– Zamknij się i jedz, głupku.
Wyszła z kuchni do salonu. Niewiele zmienił się przez lata, nadal był zagracony figurami świętych i wyściełanymi meblami. Pod fotografiami pięciu nieżyjących synów paliły się świece, a przez ramy przewieszone były różańce. Czterech z nich zamordowano – winiła za to córkę. Według Sarah nawet wypadek, jaki miał Leslie, należało przypisać Maurze, a nie nadmiarowi wchłoniętego przez niego alkoholu i narkotyków. Bo czy nie pracował tej nocy w jej klubie? Wszyscy od dawna wiedzieli, że ma problem z alkoholem, a ona mimo to nadal kazała mu pracować w klubie, gdzie miał nieograniczony dostęp do whisky, myślała Sarah ponuro.
W rzeczywistości Leslie bez opamiętania faszerował się koką i aż się prosił o wypadek. Kiedy do tego doszło, zabił nie tylko siebie, ale również dziewiętnastoletnią hostessę, która jechała w jego samochodzie, oraz starsze małżeństwo w ciemnoniebieskiej ładzie.
Ale Sarah wiedziała swoje – pięciu jej wspaniałych synów nie żyło, a ta dziwka dalej chodziła po świecie, jakby cały do niej należał.
Uklękła i przeżegnała się.
Modląc się, powędrowała wzrokiem za okno, na rozpościerający się za nim widok całego Notting Hill, którego każda piędź warta była obecnie fortunę, co ją zdumiewało. Dwa domy dalej, na Lancaster Road mieszkała nawet gwiazda rocka. Zadziwiające, myślała Sarah, że znajdują się ludzie, którzy chcą wydawać tyle pieniędzy na jakiekolwiek miejsce tutaj. Pamiętała dni, kiedy roiło się tu od karaluchów, a miejscowi ciężko tyrali, żeby nakarmić hordy swoich dzieci. Kiedyś szukali tu schronienia najbiedniejsi, teraz ludzie zabijali się, żeby tu mieszkać. Winiła za to tego idiotę Tony’ego Blaira. Bezklasowe społeczeństwo? Kto by chciał słuchać takich bzdur!
Jej wnuk Benny wetknął głowę przez drzwi.
– Cześć, babciu? Czy tata już przyszedł?
Jego głos był chłodny, jakby była nieznajomą, którą się pyta o drogę.
– Jest w kuchni. Zrobić ci coś do jedzenia?
– Nie, mama Abula nas nakarmiła.
Delikatnie zamknął drzwi, a Sarah uśmiechnęła się do siebie. Grzecznieje ten Benny. Ale tak jak jej Michael, który był szurnięty, co powtarzała codziennie, i on potrafił być niezłym łobuzem.
Nie przyznałaby nawet sama przed sobą, że Benny jej nie lubi, ale wyczuwała to i wiedziała także, że nie tylko do niej odnosi się z pogardą. Swoją własną matkę traktował tak samo. Mimo wszystko każdy grzeczniejszy gest ze strony wnuka wprawiał Sarah w dobry nastrój na cały dzień.
Garry był z nią na porannej mszy, co poprawiło jej humor, ale śmierć Terry’ego pogrążyła w mroku całą rodzinę. Sarah zastanawiała się, czy Maura znów pojawi się na ulicach. A dokładniej, w co jeszcze wpakuje ich wszystkich. Tego właśnie chciałaby się od kogoś dowiedzieć.
Znała Maurę i przypuszczała, że ulicami znowu popłynie krew. Jej córka była twarda i niebezpieczna. Ten śliczny jasnowłosy aniołek, którego wydała na świat z taką radością wiele lat temu, był dla niej zmorą. Maura wyrosła na taką potęgę, że musieli się z nią liczyć wszyscy, i policjanci, i przestępcy.
Gdyby to ona leżała martwa, a nie ten dobry człowiek, byłoby to dla Sarah łatwiejsze do zniesienia. Niestety, teraz Maura rozpęta piekło, będzie więcej trupów. Tak właśnie mściła się jej córka, gdy ktoś jej pokrzyżował szyki lub ją rozwścieczył.
Pocałowała Chrystusa na krzyżyku zwisającym z różańca i zaczęła się modlić jeszcze żarliwiej, z oczami wzniesionymi w górę, jakby widziała tam Jezusa.
Carla odgarnęła do tyłu gęste brązoworude włosy. Ten ruch upodobnił ją do matki, Janine, ale na tym podobieństwo się kończyło.
Była kobietą o słodkiej twarzy, kochała swojego syna Joeya i ciotkę Maurę, która przez całe życie była jej przybraną matką, choć różnica wieku między nimi wynosiła zaledwie pięć lat.
Maura była dla niej matką, siostrą i bratnią duszą w jednej osobie. Carla wiedziała, że zastępowała ciotce dziecko, którego tamta nigdy nie miała. Bardzo ceniła sobie to, że mimo upływu lat ciągle się kochały i miały bliski kontakt, jak w dzieciństwie.
