– Giuseppe – zaczął oficjalnie.
– Yossarianie – poprawił go syn.
– Yossarianie – powiedział ojciec.
– Giuseppe – sprostował Yossarian.
– Wkrótce umrzesz.
Yossarian znów się rozpłakał. Lekarz spiorunował go wzrokiem i Yossarian powstrzymał łzy.
Ojciec mówił uroczyście, ze spuszczoną głową:
– Kiedy będziesz rozmawiał z tym na górze, chcę, żebyś Mu powiedział coś ode mnie. Powiedz Mu, że to nie jest w porządku, kiedy młodzi muszą umierać. Mówię poważnie. Powiedz Mu, że skoro już ludzie muszą umierać, to niech umierają, kiedy są już starzy. Chcę, żebyś Mu to powtórzył. Myślę, że On nie wie, że to nie jest w porządku, bo mówią, że On jest dobry, a to dzieje się już od dawna. Dobrze?
– I nie pozwól sobą pomiatać – poradził mu brat. – Nie będziesz w niebie gorszy od innych tylko dlatego, że jesteś Włochem.
– Ubieraj się ciepło – powiedziała matka, która jakby się domyślała.
19 Pułkownik Cathcart
Pułkownik Cathcart był elegantem, któremu wszystko się udawało, i niedbaluchem, którego prześladował pech; miał ciężki chód i pragnął zostać generałem. Był pełen werwy i przygnębiony, zrównoważony i zniechęcony. Był zadowolony z życia i przestraszony, śmiały w administracyjnych rozgrywkach, które obmyślał, aby zwrócić na siebie uwagę przełożonych, i tchórzliwy, kiedy się obawiał, że jego plany mogą przynieść skutek odwrotny do zamierzonego, był przystojny i nieciekawy, zawadiacki, muskularny i zarozumiały, miał skłonność do tycia i chroniczne stany lękowe. Pułkownik Cathcart był zarozumiały, ponieważ w wieku zaledwie trzydziestu sześciu lat miał już stopień pułkownika i dowodził jednostką liniową; był przygnębiony, ponieważ mimo ukończonych trzydziestu sześciu lat doszedł tylko do stopnia pułkownika.
Pułkownik Cathcart nie reagował na wielkości absolutne. Potrafił widzieć swoje osiągnięcia wyłącznie na tle osiągnięć innych i w jego pojęciu doskonałość polegała na tym, żeby robić coś nie gorzej niż wszyscy mężczyźni w jego wieku, którzy robią to samo lepiej od niego. Fakt, że tysiące mężczyzn równych mu wiekiem i starszych nie osiągnęło nawet stopnia majora, napełniał go fircykowatą dumą z jego nieprzeciętnych zalet, z drugiej strony fakt, że niektórzy mężczyźni w jego wieku, a nawet młodsi, byli już generałami, zatruwał go bolesną świadomością klęski i sprawiał, że pułkownik ogryzał paznokcie z nieopanowaną nerwowością, bijąc pod tym względem samego Joego Głodomora.
Pułkownik Cathcart – duży, nadęty, barczysty mężczyzna – miał krótko przystrzyżone, kędzierzawe, ciemne włosy, które zaczynały siwieć na końcach, i ozdobną cygarniczkę, którą nabył w przeddzień przyjazdu na Pianosę i objęcia dowództwa grupy. Demonstrował tę cygarniczkę z namaszczeniem przy każdej okazji i nauczył się nią zręcznie manipulować. Niespodziewanie odkrył w sobie głęboko utajony pożyteczny talent do palenia papierosów w cygarniczce. O ile wiedział, był na całym froncie śródziemnomorskim jedynym oficerem, który palił w cygarniczce, i myśl ta pochlebiała mu i niepokoiła go zarazem. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że taki światowiec i intelektualista jak generał Peckem musi pochwalać palenie w cygarniczce, mimo że spotykali się niezbyt często, co z drugiej strony nie było znów takie złe, przyznawał z ulgą pułkownik Cathcart, bo przecież generał Peckem mógł nie pochwalać palenia w cygarniczce. Ilekroć targały nim podobne wątpliwości, pułkownik Cathcart dusił w sobie szloch i miał ochotę wyrzucić to świństwo, ale powstrzymywało go niezłomne przekonanie, że cygarniczka niewątpliwie przydaje jego męskiej, marsowej postaci szlachetnego blasku wykwintnego heroizmu, ukazując go w niezwykle korzystnym świetle na tle wszystkich pozostałych pułkowników armii amerykańskiej, z którymi współzawodniczył. Chociaż… czy mógł być tego pewien?
