Изменить стиль страницы

Ruszyliśmy ku domowi. Charlie nadal mnie przytulał.

– Ach, tato, byłabym zapomniała. – Zadecydowałam, że lepiej będzie go uprzedzić. – Mamy gościa. Nigdy nie zgadniesz, kto do nas wpadł przejazdem.

Zbiłam go z pantałyku. Odruchowo zerknął za siebie na podjazd, żeby sprowadzić, czyj samochód tam zastanie, i dostrzegł zaparkowanego po drugiej stronie ulicy mercedesa. Czarny lakier auta lśnił w świetle wiszącej na ganku lampy. Charlie odwrócił się żeby coś mi powiedzieć, ale w tym samym momencie w drzwiach frontowych stanęła Alice.

– Dobry wieczór.

– Alice Cullen? – Ojciec wytężył wzrok, jakby obawiał się że ma halucynacje. – Alice, to naprawdę ty?

– Tak, ja we własnej osobie. Byłam w okolicy i pomyślałam, że zajrzę. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi.

Poczułam, że ramię Charliego sztywnieje.

– Czy Carlisle…

– Nie. Przyjechałam tylko ja.

Oboje wiedzieli, że nie pytał o Carlisle'a.

– Alice może zostać u nas na noc, prawda? – spytałam błagalnie. – Już zaproponowałam jej nocleg.

– Oczywiście – odpowiedział machinalnie Charlie. – Miło cię gościć, Alice.

– Dziękuję za serdeczne przyjęcie, tym bardziej, że zdaję sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Głupio mi, że musiałam pojawić się akurat dziś…

– Nic nie szkodzi, naprawdę. Będę teraz bardzo zajęty pomaganiem rodzinie Harry'ego, więc Belli przyda się towarzystwo.

– Gdybyś chciał, w kuchni czeka gorąca zapiekanka – wtrąciłam.

– Dzięki, Bells.

Ojciec ścisnął moją dłoń raz jeszcze i powłócząc nogami, poszedł jeść.

Wróciłyśmy z Alice do saloniku. Tym razem to ona pociągnęła mnie za sobą.

– Wyglądasz na zmęczoną – oświadczyła, sadowiąc się na kanapie.

– Bo jestem. – Wzruszyłam ramionami. – Wymykanie się śmierci to bardzo wyczerpujące zajęcie… A wracając do naszej przerwanej rozmowy – Jasper cię nie poparł. A co z Carlisle?

– O niczym nie wie. Pojechał z Esme na kilkudniowe polowanie. Odezwą się, kiedy wrócą.

– Alice… Nic mu nie powiesz, kiedy się zamelduje, prawda?

Tak jak poprzednio z Charliem, wiedziała, że nie chodzi mi o Carlisle'a.

– Jasne, że nie. Dopiero by mi dał popalić!

Uśmiechnęłam się, a potem westchnęłam.

Nie chciałam kłaść się spać – chciałam przegadać z Alice całą noc. Dlaczego byłam taka zmęczona? To nie miało sensu – w końcu przez większą część dnia wylegiwałam się na kanapie Blacków. Cóż, niezależnie od tych rozsądnych argumentów, ciało odmawiało mi posłuszeństwa, a powieki same się zamykały. Te kilka minut walki z prądami rzeczywiście wypompowało ze mnie całą energię. Oparłszy się o ramię swojej przyjaciółki, w kilka sekund przeniosłam się w objęcia Morfeusza.

Nic mi się nie przyśniło. Obudziłam się rozkosznie wyspana, ale i zesztywniała. Było wcześnie. Leżałam na kanapie pod kołdrą, którą wyjęłam dla Alice. Z kuchni dochodziły przyciszone głosy – najwyraźniej Charlie szykował jej śniadanie.

– Jak to przyjęła? – spytała go z troską.

– Bardzo źle – odparł.

Moje pierwsze skojarzenie było takie, że rozmawiają o Sue Clearwater.

– Proszę, opowiedz mi o wszystkim. W najdrobniejszych szczegółach.

Nie podejrzewałam Alice o takie zainteresowanie samopoczuciem wdowy po Harrym. Co innego moim… Zadrżałam. Za chwilę miałam usłyszeć z ust ojca historię swojej choroby. Wcześniej nigdy nie poruszaliśmy tego tematu.

Skrzypnęły drzwi zamykanej szafki. Ktoś pokręcił gałką naszej elektrycznej kuchenki.

– Nigdy… – zaczął Charlie nieśmiało – nigdy nie czułem się taki bezradny. Ten pierwszy tydzień… Myślałem już, że trzeba będzie zamknąć ją w szpitalu. Nie chciała jeść, nie chciała pić, nie chciała ruszyć się z łóżka. Doktor Grenady straszył mnie, że to katatonia, ale nie pozwoliłem mu się do niej zbliżyć. Bałem się, że ją tylko wystraszy.

– Ale wyszła z tego?

