Parsknęłam śmiechem – było w nim coś histerycznego.
– Jakie to ma znaczenie? Przecież nie z tego powodu się wynieśliście? Nie dla mnie?
Alice wpatrywała się przez dłuższą chwilę w podłogę.
– Hm… chyba zadziałałam zbyt impulsywnie. Nie powinnam była znowu ingerować w twoje życie.
Krew odpłynęła mi z twarzy. Żołądek ścisnął się w kulę.
– Alice, nie odjeżdżaj jeszcze – wyszeptałam. Zacisnęłam palce na kołnierzyku jej białej koszuli. Coraz szybciej oddychałam, przez co zaczynałam się dusić. – Błagam, nie zostawiaj mnie.
Moja reakcja ją zaskoczyła, ale starała nie dać tego po sobie poznać.
– Wszystko w porządku – powiedziała. Mówiła wolno, starannie odbierając słowa, jak negocjator policyjny do siedzącego na okapie samobójcy. – Jestem dziś wieczór przy tobie. A teraz weź głęboki oddech i spróbuj przez jakiś czas nie wypuszczać powietrza z płuc.
Ze zlokalizowaniem pluć miałam kłopot, ale skupiłam się i wykonałam jej polecenie. Przyglądała się z uwagą, jak się koncentruję. Odważyła się na szczery komentarz dopiero, kiedy doszłam do siebie.
– Z tego, co widzę, Bello, jesteś w kiepskiej formie.
– Rano omal się nie utopiłam – zauważyłam.
. – Nie chodzi mi o twoje ciało, tylko o twoją psychikę.
Drgnęłam.
– Robię, co mogę.
– Czyli co?
– Nie było mi łatwo, ale są duże postępy. Ściągnęła brwi.
– Mówiłam mu – mruknęła pod nosem.
– Alice, czego się spodziewałaś? To znaczy, oprócz tego, że się zabiłam, skacząc z klifu. Sądziłaś, że zastaniesz pogodną, imprezującą nastolatkę z nowych chłopakiem u boku? Nie znasz mnie?
– Znam cię, znam. Łudziłam się nadzieją.
– No to przynajmniej nie jestem jednak potentatem na rynku nielogicznego myślenia.
Zadzwonił telefon.
– To na pewno Charlie – stwierdziłam, podnosząc się z kanapy. Alice pociągnęłam za sobą – nie miałam ochoty tracić jej z oczu choćby na minutę.
Odebrałam.
– Charlie?
– Nie, to ja – usłyszałam znajomy głos.
– Jake!
Alice spojrzała na mnie badawczo.
– Sprawdzam tylko, czy jeszcze żyjesz – oświadczył kwaśno.
– Nic mi nie jest. Mówiłam ci, że to nie…
– Okej, okej – przerwał mi. – Starczy. Załapałem. Cześć.
Rozłączył się bezceremonialnie.
Odwiesiwszy z westchnieniem słuchawkę, odchyliłam głowę do tyłu i wbiłam wzrok w sufit.
– Jakbym nie miała dość kłopotów… Alice ścisnęła pocieszająco moją dłoń.
– Nie są zachwyceni moją wizytą?
– Niespecjalnie. Ale mogą się wypchać, to nie ich sprawa. Dziewczyna objęta mnie ramieniem.
– Hm… I co teraz? – Zamyśliła się. Znów mówiła do siebie. – I to… i jeszcze tamto. Jest co robić.
– Jest co robić? – powtórzyłam zaciekawiona.
– Czy ja wiem… – zmieszała się. – Muszę zobaczyć się z Carlislem.
Czyżby chciała już ruszać w drogę? Łzy napłynęły mi do oczu.
– Nie mogłabyś jeszcze zostać? – poprosiłam. – Tylko trochę?
Tak bardzo się za tobą stęskniłam. – Głos mi zadrżał.
– Skoro nalegasz… – powiedziała bez entuzjazmu.
– Możesz zatrzymać się u nas. Charlie będzie wniebowzięty.
– Nasz dom nadal stoi, Bello.
Zwiesiłam głowę zrezygnowana.
– Nasz dom nadal stoi – poprawiła się Alice – więc wpadnę skompletować walizkę ciuchów, żeby twój ojciec nie zdziwił, że podróżuję bez bagażu, dobrze?
Rzuciłam jej się na szyję.
– Dziękuję, ach, dziękuję! – zawołałam. – Jesteś wspaniała!
– A przedtem wybiorę się na krótkie polowanie – dodała. – Właściwie to muszę już lecieć. – Skrzywiła się.
Odsunęłam się od niej szybko.
– Wybacz. Zapomniałam.
– Będziesz umiała przez godzinę wstrzymać się z głupimi wybrykami?
Zanim zdążyłam się odezwać, powstrzymała mnie, przykładając sobie do ust palec. Zamknęła oczy. Na kilka sekund jej rysy wygładziły się nienaturalnie, jak gdyby pogrążyła się we śnie.
– Tak – ocknąwszy się, odpowiedziała sobie na własne pytanie. – Nic ci nie grozi. Przynajmniej dziś wieczorem. – Uśmiechnęła się ironicznie.