Wchodząc do szpitala, zrobiła w myśli przegląd potrzebnych Maurze rzeczy, które dla niej ze sobą wzięła.
W jednoosobowej, opłacanej przez Ryanów sali w szpitalu Nuffield w Brentwood Maura oglądała właśnie Sky News i była rozwścieczona, bo prezenter wiadomości mówił o niej jako o „Maurze Ryan, bizneswoman z East Endu”. Pochodziła z Notting Hill, a teraz mieszkała w Essex. Mogli przynajmniej tego nie poprzekręcać. Wstała i wyłączyła telewizję, gdy bratanica weszła do pokoju.
– Bzdury! To wszystko bzdury! Nie znają mnie… nic o mnie nie wiedzą!
Carla przewróciła oczami i stwierdziła żartobliwie:
– Dzięki Bogu.
Rozśmieszyła Maurę.
– Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że jeszcze potrafię się śmiać.
Carla objęła ciotkę i mocno uścisnęła.
– Tak mi przykro, Maws, tak bardzo, bardzo przykro. Terry był dobrym facetem.
Po raz pierwszy wspomniała o tym, co się stało. Maura przytrzymała Carlę w uścisku, jakby bała się ją puścić.
– Jesteś pewna, że chcesz pojechać ze mną do domu?
Maura przełknęła napływające do oczu łzy.
– Najzupełniej. Czuję się już dobrze i będę do skutku ścigać te mendy winne śmierci Terry’ego. A kiedy ich dorwę…
– Pamiętaj, że jestem przy tobie.
Maura odpowiedziała wątłym uśmiechem.
– Doceniam to, Carla. To bardzo dużo dla mnie znaczy. Ale ty masz skupić się na Joeyu, zgoda?
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wkroczyła Marge Dawson.
– Jasny gwint! Ten czarnuch przy drzwiach nie chciał mnie wpuścić.
Najstarszy syn Tony’ego Dooleya, Tony Junior, stał za Marge, a na jego przystojnym obliczu malowało się zaskoczenie. Dooleyowie byli znaną rodziną ochroniarzy. Tony Senior przez wiele lat pilnował Maury, zanim oddał tę posadę jednemu ze swoich chłopców.
– Przepraszam, Maura, strasznie się napierała.
– Pewnie że tak, ty bezczelny gówniarzu.
Marge była wściekła i nie zamierzała tego ukrywać.
– Znałam ją, zanim ty się urodziłeś, taki owaki, więc powiedz swojemu ojcu, żeby nie żałował kija na wyuczenie cię dobrych manier, smarkaczu.
Tony Dooley z niedowierzaniem pokręcił głową i wychodząc, delikatnie zamknął drzwi. Miał prawie dwa metry wzrostu, był rosły jak dąb. Widok jej malutkiej przyjaciółki sztorcującej Tony’ego wywołał u Maury wybuch szczerego śmiechu. I tego właśnie było jej trzeba. Wszystkie trzy zaczęły pokładać się ze śmiechu. Głośny rechot Marge udzielał się Maurze. Z oczu ciekły jej łzy i kapało z nosa. Jednak gdy wzięła chusteczkę, poczuła nagle, że znowu przygniata ją potworny ciężar straty. Spontaniczny wybuch śmiechu wyzwolił tłumione emocje i rozszlochała się na dobre. Łkała rozdzierająco, wtulona w fotel przy oknie, a Carla i Marge głaskały ją po plecach, mrucząc słowa pocieszenia.
Płacz jej dobrze zrobi, porozumiały się wzrokiem.
– Wypłacz się, dziewczyno. Wyrzuć to z siebie.
Maura szlochała, mając przed oczami obraz ostatniego uśmiechu, jakim obdarzył ją Terry. Tak się nie powinno było stać, to niesprawiedliwe. To ona powinna zginąć, nie miałaby przed sobą perspektywy życia bez niego.
Wydawało się, że będzie spazmować w nieskończoność. Kiedy przycichła, Marge zamówiła duży czajnik mocnej herbaty.
– Wlej to w gardło, dziewczyno, a potem zaczniemy cię pakować i do domu, dobrze?
Maura skinęła głową.
– Dzięki. Nie wiem, co bym bez was zrobiła.
Marge nie starzała się dobrze. Wyglądała na więcej niż swoje czterdzieści cztery lata. Od zawsze miała nadwagę, źle zrobioną trwałą i niefachowo, w domu nakładaną farbę. Jej makijaż niezmiennie szokował, a nieustanne skargi na stopy były irytujące dla otoczenia. Ale Maura darzyła ją głębokim uczuciem, skrywanym pod bezceremonialnością, z jaką zwracały się do siebie. Były przyjaciółkami od dzieciństwa i przez te wszystkie lata dzieliły się swoimi smutkami i radościami.