Nie miał również nigdy pewności co do majora… de Coverley, który – jeśli nie zajmował się wynajmowaniem mieszkań i porywaniem włoskich kucharzy – nie miał nic pilniejszego do roboty, jak rzucać podkowami. Major Major często zwracał baczną uwagę na podkowy padające miękko na ziemię lub ześlizgujące się po krótkich żelaznych kołkach wbitych w ziemię. Godzinami obserwował majora… de Coverley i zastanawiał się, jak ktoś o tak godnym wyglądzie może nie mieć nic ważniejszego do roboty. Nieraz kusiło go, żeby przyłączyć się do majora… de Coverley, ale rzucanie podkowami przez cały dzień wydało mu się prawie tak samo nudne, jak sygnowanie urzędowych papierów podpisem major Major Major, a poza tym major… de Coverley miał zawsze tak groźną minę, że major Major bal się do niego podejść.
Major Major zastanawiał się nad swoim stosunkiem do majora… de Coverley i nad stosunkiem majora… de Coverley do niego. Wiedział, że major… de Coverley jest jego oficerem wykonawczym, ale nie wiedział, co to znaczy, i nie mógł się zdecydować, czy w osobie majora… de Coverley Bóg zesłał mu wyrozumiałego przełożonego, czy niedbałego podwładnego. Nie chciał pytać o to sierżanta Towsera, którego się w głębi duszy bał, a nikogo poza tym nie mógł spytać, w każdym razie nie majora… de Coverley. Niewielu odważyłoby się spytać o coś majora… de Coverley, a jedyny oficer, który był tak głupi, że dotknął jego podków, następnego dnia zapadł na jeden z gorszych przypadków gorączki pianosańskiej, jaką gus, Wes czy nawet doktor Daneeka znali z autopsji lub ze słyszenia. Wszyscy byli przekonani, że chorobę tę sprowadził na biednego oficera major… de Coverley, chociaż nikt nie wiedział, jak on to zrobił.
Większość dokumentów urzędowych trafiających na biurko majora Majora nie dotyczyła go w najmniejszym stopniu. Przeważnie nawiązywały do wcześniejszych rozkazów, których major Major nigdy nie widział na oczy. Na szczęście nie musiał ich szukać, gdyż nowe rozkazy niezmiennie odwoływały rozkazy wcześniejsze. Mógł więc w ciągu minuty parafować dwadzieścia różnych dokumentów, gdyż każdy z nich polecał mu nie zwracać najmniejszej uwagi na inne dokumenty. Z kancelarii generała Peckema przychodziły codziennie na wyspę opasłe biuletyny z budującymi kazaniami na takie tematy, jak “Czas to pieniądz" i “Czystość to zdrowie".
Po lekturze komunikatów generała Peckema na temat czystości i marnotrawienia czasu major Major czuł się marnotrawiącym czas brudasem i zawsze starał się ich jak najszybciej pozbyć. Zainteresowanie budziły w nim jedynie pisma w sprawie pechowego podporucznika, który zginął podczas lotu na Orvieto w niecałe dwie godziny po przybyciu na Pianosę i którego częściowo rozpakowane rzeczy nadal leżały w namiocie Yossariana. Ponieważ pechowiec ten zgłosił się do namiotu odpraw zamiast do kancelarii, sierżant Towser uznał, że najbezpieczniej będzie uznać, że podporucznik w ogóle nie zameldował się w eskadrze, w świetle więc dokumentów wyglądało na to, że pechowy podporucznik rozpłynął się w powietrzu, co zresztą w pewnym sensie było prawdą. W sumie major Major dziękował Bogu za urzędowe pisma przychodzące na jego biurko, gdyż wolał siedzieć przez cały dzień i podpisywać papiery, niż siedzieć cały dzień w kancelarii i nic nie robić. Dzięki nim miał przynajmniej jakieś zajęcie.
Po upływie od dwóch do dziesięciu dni wszystkie podpisane przez niego dokumenty wracały do niego nieuchronnie z dodatkową kartką na jego nowy podpis. Były zawsze znacznie grubsze niż poprzednim razem, gdyż pomiędzy kartką z jego ostatnim podpisem a kartką na jego nowy podpis znajdowały się kartki z podpisami wielu innych oficerów, którzy rozrzuceni po różnych miejscowościach zajmowali się składaniem podpisów na tych samych urzędowych pismach. Major Major z przygnębieniem patrzył, jak zwykłe komunikaty puchną zastraszająco do rozmiarów opasłych tomów. Bez względu na to, ile razy podpisywał jakiś dokument, ten zawsze wracał na jego biurko po nowy podpis i major Major z rozpaczą myślał, że już nigdy się od niego nie uwolni. Pewnego dnia – było to nazajutrz po pierwszej wizycie faceta z Wydziału Śledczego – major Major podpisał jeden z dokumentów nazwiskiem Washington Irving, po prostu żeby sprawdzić, co się wtedy czuje. Spodobało mu się. Spodobało mu się do tego stopnia, że do końca dnia robił tak ze wszystkimi dokumentami. Był pewien, że za ten nieodpowiedzialny wybryk, za wyraz buntu zrodzony z nagłego impulsu, czeka go surowa kara. Następnego ranka z drżeniem przekroczył progi swojego pokoiku i czekał, co się stanie. Nic się nie stało.