Nawet z taką miną wyglądała jak anioł.
– Wrócisz, prawda? – pisnęłam.
– Za godzinę. Obiecuję.
Zerknęłam na wiszący nad stołem zegar. Alice znów się zaśmiała. Pocałowała mnie na pożegnanie w policzek i wyszła.
Wróci, przyrzekła, wróci, powtórzyłam jak mantrę. W jej towarzystwie zapominałam o trapiących mnie problemach.
Na szczęście, miałam, czym się zająć, żeby umilić sobie czekanie. Przede wszystkim poszłam wziąć prysznic. Rozbierając się, powąchałam swoje ubrania, ale nie wyczułam nic oprócz rybiego zapachu morza. Może to i dobrze, że nie miałam dość dobrego węchu, żeby zapoznać się z odorem wilkołaków.
Umywszy się, zeszłam z powrotem do kuchni. Przypuszczałam, że Charlie będzie umierał z głodu, kiedy w końcu się pojawi. Nucąc zabrałam się do nakrywania stołu.
Kiedy resztki czwartkowego obiadu podgrzewały się w mikrofalówce nakryłam kanapę prześcieradłem i obtoczyłam pościel. Alice nie potrzebowała posłania, tak jak nie potrzebowała snu, ale należało dbać o zachowanie pozorów przed ojcem. Byłam dzielna ani razu nie spojrzałam na zegar. Ufałam, że przyjaciółka mnie nie zawiedzie.
Swój kawałek zapiekanki zjadłam szybko, nie zwracając uwagi na jej smak. Przełykanie nadal sprawiało mi ból. Byłam bardzo spragniona – do posiłku wypiłam na oko półtora litra wody. Przedłużony kontakt moich tkanek z solą morską doprowadził widocznie do odwodnienia organizmu.
Nasyciwszy się, wróciłam do saloniku. Zamierzałam zabijać czas, oglądając telewizję. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zastałam Alice wygodnie rozpartą na kanapie! Oczy dziewczyny były barwy jasnego miodu. Z uśmiechem na twarzy poklepała przygotowaną dla niej poduszkę.
– Dzięki.
– Jesteś przed czasem – skonstatowałam ucieszona.
Przysiadłam się do niej i oparłam się głową o jej ramię. Otoczyła mnie czule zimnym ramieniem.
– I co mamy teraz z tobą zrobić, Bello?
– Nie wiem – przyznałam. – Naprawdę, robiłam, co mogłam.
– Wierzę ci, wierzę.
Obie zamilkłyśmy.
– Czy… czy… – Musiałam ponowić próbę. W myślach wymieniałam już to imię bez trudu, ale na głos to było co innego. – Czy Edward wie, że tu jesteś?
Nie mogłam się powstrzymać, żeby o to nie zapytać, chociaż istniało wysokie prawdopodobieństwo, że sporo za to zapłacę. Obiecałam sobie, że jak tylko Alice wyjedzie, zabiorę się do naprawiania szkód. Jak tylko Alice wyjedzie… Naprawianie szkód. Przeszedł mnie zimny dreszcz.
– Nie, nie wie.
– Nie mieszka już z Carlislem i Esme?
– Melduje się co kilka tygodni.
– Ach tak. – Pewnie nieźle się bawił z dala od rodziców. Zmieniłam temat na bezpieczniejszy. – Wspomniałaś coś o łapaniu wcześniejszego samolotu… Skąd tak szybko przyleciałaś?
– Z Alaski. Byłam w Denali, w odwiedzinach u Tanyi.
– Z Jasperem? Przyjechał może z tobą?
Dziewczyna posmutniała.
– Jasper uważa, że źle postępuję, odświeżając z tobą kontakty.
Daliśmy słowo… – nie dokończyła.
Nagle coś przyszło jej do głowy.
– Jak sądzisz, czy Charlie też będzie miał coś przeciwko temu, że się tu zjawiłam?
– Alice! Wiesz przecież, że Charlie cię ubóstwia.
– Hm… No cóż, niedługo się przekonamy.
Musiała wychwycić coś swoim wyczulonym słuchem, bo rzeczywiście kilka sekund później na podjazd przed domem wjechał radiowóz. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam się przywitać.
Charlie szedł już w kierunku ganku, przygaszony i przygarbiony. Wyszłam mu naprzeciw. Nie odrywał oczu od żwiru, zauważył mnie, więc dopiero wtedy, kiedy objęłam go w pasie. Mocno mnie uściskał.
– Tak mi przykro z powodu Harry'ego, tato.
– Tak… Będę za nim bardzo, bardzo tęsknił.
– Jak się miewa Sue?
– Jest oszołomiona, jeszcze chyba nie wszystko do niej dotarło. Sam będzie u nich dziś nocował. – Ojciec mówił coraz to ciszej, reflektował się, po czym znowu ściszał głos. – Najbardziej szkoda dzieci. Leah jest tylko o rok od ciebie starsza, a Seth ma czternaście lat. Czternaście lat!