Изменить стиль страницы

– Nie zaczyna] – poprosił z groźbą w głosie, zaciskając dłonie na butelce. – Nie zaczyna] majstrować przy swoim piecyku. Orr zachichotał cicho.

– Już prawie skończyłem.

– Wcale nie skończyłeś. Dopiero chcesz zacząć.

– Popatrz, tutaj masz zawór. Jest prawie złożony.

– A ty go zaraz rozbierzesz. Znam cię dobrze, bydlaku. Widziałem ze trzysta razy, jak to robisz. Orr zadrżał z uciechy.

– Chcę zlikwidować przeciek benzyny – wyjaśni). – Zmniejszyłem go tak, że już ledwo się sączy.

– Nie mogę na ciebie patrzeć – wyznał Yossarian bezdźwięcznym głosem. – Jeżeli chcesz robić coś dużego, to bardzo proszę, ale ten zawór składa się z mikroskopijnych części i nie mam teraz cierpliwości, żeby patrzeć, jak wkładasz tyle pracy w coś tak cholernie małego i nieważnego.

– Jak coś jest małe, to nie znaczy, że jest nieważne.

– Wszystko jedno.

– Ostatni raz?

– Jak mnie nie będzie. Jesteś szczęśliwym kretynem i nie możesz zrozumieć tego, co ja czuję. Kiedy pracujesz nad czymś takim małym, dzieją się ze mną rzeczy, których nawet nie potrafię wytłumaczyć. Czuję, że cię nie znoszę. Rodzi się we mnie nienawiść i zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie rozbić ci butelki na głowie albo nie wbić ci w szyję tego kordelasa. Rozumiesz?

Orr kiwnął głową bardzo inteligentnie.

– Nie będę teraz rozbierał zaworu – powiedział i zaczął go rozbierać z powolną, niezmordowaną, nie kończącą się precyzją, pochylając swoją wiejską, z gruba ciosaną twarz prawie do ziemi i manipulując pracowicie palcami przy maleńkim urządzeniu z tak bezgranicznym, pracowitym skupieniem, że wyglądało to na zupełną bezmyślność.

Yossarian zmełł w ustach przekleństwo i postanowił nie zwracać na niego uwagi.

– A właściwie po cholerę tak się spieszysz z tym piecykiem?

– warknął w chwilę później, zapominając o swoim postanowieniu.

– Jest jeszcze gorąco. Niedługo pewnie pójdziemy się kąpać. Dlaczego przejmujesz się zimnem?

– Dnie są coraz krótsze – zauważył Orr filozoficznie. – Chciałbym przygotować tu wszystko dla ciebie, póki jeszcze czas. Jak skończę, będziesz miał najlepszy piecyk w całej eskadrze. Dzięki temu zaworowi, który naprawiam, będzie się palić przez całą noc, a ta metalowa osłona będzie promieniować ciepłem na cały namiot. Jeżeli idąc spać postawisz na nim hełm z wodą, będziesz miał na rano ciepłą wodę do mycia. Czy to nie będzie przyjemne? A jak będziesz chciał ugotować sobie jajka albo zupę, to wystarczy postawić tutaj garnek i podkręcić płomień.

– Dlaczego mówisz cały czas o mnie? – zainteresował się Yossarian. – A gdzie ty będziesz?

Karłowaty tors Orra zatrząsł się nagle w tłumionym przystępie rozbawienia.

– Nie wiem – zawołał i niesamowity, drżący chichot wyrwał się nagle spoza szczekających wielkich zębów jak długo powstrzymywany strumień uczucia. – Nie wiem, gdzie będę, jak mnie dalej tak będą zestrzeliwać – dokończył śmiejąc się z gardłem pełnym śliny.

Yossarian poczuł wzruszenie.

– Dlaczego nic nie robisz, żeby przestać latać? Masz przecież powód.

– Mam tylko osiemnaście lotów.

– Ale prawie we wszystkich byłeś zestrzelony. Za każdym razem spadasz do wody albo rozbijasz się przy lądowaniu.

– Nie mam nic przeciwko lataniu. Uważam, że to bardzo zabawne. Powinieneś spróbować polecieć parę razy ze mną, kiedy nie będziesz prowadzącym. Po prostu dla śmiechu. Chi! Chi! – Orr z wyraźną uciechą obserwował Yossariana kątem oka.

– Znowu mam lecieć jako prowadzący – powiedział Yossarian unikając jego wzroku.

– Jak nie będziesz prowadzącym. Gdybyś miał trochę oleju w głowie, to wiesz, co byś zrobił? Poszedłbyś prosto do Piltcharda i Wrena i powiedział im, że chcesz latać ze mną.

– Żeby mnie w każdym locie zestrzeliwali? Nie widzę w tym nic zabawnego.

– Właśnie dlatego powinieneś to zrobić – nalegał Orr. – Jestem teraz chyba najlepszym w lotnictwie specjalistą od przymusowych lądowań. Byłoby to dla ciebie doskonałe ćwiczenie.

– Ćwiczenie do czego?

– Ćwiczenie na wypadek, gdybyś musiał kiedyś przymusowo lądować. Chi! Chi! Chi!

– Masz jeszcze jedną butelkę piwa? – spytał Yossarian ponuro.