Pułkownik Cathcart zajmował się takimi problemami niestrudzenie, dniami i nocami z najwyższym oddaniem i napięciem opracowując taktykę, która miała służyć jego dalszej karierze. Był swoim własnym sarkofagiem, śmiałym i nieomylnym dyplomatą, który ciągle lżył siebie samego ze wstrętem za wszystkie zaprzepaszczone okazje i ze skruchą tłukł głową o ścianę z powodu błędów, jakie popełnił. Był napięty, drażliwy, zgorzkniały i zadowolony z siebie. Był mężnym oportunistą, który rzucał się żarłocznie na każdą szansę, jaką mu znalazł pułkownik Korn, a zaraz potem drżał w czarnej rozpaczy na myśl o możliwych konsekwencjach. Zachłannie zbierał plotki i gromadził pogłoski. Wierzył wszystkiemu, co usłyszał, ale do niczego nie miał zaufania. Bez przerwy z napięciem wyczekiwał najmniejszego sygnału niezwykle wyczulony na nie istniejące układy i powiązania. Był człowiekiem dobrze poinformowanym, który stale za wszelką cenę starał się dowiedzieć, co się dzieje. Był samochwałą, nieustraszonym brutalem wpadającym w rozpacz z powodu okropnych, niewybaczalnych kompromitacji w oczach różnych osobistości, które ledwie wiedziały o jego istnieniu.
Wszyscy go prześladowali. Pułkownik Cathcart wytężając cały swój spryt żył w niepewnym, arytmetycznym świecie chwały i hańby, w świecie wyimaginowanych tryumfalnych zwycięstw i wyimaginowanych katastrofalnych klęsk. W tej samej godzinie przeskakiwał od przygnębienia do euforii, wyolbrzymiając fantastycznie wspaniałość swoich zwycięstw i przeceniając tragiczne rozmiary swoich klęsk. Nikomu nigdy nie udało się go zaskoczyć. Jeżeli tylko doszła go wieść, że widziano, jak generał Dreedle lub generał Peckem uśmiechnął się, zmarszczył albo nie zrobił żadnej z tych rzeczy, nie zaznał spokoju, dopóki nie znalazł logicznej interpretacji tego faktu, i rozwodził się nad tym bez końca, dopóki pułkownik Korn nie wytłumaczył mu, żeby się nie przejmował.
Pułkownik Korn był lojalnym, niezastąpionym sojusznikiem i działał pułkownikowi Cathcartowi na nerwy. Pułkownik Cathcart ślubował wieczystą wdzięczność pułkownikowi Kornowi za jego genialne pomysły i wściekał się na niego, kiedy pomyślał, że mogą one spalić na panewce. Pułkownik Cathcart miał dług wdzięczności wobec pułkownika Korna i nie lubił go ani trochę. Dwaj pułkownicy bardzo się przyjaźnili. Pułkownik Cathcart zazdrościł pułkownikowi Komowi inteligencji i często musiał sobie przypominać, że pułkownik Korn jest zaledwie podpułkownikiem, mimo iż jest prawie o dziesięć lat od niego starszy, i że studiował na uniwersytecie stanowym. Pułkownik Cathcart ubolewał, że nieszczęsny los zesłał mu nieocenionego zastępcę w postaci kogoś tak pospolitego jak pułkownik Korn. Czuł się upokorzony zależnością od kogoś, kto skończył tylko uniwersytet stanowy. Jeżeli już ktoś musiał zostać jego prawą ręką, lamentował pułkownik Cathcart, to mógł to przynajmniej być ktoś bogaty i dobrze ułożony, ktoś z lepszej rodziny i bardziej dojrzały niż pułkownik Korn, ktoś, kto do marzeń pułkownika Cathcarta o szlifach generalskich miałby mniej frywolny stosunek niż ten, o jaki pułkownik Cathcart podejrzewał pułkownika Korna.
Pułkownik Cathcart tak rozpaczliwie chciał być generałem, że gotów był wykorzystać w tym celu wszystko, nawet religię, i pewnego przedpołudnia, w kilka dni po tym, jak podniósł liczbę obowiązkowych akcji bojowych do sześćdziesięciu, wezwał do siebie kapelana i wskazał energicznym ruchem tygodnik “The Saturday Evening Post" rozłożony na biurku. Pułkownik miał gąbczastą, obwisłą dolną wargę, a szeroko rozpięty kołnierz wojskowej koszuli odsłaniał cień czarnego, szczeciniastego zarostu na jego mlecznobiałej szyi. Należał do ludzi, którzy się nie opalają, i unikał słońca, jak tylko mógł, żeby nie doznać oparzeń. Pułkownik był więcej niż o głowę wyższy od kapelana i przeszło dwukrotnie szerszy, i wobec jego rozdętego, przytłaczającego autorytetu kapelan czuł się wątły i chorowity.
– Niech pan spojrzy, kapelanie – polecił mu pułkownik Cathcart, wsuwając papierosa do swojej cygarniczki i rozpierając się w obrotowym fotelu za biurkiem. – Chciałbym wiedzieć, co pan o tym sądzi.