ogon w kształcie żądła, zakończony kilkoma włosami i – co ostatecznie nie było rzeczą rzadką – błyszczał metalicznie.

Hal pochylił głowę; zwierzą miało jedynie trzy krótkie, niekształtne nogi.

Co za dziwny owad! W dodatku w ogóle się nie rusza!

Ponieważ Hal nie dostrzegł niczego, co wyglądałoby na wysunięte żądło, nie obawiał się ukłucia.

Zastanawiał się właśnie, czy nie powinien schwytać tej osobliwości, kiedy wydarzyło się coś jeszcze bardziej dziwnego: od muchy odłączyły się dwie szare kropeczki i zaczęły poruszać się prawie niepostrzeżenie w kierunku najwyższego punktu. Nie miały nawet milimetra długości, ale Hal odniósł wrażenie, że są to raczej drobne przecinki, które – tu wstrzymał w podnieceniu oddech – przesuwały się do przodu w pozycji pionowej. Wydawały się tak lekkie i tak ostrożnie się poruszały, że Djamila nie czuła ich w ogóle. Oddychała teraz głęboko i równomiernie.

Hal, w przeciwieństwie do niej, bał się niemal odetchnąć. Ostrożnie przysunął się jeszcze bliżej, nie wstając, żeby nie spłoszyć przypadkiem tej dziwnej istoty.

Przecinki dotarły już do granicy między bielą a kakaowym brązem. Tam znieruchomiały, odwróciły się w lewo, potem w prawo, nawet wykonały ruch, jakby się ugięły, po czym zajęły się kilkoma drobnymi włoskami, które rosły w tym miejscu.

Djamila poruszyła się, przyjmując wygodniejszą pozycję. Jej piersi drgnęły leciutko. Mucha zachwiała się!

Hal zaczął pocić się z podniecenia. Zanim jednak zdołał zareagować, wszystko minęło: kropeczki, a raczej drobne przecinki stały się nagle bardzo ruchliwe. Nie zdążył nawet zmienić swojej pozycji – leżał na brzuchu, z rękami skrzyżowanymi pod piersią, opierając się na nich całym tułowiem – gdy przecinki dotarły do muchy i zniknęły.

Nieoczekiwanie skrzydła owada zaczęły obracać się poziomo! Bardzo szybko. Owad wzbił się błyskawicznie do góry, zatoczył trzy, cztery coraz większe koła i oddalił się powoli.

Hala doszło jeszcze ciche brzęczenie. Wytężył wzrok, aby możliwie jak najdłużej nie stracić owada z oczu.

Owad kierował się w stronę stojącego opodal drzewa, zwalniając lot jeszcze bardziej.

W górze, na wysokości około pięciu metrów, była kiedyś upiłowana dosyć gruba gałąź. Widocznie tam właśnie osiadł owad, gdyż zniknął z pola widzenia Hala i nie pojawił się więcej.

Hal opadł do tyłu. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest podniecony. Oblewał go pot, puls bił szybciej, oczy piekły.

Co to było? Na pewno nie mucha!

Ale jeżeli nie mucha, to co?

Jakiś nieznany owad.

Bzdura! Owad z wirującymi skrzydłami! Wirowanie to ruch obrotowy na łożysku. Żaden organizm nie byłby chyba zdolny uczynić czegoś takiego.

Hal nie mógł zebrać myśli. Zmusił się do koncentracji, zastanawiając się gorączkowo, czy kiedykolwiek w życiu widział już taką istotę. Jego wiadomości z biologii elementarnej pozostawiały jednak sporo do życzenia. Kto by sobie napychał głowę faktami, skoro komputer domowy w ciągu kilku minut mógł dostarczyć żądanych informacji z centrali encyklopedycznej. Ale Hal nie bardzo wierzył w istnienie takiego organizmu. Czy to możliwe, że właśnie ja odkryłem na tym starym, całkowicie przeczesanym i zmienionym świecie nieznanego do dziś owada, w dodatku takiego dziwnego, rozmyślał. Co za idiotyzm! Znowu spocił się z emocji, nie mógł już uleżeć w miejscu, usiadł na trawie.

Jeżeli to nie był żywy organizm, to co? Maszyna, mała maszynka.

Kiedy pomyślał o przecinkach, zakręciło mu się w głowie.

