Изменить стиль страницы

– Chwała Światłości, lodu wystarczy do realizacji wielkiego celu – dodał Adr, masując nas.

– A kto wykonuje lodowe młoty? – zapytałam.

– Najpierw robiliśmy je sami, ale potem zrozumiałem, że powinna istnieć jakaś hierarchia w wykonywaniu zadań. – Ha z rozkoszą podstawił swoją mocną i piękną głowę pod strumień wody. – W jednej z tak zwanych „szaraszek” – zamkniętych laboratoriów naukowych, gdzie pracują zeki-naukowcy, zorganizowano niewielki dział produkcji lodowych młotów. Tylko trzy osoby. Wyrabiają pięć-sześć młotów dziennie. Więcej nam nie trzeba.

– Nie pytają, do czego potrzebne te młoty?

– Droga Hram, ci inżynierowie odsiadują dwudziestopięcioletnie wyroki za „szkodnictwo”, nie mają więc kogo i po co pytać. Dostali instrukcję, jak produkować młoty. Mają jej bezwzględnie przestrzegać, jeśli chcą dostać swoją obozową rację żywnościową. Naczelnik „szaraszki” poinformował ich, że lodowe młoty potrzebne są do wzmocnienia siły obronnej państwa radzieckiego. I to w zupełności wystarcza.

Na szerokiej białej piersi Ha widoczne były stare blizny po lodowym młocie. Ostrożnie dotknęłam ich” palcami.

– Czas na nas, Hram – westchnął i rzekł stanowczym tonem: – Pojedziesz ze mną.

Wyszliśmy z wanny. Adr i Nastia wytarli nas, pomogli się ubrać. Ha wdział swój generalski uniform, mnie włożono mundur lejtnanta bezpieki. Adr podał mi dokumenty.

– Zgodnie z papierami nazywasz się Warwara Korobowa. Jesteś moją żoną, mieszkasz w Leningradzie, przyjechaliśmy tu razem w delegację. Jesteś pracownikiem wydziału zagranicznego Leningradzkiego GB.

Przed bramą daczy czekał czarny samochód. Wsiedliśmy we troje i pojechali do Moskwy. Nastia została w domu.

– Trudno się żyje z kimś pustym? – zapytałam Ha.

– Trudno – kiwnął poważnie głową. – Ale tak trzeba.

– Ona wie wszystko?

– Nie wszystko. Ale czuje wagę naszej sprawy.

W Moskwie podjechaliśmy pod masywny budynek MGB na Łubiance. Weszliśmy, okazaliśmy dokumenty, udali się na drugie piętro. W korytarzu kilku mijanych oficerów służalczo zasalutowało Ha. Odpowiedział ospale. Wkrótce znaleźliśmy się w jego ogromnym gabinecie. W sekretariacie witało nas na stojąco troje sekretarzy. Ha minął ich, otworzył na oścież podwójne drzwi gabinetu. Weszliśmy za nim, Adr zamknął drzwi.

Ha rzucił skórzaną teczkę na swoje duże biurko, podszedł i objął mnie.

– Tu nie ma urządzeń podsłuchowych. Jakże jestem szczęśliwy, siostro! Razem dokonamy wielkich dzieł. Ty jedna znasz wszystkie dwadzieścia trzy słowa serca. Twoje serce jest mądre, silne i młode. Powiemy ci, co robić.

– Zrobię wszystko, Ha. – Pogłaskałam jego atletyczne ramię.

Z tyłu zbliżył się do mnie Adr, objął, przytulił.

– Strasznie pragnę twego serca – wyszeptał mi w kark z drżeniem w głosie.

– Jest twoje, Adr. – Wyciągnęłam rękę do tyłu i dotknęłam jego ciepłego policzka.

– I moje, i moje… – z żarem mamrotał Ha.

Zadzwonił jeden z czterech czarnych telefonów.

Ha ryknął z niezadowoleniem, wypuścił mnie z objęć, podszedł do stołu i podniósł słuchawkę.

– Włodzimirski. Co? Nie, Boria, jestem zajęty. Tak. No? Czego nie możesz? Boria, czego ty jebiesz smuty?! Wali się, wali, kurwa! Wystarczyło, że odszedłem z wydziału, a u was wszystko się wali! Zamelduj Sierowowi. No? I co? Tak powiedział? Ożeż w mordę… – westchnął z niezadowoleniem, podrapał ciężki podbródek, uśmiechnął się. – Bałaganiarze z was! Wiktor Siemionycz ma rację, że was musztruje. Dobra, dawaj go tutaj. Jest u ciebie już dwadzieścia minut.

Rzucił słuchawkę na widełki, spojrzał na mnie swoimi zielonkawoniebieskimi oczami.

– Taka praca, Hram. Wybacz.

Kiwnęłam głową z uśmiechem.

Ktoś nieśmiało uchylił dębowe drzwi gabinetu, wsunął łysą głowę.

– Lwie Jemieljanowiczu, czy mogę?

– Właź! – Ha usiadł przy stole.

Do gabinetu wszedł malutki, szczupły pułkownik z nieładną twarzą i krótkim czarnym wąsikiem. Za nim dwóch krzepkich lejtnantów wlokło pod ręce pulchnego mężczyznę w porwanym i pokrwawionym mundurze z zerwanymi pagonami. Twarz miał posiniałą i spuchniętą od bicia. Bezsilnie upadł na dywan.