Zgrzeszył, a wyszło z tego coś dobrego, bo żaden z dokumentów podpisanych nazwiskiem Washington Irving nigdy już do niego nie wrócił! Był to nareszcie jakiś postęp i major Major oddawał się nowemu zajęciu z niepohamowaną lubością. Podpisywanie urzędowych papierów nazwiskiem Washingtona Iryinga nie było może czymś nadzwyczajnym, ale w każdym razie nie było tak monotonne, jak pisanie “Major Major Major". Kiedy zaś znudziło go Washington Irving, mógł odwrócić kolejność i pisać Irving Washington, dopóki i to mu się nie znudziło. A poza tym był z tego jakiś pożytek, gdyż dokumentów podpisanych jednym z tych dwóch nazwisk nigdy już nie przysyłano do eskadry.
Przysłano natomiast w końcu drugiego faceta z Wydziału Śledczego, który podawał się za pilota. Lotnicy wiedzieli, że jest z Wydziału Śledczego, gdyż zdradzał im to w zaufaniu, prosząc jednocześnie, żeby nie powtarzali tego pozostałym lotnikom, którym zdążył już wyznać, że jest z Wydziału Śledczego.
– Jest pan jedynym człowiekiem w eskadrze, który wie, że jestem pracownikiem Wydziału Śledczego – oświadczył majorowi Majorowi
– i musi to pozostać absolutną tajemnicą, bo w przeciwnym razie moje zadanie byłoby utrudnione. Rozumiemy się?
– Sierżant Towser wie.
– Tak, wiem. Musiałem mu powiedzieć, żeby dostać się do pana. Ale jestem pewien, że on nie piśnie ani słowa.
– Już pisnął. Powiedział mi, że chce się ze mną widzieć ktoś z Wydziału Śledczego.
– To drań. Będę musiał się nim zainteresować. Na pańskim miejscu nie zostawiałbym na wierzchu żadnych ściśle tajnych dokumentów. W każdym razie dopóki nie sporządzę raportu.
– Nie mam tu żadnych ściśle tajnych dokumentów – powiedział major Major.
– Chodzi mi o takie jak ten. Niech je pan zamyka w kasie, gdzie sierżant Towser nie będzie się mógł do nich dobrać.
– Sierżant Towser jest jedyną osobą, która ma klucz od kasy.
– Obawiam się, że tracimy na próżno czas – powiedział dość chłodno drugi facet z Wydziału Śledczego. Był to energiczny, tęgi i krzepki jegomość o szybkich i pewnych ruchach. Wyjął kilka fotokopii z wielkiej czerwonej koperty, którą w sposób rzucający się w oczy chował pod skórzaną kurtką lotniczą pokrytą jaskrawymi malunkami samolotów lecących wśród pomarańczowych wybuchów i z równymi rządkami małych bombek świadczących, że odbył pięćdziesiąt pięć lotów bojowych. – Czy widział pan coś takiego?
Major Major spojrzał obojętnym wzrokiem na kopie prywatnych listów ze szpitala, na których cenzurujący je oficer podpisał się “Wahington Irving" albo “Irving Washington".
– Nie.
– Ale?
Major Major miał teraz przed sobą kopie adresowanych do niego pism, które on sam podpisywał tymi nazwiskami.
– Nie.
– Czy człowiek, który to podpisywał, jest w pańskiej eskadrze?
– Który? Tutaj są dwa nazwiska.
– Wszystko jedno który. Uważamy, że Washington Irving i Irying Washington to ten sam osobnik, który używa dwóch nazwisk, żeby nas zmylić. To często stosowany trick.
– Obawiam się, że w mojej eskadrze nie ma nikogo, kto by nosił któreś z tych nazwisk.
Na obliczu drugiego faceta z Wydziału Śledczego odmalował się wyraz zawodu.
– Jest dużo sprytniejszy, niż przypuszczaliśmy – zauważył. – Używa trzeciego nazwiska i podaje się za kogoś innego. I wydaje mi się… tak, wydaje mi się, że wiem, jak brzmi to trzecie nazwisko.
Z wyrazem ożywienia i natchnienia na twarzy podsunął majorowi Majorowi jeszcze jedną fotokopię.