Zerwał się z miejsca. Tu leży Djamila pogrążona we śnie. Oto polana, a tu drzewa. Lekki powiew wiatru wśród liści. A więc jestem przytomny, to nie sen!

Położył się z powrotem. Coś niebywałego!

Jego następną myślą było obudzić Djamilę. Muszę wreszcie coś zrobić, nie mogę przecież leżeć tak bezczynnie!

Maszyna!

Maszyna? Chyba widziałem już kiedyś coś takiego. Zadumał się. Długo tak rozmyślał, aż wreszcie coś przyszło mu do głowy: zdjęcie w jakiejś starej encyklopedii. W ubiegłym wieku istniały takie maszyny latające, heli… heliko… Nie mógł sobie przypomnieć. Zaraz – helikopter! Teraz pamiętał już wszystko: dwa do czterech przecinków, ach, bzdura – członkowie załogi.

– Mila!

Cisza.

– Djamila, wstawaj!

Jeżeli Hal, zwracając się do niej, używał pełnego imienia, oznaczało to, że sprawa była poważna. Tak też było tym razem!

Zwróciła ku niemu głowę, mrugając oczami.

– Nie śpisz już? – zapytał tonem inkwizytorskim.

Otworzyła oczy przesadnie szeroko i potrząsnęła głową.

– Przed chwilą na twojej piersi stał hel… helikopter. Wylądował tam – zawołał Hal.

– Hm – mruknęła tonem zupełnie jednoznacznym.

– Naprawdę, tu!

– Przestań, to łaskocze – zachichotała.

Hal poczuł, że zaczyna ogarniać go złość. – Z pilotami, rozumiesz, takimi małymi. – Zmrużył oko, żeby lepiej ocenić odstęp między kciukiem a palcem wskazującym; w taki właśnie sposób zademonstrował wzrost pilotów.

Spojrzała na niego z politowaniem, z jakim spojrzałaby chyba na rozbitka ze statku kosmicznego, któremu lata samotności rzuciły się na mózg. Potem powoli, z prowokacyjnym spokojem puknęła się w czoło.

– Te twoje katalizatory zalazły ci nieźle za skórę – powiedziała z przekonaniem.

– Bzdura! – zaprzeczył gwałtownie. – Czy przedtem, zanim zasnęłaś, poczułaś, że coś ci usiadło na piersi? Machnęłaś nawet ręką.

– Możliwe – przyznała niepewnie. Jeszcze nie udzieliło się jej jego podniecenie.

– To był właśnie on! – zawołał Hal.

– Kto?

– No, helikopter, do diabła! – Teraz rozzłościł się nie na żarty.

– Aha! – Skinęła głową. – A co to takiego helikopter?

– To taki niby samolot z ubiegłego wieku, z wirnikiem nośnym, startujący pionowo do góry – wyjaśniał niecierpliwie, zataczając palcem wskazującym kręgi przed jej nosem, które miały imitować obroty wirnika.

– Rozumiem – powiedziała. – I taki helikopter stał tu? – wskazała palcem. – W dodatku z pilotami?

– No, nareszcie – odetchnął z ulgą. – Mam nadzieję, że rozumiesz też, co to oznacza!

– Owszem – odparła z udaną powagą i, nie unosząc głowy, skinęła nią z namysłem. Nadal leżała na wznak z prowokacyjnym spokojem. – Można by było oskarżyć ich przed radą rozjemczą o nieprzyzwoite dotknięcie.

Tym razem cierpliwość Hala się wyczerpała. Chwycił Djamilę za ramiona i poderwał do góry.

– Ja mówię poważnie! – zawołał.

– Naruszyłeś ich lotnisko – powiedziała z wyrzutem. Po chwili zrozumiała chyba jednak powagę sytuacji. Sam zresztą Hal czuł się podekscytowany jak jeszcze nigdy przedtem. To na pewno widać po mnie, pomyślał.

– Nie czujesz się dobrze? – zapytała przykładając mu dłoń do czoła.

– Posłuchaj – powiedział, zmuszając się do spokoju. – Nie przerywaj mi, to ci wszystko opowiem. – I zaczął opowiadać od początku.

Djamila słuchała uważnie. Kiedy skończył, zapytała rzeczowo:

– Czy to na pewno nie był sen? To się nieraz zdarza – dodała uspokajająco, widząc jego gwałtowny ruch ręką.