– Czołem, Lwie Jemieljanowiczu. – Łysy w półukłonie podszedł do biurka.

– Witaj, Boria. – Ha leniwie podał mu rękę. – A co z subordynacją wobec przełożonych? Jakie nam świadectwo wystawiasz przed towarzyszami z Leningradu?!

– Lwie Jemieljanowiczu! – Pułkownik uśmiechnął się ze skruchą i wtedy zauważył mnie i Adr. – A! Witajcie, towarzyszu Korobow!

Uścisnęli sobie dłonie.

– Widzisz, Boria, bierz przykład z Korobowa. – Ha wyjął papierosa z papierośnicy, nie zapalając, wsunął do ust. – Ożenił się. A ty wciąż tłuczesz się z aktorkami.

– Gratuluję. – Pułkownik wyciągnął do mnie maleńką dłoń.

– Warwara Korobowa. – Podałam mu rękę.

– Widzisz, jakie harnyje diwczyny można spotkać na Litiejnym 4? Nie to co nasze zwiędłe szantrapy.

Ha przeniósł wzrok na pobitego grubasa, splótł ciężkie ręce.

– No i co?

– Ano, zaparł się, drań, w kwestii Szachnazarowa – pułkownik ze złością popatrzył na grubasa. – Obciążył Aleksiejewa, obciążył Furmana. A o Szachnazarowie – „nie wiem”, i koniec. Zapomniał, ścierwo, jak razem ojczyznę Japończykom sprzedawali.

Ha kiwnął głową, położył papierosa w popielniczce.

– Jemieljanow, czemu się upieracie?

Grubas milczał, pociągając rozbitym nosem.

– Odpowiadaj, szkodniku! – krzyknął pułkownik. – Wątrobę ci wyrwę, szpiclu japoński!

– Słuchaj, Boria – spokojnie odezwał się Ha – siądź, oooo, tutaj. W kąciku. I milcz.

Pułkownik ucichł i usiadł na krześle.

– Podnieście generała. I posadźcie w fotelu – rozkazał Ha.

Lejtnanci podnieśli grubasa i posadzili w fotelu.

Ha nagle posmutniał. Spojrzał na swoje paznokcie. Potem przeniósł wzrok na okno. Tam na tle zalanej słońcem Moskwy czerniał pomnik Dzierżyńskiego.

W gabinecie zapadła cisza.

– Pamiętacie Krym czterdziestego roku? Czerwiec, Jałta, sanatorium RKKA *? – cicho zapytał Ha.

Grubas podniósł na niego zmartwiałe oczy.

– Wasza żona, Sasza, tak? Lubiła kąpać się wcześnie rano. Ja i Nastia tak samo. Kiedyś we troje wypłynęliśmy tak daleko, że Saszę kurcz chwycił w nogę. Przestraszyła się. Ale ja i Natasza jesteśmy ludźmi morza. Podtrzymywałem waszą żonę pod plecy, a Nastia dała nurka i ugryzła ją w łydkę. I pomogliśmy jej dopłynąć z powrotem. Płynęła i opowiadała o waszym synu. Pawlik chyba mu było na imię? Że sam zrobił parowóz z samowaru. Parowóz jechał. A Pawlik palił w nim kredkami. Spalił dwa pudełka kredek. Które przywieźliście mu z Leningradu. Tak było?

Grubas uparcie milczał.

Ha znów wsunął w usta papierosa, ale nie zapalił.

– Przecież byłem zwykłym majorem NKWD. Ten wyjazd do sanatorium to było wyróżnienie. A wyście wtedy dowodzili korpusem. Legendarny dowódca korpusu Jemieljanow! Patrzyłem na was w stołówce i myślałem: niedościgły wzór. A wy kryjecie Szachnazarowa. Przecież ta gnida nie jest warta waszego małego palca.

Podbródek grubasa zaczął podrygiwać, okrągła głowa zachwiała się. I łzy trysnęły mu z oczu. Złapał się rękami za głowę i głośno zapłakał.

– Odprowadźcie generała do trzysta pierwszego. Niech odeśpi, poje normalnie. I napisze. Wszystko jak trzeba – rzekł Ha, patrząc w okno.

Skonsternowany pułkownik kiwnął na lejtnantów. Ci pochwycili płaczącego Jemieljanowa i wyprowadzili z gabinetu. Zadzwonił telefon.

– Włodzimirski. – Ha podniósł słuchawkę. – Serwus, Bogdan! Słuchaj, otwieram wczoraj „Prawdę” i własnym oczom nie wierzę! Tak! Zuch! No, proszę, kadry Ławrentija Pawłowicza! Znajcie naszych, no nie?! Słuchaj, który to z kolei? Uuuu! Gratuluję! Mierkułow powinien teraz odlać popiersia tobie i Amajakowi!

Ha roześmiał się głośno.

– No, czołem, Korobow. – Pułkownik podał mu rękę i pokiwał głową, zezując na Ha. – Nie ma drugiego takiego jak nasz Lew Jemieljanowicz.

вернуться

* Rabocze-Kriestjanskaja Krasnaja Armia – Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona