W ciągu dnia wszyscy go unikali, nawet Aarfy, i Yossarian doszedł do przekonania, że są zupełnie innymi ludźmi przy świetle dziennym i w gromadzie niż w ciemnościach i pojedynczo. Nie zależało mu na nich ani trochę, kiedy szedł tyłem, z dłonią na rewolwerze, w oczekiwaniu nowych umizgów, pogróżek i pokus ze strony dowództwa grupy, ilekroć kapitanowie Piltchard i Wren przyjeżdżali z kolejnej pilnej narady u pułkownika Cathcarta i pułkownika Korna. Joe Głodomór gdzieś znikł i jedynym człowiekiem, który się do Yossariana odzywał, był kapitan Black, zwracający się do niego wesołym, urągliwym głosem per “nasz bohater", ilekroć go zobaczył, a który wrócił z Rzymu pod koniec tygodnia z wiadomością, że dziwka Nately'ego znikła. Yossarian zmartwił się, poczuł ukłucie żalu i wyrzuty sumienia. Brakowało mu jej.
– Znikła? – powtórzył bezbarwnym głosem.
– Tak, znikła – roześmiał się kapitan Black o kanciastej twarzy porośniętej jak zwykle rzadką, rudawą szczeciną, mrużąc ze zmęczenia swoje kaprawe oczy. Pięściami roztarł worki pod oczyma. – Pomyślałem sobie, że skoro już jestem w Rzymie, to mogę ją przerżnąć po starej znajomości. Wiesz, po prostu, żeby Nately nie przestał przewracać się w grobie, cha, cha! Pamiętasz, jak go zawsze drażniłem? Ale nikogo tam nie zastałem.
– Nie było od niej jakiejś wiadomości? – dopytywał się Yossarian, który nieustannie myślał o dziewczynie, zastanawiając się, czy ona bardzo cierpi, i czując się prawie samotny i opuszczony bez jej wściekłych, niepowstrzymanych napaści.
– Nie ma tam nikogo – zawołał kapitan Black radośnie, starając się uprzytomnić ten fakt Yossarianowi. – Nie rozumiesz? Nie ma nikogo. Rozpędzili całe towarzystwo.
– Nie ma nikogo?
– Tak jest. Wyrzucili ich na ulicę. – Kapitan Black znowu roześmiał się serdecznie, przy czym jego spiczaste jabłko Adama podskakiwało radośnie na wychudłej szyi. – Melina jest pusta. Żandarmeria zdemolowała całe mieszkanie i przegnała dziwki. Śmieszne, co?
Yossarian przestraszył się i zadrżał.
– Dlaczego oni to zrobili?
– A co to za różnica? -odpowiedział kapitan Black z szerokim gestem. – Przepędzili całe towarzystwo na ulicę. Jak ci się to podoba? Wszystkich.
– A co z jej młodszą siostrą?
– Przepędzili – zaśmiał się kapitan Black. – Wygnali razem z resztą dziewczyn. Prosto na ulicę.
– Ale przecież to jeszcze dziecko – zaprotestował gorąco Yossarian. – Ona nie zna nikogo w całym mieście. Co się z nią teraz stanie?
– A co mnie to obchodzi? – odpowiedział kapitan Black obojętnie wzruszając ramionami i nagle przyjrzał się Yossarianowi ze zdziwieniem i chytrym błyskiem wścibskiego podniecenia. – Hej, o co chodzi? Gdybym wiedział, że to cię tak zmartwi, powiedziałbym ci wcześniej, żeby popatrzeć, jak się tym gryziesz. Hej, dokąd idziesz? Wracaj! Wracaj i pogryź się trochę!
39 Wieczne Miasto
Yossarian oddalił się samowolnie z jednostki w towarzystwie Mila, który w samolocie lecącym do Rzymu kręcił z wyrzutem głową i świątobliwie wydymając wargi, księżowskim tonem poinformował go, że wstyd mu za niego. Yossarian kiwnął głową. Yossarian robi z siebie dziwowisko chodząc tyłem z rewolwerem na biodrze i odmawiając udziału w dalszych lotach, powiedział Milo. Yossarian kiwnął głową. Jest to nielojalne w stosunku do eskadry i sprawia kłopot jego przełożonym. Również Mila stawia w kłopotliwej sytuacji. Yossarian znowu kiwnął głową. Ludzie zaczynają szemrać. To nie jest uczciwe ze strony Yossariana, żeby troszczyć się tylko o własne bezpieczeństwo, podczas gdy ludzie tacy jak Milo, pułkownik Cathcart, pułkownik Korn i były starszy szeregowy Wintergreen pracują ze wszystkich sił dla zwycięstwa. Lotnicy, którzy mają siedemdziesiąt lotów bojowych, zaczynają szemrać, niezadowoleni, że muszą zaliczyć osiemdziesiąt, i grozi niebezpieczeństwo, że niektórzy z nich mogą przypiąć rewolwery i zacząć chodzić tyłem. Morale podupada i winę za to ponosi Yossarian. Ojczyzna jest w niebezpieczeństwie; Yossarian zagraża tradycjom wolności i niepodległości przez to, że usiłuje z nich skorzystać.