– Poprosiłem Renee, żeby wzięła małą do siebie na Florydę. Gdyby Bella miała jednak być hospitalizowana, gdyby trzeba było podpisać zgodę na jakąś kurację… nie chciałem, żeby to na mnie spoczęła cała odpowiedzialność. Poza tym liczyłem, że obecność matki jakoś na nią wpłynie, pozytywnie. Nic z tego. Kiedy zaczęliśmy ją pakować, wpadła w furię! Cóż, przynajmniej nareszcie wstała, ale nigdy wcześniej nie widziałem jej tak zagniewanej. Zawsze była takim spokojnym dzieckiem, a tu nagle… Wyrywała nam ubrania, gryzła nas i drapała, krzyczała, że nigdzie nie pojedzie. W końcu wybuchła płaczem. Mieliśmy nadzieję, że to kryzys punkt zwrotny. Nie spieraliśmy się z nią, pozwoliliśmy jej zostać – wszystko, byle tylko znowu nie popadła w otępienie. I z początku wydawało się, że wyzdrowiała…

Charlie przerwał swój monolog. Krajało się we mnie serce. Tał wiele z mojego powodu wycierpiał!

– Ale tylko z początku? – podchwyciła Alice.

– Wróciła do szkoły i do pracy, jadła, spała, odrabiała lekcje, od powiadała grzecznie na zadawane jej pytania, ale nic poza tym. Była taka… pusta. Oczy miała jak lalka – martwe. I te wszystkie drobiazgi… Przestała słuchać muzyki – znalazłem w śmieciach jej płyty CD, połamane. Przestała czytać, chyba, że coś było zadane do szkoły. Kiedy włączyło się telewizor, wychodziła z pokoju. Sama tez go sobie nie włączała. Wreszcie wydedukowałem, co jest grane – unikała wszystkiego, co przypominało jej… twojego brata. Ach… Nie wiedziałem, jak ją zagadnąć. Bałem się, że jeśli powiem cos nie tak będzie jeszcze gorzej – czasem wspominałem o czymś niewinnym i już się wzdrygała. Sama z siebie nie mówiła nic. Nic a nic. Odpowiadała tylko na pytania. I jeszcze zrezygnowała rzecz jasna z wszelkich kontaktów towarzyskich. Jeśli znajomi dzwonili nie podchodziła do telefonu, a później nic oddzwaniała. Nic dziwnego że po kilku tygodniach przestali próbować… Alice, czułem się, jakbym trafił do „Nocy żywych trupów”. Ciągle mam w uszach jej krzyki…

Co noc krzyczała przez sen.

Zadrżałam na samo wspomnienie tego okresu i ojciec pewnie też. Mimo starań, ani na sekundę nie zdołałam go oszukać, że wszystko jest ze mną w porządku.

– Tak mi przykro, Charlie – szepnęła Alice przepraszającym tonem.

– To nie twoja wina. – Powiedział to w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości co do tego, kto był odpowiedzialny za moją depresję.

– Zawsze zachowywałaś się jak przystało na przyjaciółkę.

– Ale teraz jest już chyba lepiej, prawda?

. – Tak, o wiele lepiej. To wszystko dzięki temu, że zaczęła trzymać z Jacobem Blackiem. Wraca do domu zarumieniona, rozpromieniona, oczy jej błyszczą. Wygląda na zadowoloną z życia. – Zamilkł na moment. Kiedy znowu się odezwał, przybrał inny ton głosu, wręcz srogi. – Jacob jest od niej o rok młodszy i Bella traktuje go jak dobrego kumpla, ale sądzę, że to się powoli zmienia, że coś z tego będzie.

Było to ostrzeżenie – nie adresowane do Alice, ale takie, które dziewczyna miała przekazać dalej. Bratu.

– Jake to miły chłopak – ciągnął Charlie z powagą. – Jak na swój wiek bardzo dojrzały. Jego ojciec jeździ na wózku inwalidzkim. Jacob zajął się nim i domem, tak samo jak Bella miała w zwyczaju opiekować się Renee. To doświadczenie wyszło mu na dobre. Brzydki też nie jest – wrodził się w matkę. Naprawdę, nie mogę narzekać.

– Bella ma szczęście – zgodziła się Alice.

Widząc, że siostra Edwarda nie ma zamiaru się z nim kłócić, Charlie wziął głęboki wdech i przeszedł do tego, co trapiło go najbardziej.

– Wiesz, być może jestem przewrażliwiony, ale… Sam nie wiem. Niby jest Jacob, ale czasem widzę w jej oczach coś takiego, że zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle umiem wyobrazić sobie to, co ona przeżywa. Jeszcze jej nie przeszło. To nie jest normalne, Alice, i to… i to mnie przeraża. To nie jest normalna reakcja.

Nie, jakby ktoś ją… zostawił… ale jakby… ktoś umarł.

Tak właśnie się czułam – jakby ktoś umarł. Ba, jakbym umarła. Z odejściem Edwarda nie straciłam jedynie ukochanej osoby – a sama taka strata niejednego doprowadziła do samobójstwa. Straciłam tych ukochanych osób wiele – całą rodzinę – a co za tym idzie całą swoją przyszłość, przyszłość, którą spodziewałam się wśród nich spędzić. Żyłam bez celu, a więc tak, jakby mnie nie było.