– Czy chcesz mi ją rozbić na głowie? Tym razem roześmiał się Yossarian.

– Jak ta dziwka w Rzymie?

Orr zarżał obleśnie, a jego policzki jak jabłuszka wydęły się radością.

– Czy chcesz naprawdę wiedzieć, dlaczego ona waliła mnie tym butem po głowie?

– Wiem – zrewanżował mu się Yossarian – mówiła mi dziwka Nately'ego.

Orr wyszczerzył zęby jak maszkaron z Notre Damę.

– Wcale nie – powiedział.

Yossarianowi zrobiło się żal Orra. Był taki mały i brzydki. Kto go będzie bronił, jeżeli przeżyje wojnę? Kto obroni tego dobrego, prostodusznego gnoma przed chamami, klikami i wytrawnymi sportowcami jak Appleby, którzy mają muszki w oczach i którzy przy pierwszej nadarzającej się okazji stratują go z pychą i niewzruszoną pewnością siebie? Yossarian często martwił się o Orra. Kto go osłoni przed wrogością i kłamstwem, przed ludźmi o wybujałych ambicjach, przed zgorzkniałym snobizmem żon grubych ryb, przed nędznymi, poniżającymi zniewagami pogoni za pieniądzem i przed zaprzyjaźnionym rzeźnikiem z naprzeciwka z jego gorszym mięsem? Orr był zadowolonym z życia, nic nie podejrzewającym prostaczkiem z wielką strzechą falistych, polichromatycznych włosów z przedziałkiem pośrodku. Będzie po prostu igraszką w ich rękach. Zabiorą mu pieniądze, zerżną żonę i nie okażą litości jego dzieciom.

Orr był karłowatym dziwakiem, zwariowanym, sympatycznym liliputem z zaśniedziałym umysłem i tysiącem pożytecznych umiejętności, które przez całe życie nie pozwolą mu wytknąć nosa z grupy najniżej zarabiających. Potrafił posługiwać się lutownicą i zbić dwie deski tak, żeby nie popękały i gwoździe się nie zgięły. Umiał wiercić otwory. Zrobił w namiocie mnóstwo rzeczy, w czasie kiedy Yossarian był w szpitalu. Wypiłował czy też wykuł idealny rowek w cemencie, tak że rurka doprowadzająca benzynę do pieca ze zbiornika, który zmontował na podwyższeniu za namiotem, była równa z podłogą. Zbudował kozły przed kominek z części do bomb i zapełnił je tęgimi, srebrzystymi klocami, oprawił w bejcowane ramki wycięte z czasopism zdjęcia piersiastych dziewczyn i zawiesił je nad kominkiem. Orr umiał otworzyć puszkę farby. Umiał wymieszać farbę, rozcieńczyć farbę, usunąć farbę. Umiał rąbać drzewo i mierzyć różne rzeczy linijką. Potrafił rozpalić ognisko. Umiał kopać rowy i miał prawdziwy talent do przynoszenia wody w puszkach i manierkach dla nich obu ze zbiorników koło stołówki. Potrafił oddawać się całymi godzinami jakiejś nieistotnej pracy nie okazując znudzenia ani zniecierpliwienia, niewrażliwy na zmęczenie jak pień drzewa i prawie równie małomówny. Wykazywał też niesamowitą znajomość przyrody i nie bał się psów, kotów, robaków i pająków ani potraw w rodzaju flaków czy płucek.

Yossarian westchnął ciężko i oddał się ponurym rozmyślaniom na temat ataku na Bolonię, o którym ostatnio szeptano. Ten zawór do piecyka był mniej więcej wielkości kciuka i składał się, nie licząc skorupy zewnętrznej, z trzydziestu siedmiu oddzielnych części, wielu tak drobniutkich, że Orr musiał je przytrzymywać czubeczkami paznokci, kiedy rozkładał je starannie na podłodze w równiutkich, posegregowanych rzędach, zawsze w tym samym równomiernym tempie, niezmordowany, nie przerywając ani na chwilę swojej bezlitosnej, systematycznej, monotonnej procedury, chyba tylko żeby z maniacką złośliwością łypnąć okiem na Yossariana. Yossarian starał się na niego nie patrzeć. Mimo woli liczył części i czuł, że zaraz zwariuje. Odwrócił się i zamknął oczy, ale tak było jeszcze gorzej, bo teraz miał same dźwięki, ciche, doprowadzające do szału, niepokonane, odległe brzęknięcia i szelest palców na bezcielesnych detalach. Orr dyszał rytmicznie, wydając przy tym obrzydliwy chrapliwy dźwięk. Yossarian zacisnął pięści i spojrzał na długą kościaną rękojeść kordelasa wiszącego w pochwie nad łóżkiem nieboszczyka. Z chwilą gdy tylko pomyślał o zasztyletowaniu Orra, napięcie zelżało. Pomysł zamordowania Orra był tak śmieszny, że zaczął rozważać go na serio, z podejrzaną przyjemnością i fascynacją. Odszukał na karku Orra prawdopodobny punkt medulla oblongata. Najdelikatniejsze ukłucie w ten punkt oznaczałoby śmierć i rozwiązanie tylu poważnych bolesnych problemów dla nich obu.