Yossarian kiwał potakująco głową w fotelu drugiego pilota, starając się nie słuchać paplaniny Mila. Jego myśli zajmowała dziwka Nately'ego, a także Kraft i Orr, Nately i Dunbar, Kid Sampson i McWatt, i wszyscy biedni, głupi i chorzy ludzie, których spotkał we Włoszech, w Egipcie i w Afryce Północnej i o których wiedział, że są w innych częściach świata; Snowden i młodsza siostra dziwki Nately'ego też ciążyli na jego sumieniu. Pomyślał, że wie, dlaczego dziwka Nately'ego obarcza go odpowiedzialnością za śmierć Nately'ego i chce go zabić. A właściwie dlaczego nie? Świat jest dziełem ludzi, więc ona i wszyscy młodsi mają prawo winić jego i wszystkich starszych za każdą przeciwną naturze tragedię, jaka na nich spada; podobnie zresztą jak ona, mimo swego nieszczęścia, jest poniekąd odpowiedzialna za wszystkie spowodowane przez ludzi nieszczęścia, jakie spadają na jej młodszą siostrę i wszystkie inne młodsze od niej dzieci. Należy coś z tym w końcu zrobić. Każda ofiara jest winowajcą, każdy winowajca jest ofiarą i ktoś musi wreszcie kiedyś zbuntować się i spróbować rozerwać ten zasrany łańcuch dziedziczonych zwyczajów zagrażający wszystkim ludziom. W niektórych częściach Afryki dorośli handlarze niewolników nadal porywają małych chłopców i sprzedają ludziom, którzy ich patroszą i zjadają. Yossarian zdumiewał się, że dzieci mogą poddawać się tak barbarzyńskim praktykom nie zdradzając najmniejszych oznak strachu lub bólu. Uważał za rzecz oczywistą, iż godzą się na to ze stoickim spokojem. Gdyby było inaczej, rozumował, zwyczaj dawno by zaginął, gdyż nie wyobrażał sobie żądzy bogactwa lub nieśmiertelności tak wielkiej, by mogła żerować na cierpieniu dzieci.
Milo wypomniał mu, że jest aspołecznym typem, i Yossarian znów skinął głową. Nie jest dobrym kolegą, mówił Milo. Yossarian kiwał głową słuchając, jak Milo mówi, że skoro nie podoba mu się sposób, w jaki pułkownik Cathcart i pułkownik Korn dowodzą grupą, to powinien pojechać do Rosji zamiast siać zamęt tutaj. Yossarian powstrzymał się od uwagi, że pułkownik Cathcart, pułkownik Korn i Milo mogą wszyscy razem pojechać do Rosji, skoro nie podoba im się sposób, w jaki on sieje zamęt. Pułkownik Cathcart i pułkownik Korn są bardzo dobrzy dla Yossariana, mówił Milo. Czyż nie dali mu medalu po ostatnim ataku na Ferrarę i nie awansowali go na kapitana? Yossarian kiwnął głową. Czyż nie karmią go i nie płacą mu co miesiąc żołdu? Yossarian znowu kiwnął głową. Milo wyraził pewność, że będą dla niego wyrozumiali, jeżeli ich przeprosi, okaże skruchę i obieca zaliczyć osiemdziesiąt lotów. Yossarian powiedział, że przemyśli to sobie, po czym wstrzymał oddech i modlił się o bezpieczne lądowanie, podczas gdy Milo wypuszczał podwozie i schodził na pas startowy. To śmieszne, do jakiego stopnia znienawidził latanie.
Po wylądowaniu przekonał się, że Rzym leży w gruzach. Lotnisko zostało zbombardowane przed ośmioma miesiącami i spychacze zepchnęły bryły białego porozbijanego kamienia w płaskie hałdy po obu stronach bramy w siatce otaczającej lotnisko. Koloseum było zdewastowaną ruiną, Łuk Konstantyna zawalił się, a mieszkanie dziwki Nately'ego było przewrócone do góry nogami. Dziewczęta znikły i została tylko stara kobieta. Szyby w mieszkaniu były powybijane. Stara, okutana w swetry i spódnice, siedziała w ciemnym szalu na głowie, z założonymi ramionami, na drewnianym stołku przy elektrycznej kuchence i gotowała wodę w pogniecionym aluminiowym garnku. Mamrotała coś sama do siebie, kiedy Yossarian wszedł, i na jego widok zaczęła zawodzić.
– Odeszły – jęknęła, zanim jeszcze zdążył spytać. Objąwszy się ramionami kiwała się żałobnie na skrzypiącym stołku. – Odeszły.
– Kto?
– Wszystkie. Wszystkie biedne młode dziewczyny.
– Dokąd?
– Przed siebie… Wyrzucili je na ulicę. Odeszły wszystkie. Wszystkie biedne młode dziewczyny.