– Pamiętasz tamtą dziewczynę… – zaczął i znowu zaniósł się obleśnym chichotem. – Pamiętasz tamtą dziewczynę, która waliła mnie butem po głowie w tym mieszkaniu w Rzymie i oboje byliśmy nadzy?
– spytał z chytrą nadzieją. Odczekał, aż Yossarian ostrożnie kiwnął głową. – Jak pozwolisz mi włożyć kasztany z powrotem do ust, to ci opowiem, dlaczego mnie tak waliła. Zgoda?
Yossarian kiwnął głową i Orr opowiedział mu całą fantastyczną historię o tym, dlaczego naga dziewczyna z pokoju dziwki Nately'ego waliła go butem po głowie, ale Yossarian nie zrozumiał z tego ani słowa, ponieważ Orr znów miał w ustach kasztany. Yossarian roześmiał się gorzko z tej sztuczki, a ponieważ zapadł wieczór, więc w końcu zjedli podły obiad w brudnej restauracji, autostopem pojechali na lotnisko i położyli się spać na zimnej metalowej podłodze samolotu, gdzie wiercili się pojękując w udręce, dopóki w dwie godziny później nie wtargnęli do nich pierwsi kierowcy ciężarówek ze skrzynkami karczochów i nie wypędzili ich na zewnątrz na czas załadunku samolotu. Zaczął lać ulewny deszcz. Zanim ciężarówki odjechały, Yossarian i Orr przemokli do nitki, zwinęli się więc niczym dwa drżące rolmopsy pomiędzy ostrymi kantami skrzynek z karczochami, które Milo o świcie zawiózł do Neapolu i wymienił na cynamon, goździki, wanilię i pieprz, które jeszcze tego samego dnia przerzucił na Maltę, gdzie, jak się okazało, był zastępcą generalnego gubernatora. Na Malcie też nie było pokoju dla Yossariana i Orra. Milo był na Malcie panem majorem Milo Minderbinderem i miał w siedzibie generalnego gubernatora gigantyczny gabinet z olbrzymim mahoniowym biurkiem. Na wykładanej dębową boazerią ścianie, pomiędzy skrzyżowanymi flagami brytyjskimi, wisiała pełna wyrazu, przykuwająca uwagę fotografia sir majora Milo Minderbindera w mundurze Królewskich Strzelców Walijskich. Wąsy miał na zdjęciu wąskie, przycięte, podbródek rzeźbiony, oczy jak dwie włócznie. Milo otrzymał tytuł szlachecki, stopień majora Królewskich Strzelców Walijskich oraz nominację na zastępcę gubernatora generalnego Malty za to, że rozwinął tutaj handel jajkami. Obiecał łaskawie Yossarianowi i Orrowi, że pozwoli im spędzić noc na puszystym dywanie w swoim gabinecie, ale gdy tylko Milo wyszedł, zjawił się wartownik w mundurze polowym i wyprowadził ich z budynku, przystawiając im bagnet do pleców, pojechali więc ledwo żywi na lotnisko z gruboskórnym taksówkarzem, który ich oszukał, i poszli znowu spać do samolotu, wyładowanego tym razem jutowymi workami kakao i świeżo mielonej kawy, z których rozchodził się tak intensywny zapach, że obaj rzygali gwałtownie, oparci o podwozie, kiedy wczesnym rankiem szofer przywiózł Mila, który był w doskonałej formie i natychmiast wystartował do Oranu, gdzie również nie było w hotelu miejsc dla Yossariana i Orra i gdzie Milo był wiceszachem.
Milo miał do swojej dyspozycji z przepychem urządzone apartamenty w łososioworóżowym pałacu, lecz Yossarianowi i Orrowi nie pozwolono wejść z nim do środka, ponieważ byli niewiernymi chrześcijanami. Odpędzili ich od bramy olbrzymi berberyjscy gwardziści uzbrojeni w krzywe szable. Orr pociągał nosem i kichał zmożony katarem. Szerokie plecy Yossariana były przygięte bólem. Miał ochotę rozwalić Milowi łeb, ale Milo, jako wiceszach Oranu, był osobą nietykalną. Milo, jak się okazało, był nie tylko wiceszachem Oranu, lecz także kalifem Bagdadu, imamem Damaszku i szejkiem Arabii. Milo był bogiem kukurydzy, bogiem deszczu i bogiem ryżu w zacofanych regionach, gdzie ciemne i zabobonne ludy nadal oddawały cześć takim prymitywnym bogom, zaś w głębi afrykańskich dżungli, jak informował ze stosowną skromnością, można było napotkać ryte w kamieniu podobizny jego wąsatego oblicza, wznoszące się nad topornymi ołtarzami czerwonymi od ludzkiej krwi. Wszędzie, gdziekolwiek wylądowali, przyjmowano Mila z honorami i był to nieprzerwany ciąg owacji od miasta do miasta, aż wreszcie objechawszy Bliski Wschód dotarli do Kairu, gdzie Milo wykupił całą bawełnę, której nikt na świecie nie potrzebował, i z dnia na dzień stanął w obliczu ruiny. W Kairze nareszcie znalazł się pokój w hotelu dla Yossariana i Orra. Czekały tam na nich miękkie łóżka z wysokimi poduszkami i czystymi, krochmalonymi prześcieradłami. Szafy z wieszakami na ubrania. Woda, w której można się było wykąpać. Yossarian i Orr wyparzyli do czerwoności swoje cuchnące, budzące odrazę ciała w gorącej wannie, po czym poszli z Milem na cocktail z krewetek i filet mignon do doskonałej restauracji z dalekopisem podającym najświeższe wiadomości z giełdy, który właśnie wystukiwał ostatnie notowania egipskiej bawełny, gdy Milo spytał kierownika sali, co to za maszyna. Milo nawet nie marzył o istnieniu czegoś tak pięknego jak dalekopis giełdowy.
– Naprawdę? – zawołał, kiedy kierownik sali skończył wyjaśnienia. – A po ile jest teraz egipska bawełna?
Kierownik sali powiedział mu po ile i Milo kupił całoroczny zbiór.
Ale Yossarian znacznie bardziej niż kupioną przez Mila bawełną przerażony był kiściami zielonych czerwonych bananów, które Milo wypatrzył na targu, kiedy jechali do miasta, i jego obawy okazały się uzasadnione, gdyż Milo obudził go z głębokiego snu tuż po północy i podsunął mu pod nos częściowo obranego banana. Yossarian zdusił w sobie szloch.
– Skosztuj – zachęcał Milo napierając bananem na wykręcającą się twarz Yossariana.
– Milo, ty draniu – jęknął Yossarian – daj mi się trochę przespać.
– Zjedz i powiedz mi, czy ci smakuje – nie ustępował Milo.
– I nie mów Orrowi, że ci dałem banana za darmo. Od niego wziąłem dwa piastry.
Yossarian posłusznie zjadł banana i powiedziawszy Milowi, że mu smakowało, zamknął oczy, ale Milo obudził go znowu i kazał mu się jak najszybciej ubierać, ponieważ natychmiast odlatują na Pianosę.
– Musicie z Orrem czym prędzej załadować banany do samolotu
– wyjaśnił. – Facet powiedział mi, żeby uważać na pająki, które siedzą w kiściach.
– Milo, czy nie możemy zaczekać do rana? – poprosił Yossarian.
– Muszę się trochę wyspać.
– Banany dojrzewają bardzo szybko – odparł Milo. – Nie mamy ani chwili do stracenia. Pomyślcie tylko, jak się ucieszą chłopcy w eskadrze, kiedy przywieziemy im te banany.
Ale chłopcy w eskadrze nawet nie oglądali tych bananów, gdyż banany najkorzystniej można było sprzedać w Stambule, natomiast kminek był najtańszy w Bejrucie, Milo więc po sprzedaniu bananów poleciał z kminkiem do Benghazi i kiedy po sześciu dniach dotarli bez tchu na Pianosę tuż przed końcem urlopu Orra, przywieźli transport najlepszych białych jajek z Sycylii, o których Milo powiedział, że są z Egiptu, i sprzedał je do swoich stołówek zaledwie po cztery centy sztuka, dzięki czemu wszyscy wyżsi oficerowie z jego syndykatu zaczęli go błagać, aby czym prędzej znowu wyprawił się do Kairu po zielone czerwone banany, żeby je sprzedać w Turcji i kupić kminek, na który jest zapotrzebowanie w Benghazi. I wszyscy mieli udział w zyskach.