Dzisiaj praca jej nie interesowała. Nie mogła się skupić, i to ją denerwowało. A na głowie miała problemy z Vikiem.
Zapatrzyła się na ogród za oknem. Był nieskazitelnie utrzymany, co ją cieszyło. Wypielęgnowane trawniki z idealnie zadbanymi klombami w porównaniu z zapamiętanym z dzieciństwa zachwaszczonym ogródkiem. Nienawidziła tamtej biedy i cokolwiek by myśleć o Michaelu, robił wszystko, żeby wyciągnąć rodzinę z nędzy. Tak samo ona, chociaż czasami zastanawiała się, dlaczego jeszcze się o to martwi. Cała ta sprawa z Vikiem dała jej w kość. Miała dość przemocy, za dużo było tego w jej życiu. Zapaliła papierosa i głęboko się zaciągnęła, uśmiechem dziękując Tony’emu, który przyniósł dzbanuszek z herbatą.
Gdy została sama, nalała sobie herbaty i dopaliła papierosa. Ale jej myśli znowu powędrowały do Geoffreya. Wyobraziła sobie, że jest tu przy niej. Zdarzało się jej to czasami. Czuła, że jej przebaczył, i po tych wszystkich latach ona też chciałaby móc przebaczyć jemu. Ale Geoffrey zdradził Michaela, wystawił własnego brata na łaskę i niełaskę IRA, nie mógł popełnić gorszego grzechu. Miała też trudności z wybaczeniem matce udziału w tym wszystkim. Sarah znalazła dokumenty, które przechowywał Geoff, i przekazała je policji, naiwnie wierząc, ze jeśli Maura wyląduje w więzieniu, chłopcy zejdą z przestępczej drogi. Akurat. Do pewnego stopnia mogła zrozumieć dziecinne rozumowanie matki, ale nigdy nie zdoła pojąć zachowania Geoffreya. Zawiść to bardzo destrukcyjna siła.
Przyszła jej na myśl Carla. Pod wieloma względami przypominała Geoffreya. Nigdy nie było wiadomo, o czym myśli. Postrzegało się ją w jednym wymiarze, a miała różne oblicza co Maura uświadomiła sobie dopiero niedawno.
Poczciwa Carla, zawsze z przyjaznym uśmiechem i ręką wyciągniętą do pomocy, ostatnio zrobiła się dziwnie tajemnicza, a do tego potrafiła wierzgnąć jak oślica, jeśli coś nie szło po jej myśli. Jak choćby awantura z tego powodu, że Maura nie zgodziła się dawać jej więcej pieniędzy na bieżące wydatki. Dwa tysiączki miesięcznie i żadnych opłat, a ona uważa, że nie może z tego wyżyć! Wypłakuje się przed bratem i ojcem. Ale z drugiej strony do tej pory nikt jej nigdy niczego nie odmawiał. Przez całe życie podawano jej na talerzu, co tylko chciała. Na złotym talerzu. Czy rzeczywiście dobrze się przysłużyli Carli tą nieustającą hojnością? Mieszkała w domu, który jej dali, i trwoniła bez opamiętania ich pieniądze.
Odpędzała te myśli, wywołane przypuszczalnie urazą z powodu zachowania Carli wobec Toma. Poczuła się zawstydzona. Carla była ostoją w jej życiu. Maurę rozbawiło, że z jej powodu staje się na stare lata psem ogrodnika. Tommy bezsprzecznie należał do niej i jeśli Carla się w nim zadurzyła, było to zabawne i smutne, ale niegroźne.
Jednak wewnętrzny głos podszeptywał dalej, że bratanica nie dzwoni już tak często jak dawniej i nawet Joey prawie się z nią nie kontaktuje. Był synkiem mamusi, zawsze tak było. Rzadko widywał ojca i wolał przebywać w towarzystwie matki niż rówieśników. Był taki sam jak Carla. Obydwoje nie mieli prawdziwych przyjaciół, tylko znajomych. Maura zastanawiała się, dlaczego nie odkryła tego wiele lat temu. Ten sam wewnętrzny głos odpowiedział jej: „Nie chciałaś drążyć, Maura. Bo z rodziną jest tak, że nigdy nie wiadomo, co wyjdzie na wierzch”.
Odruchowo chwyciła za telefon i wybrała numer komórki Carli. Usłyszawszy jej radosny glos, szczerze zawstydziła się swoich myśli.
– Cześć, Maws, właśnie do ciebie jadę.
– Cudownie. Joey jest z tobą?
– Nie – Na linii coś zatrzeszczało. – Pojechał do East Ham Market. Wiesz, jak on lubi zakupy.
Maura uśmiechnęła się do niej, zapominając, że Carla nie widzi jej twarzy przez telefon.
– Tom jeszcze jest u ciebie? – zapytała bratanica.
Maurze nie spodobało się to pytanie i nie mogła otrząsnąć się z niemiłego wrażenia, że jest obcesowe i z podtekstem. A może tak jej się tylko wydawało? Raczej nie.
– Nie. Bo co?
Była bardziej szorstka, niż zamierzała. Carla nie od razu odpowiedziała.
– Tak tylko pytam, to wszystko. Nie denerwuj się, złotko.
Znowu to samo, ta arogancja w jej głosie. Zupełnie jakby chciała sprowokować ją do jakiejś reakcji. Ale dlaczego? Maura zdecydowała, że lepiej przerwać tę rozmowę, zanim powie coś, czego potem będzie żałowała.
– A więc do zobaczenia!
Odłożyła telefon z ciężkim sercem. Niczego sobie nie imaginowała, cały czas czuła w głębi duszy, że coś jest nie tak. Czekała, ale Carla się nie pojawiła, czego można się było spodziewać. Nie miała po co przyjeżdżać, to jasne. Przecież Tommy wyjechał. Maura miała świadomość, że ta sytuacja to kolejny problem dla niej.
Ale na dzisiaj miała dość, nie chciała zawracać sobie tym głowy. Wyglądało na to, że zaczyna brakować jej energii. W odpowiednim czasie, gdy groźna afera, w jaką są wplątani, wreszcie się skończy, odda wodze w ręce Gala.
Natychmiast poczuła ulgę, podjąwszy taką decyzję. Przekaże wszystko chłopakom, a jeśli spaprzą coś w interesach, to trudno. Ona już dostała za swoje.
Miała tylko nadzieję, że konflikt z Vikiem nie będzie eskalować. Nie było miejsca w Londynie, gdzie by się Vic nie pokazał, niestety nikt nie mógł go przy skrzynie. Umykał glinom, ale nie szukali go zbyt pilnie. Wyglądało na to, że ma teraz życie usłane różami. Ktoś poruszał potężne sprężyny i jeśli ona za tym nie stała, to kto? W całym kraju nie było nikogo mocniejszego od Ryanów, więc kto był najnowszym pretendentem do ich korony? W przeszłości było ich wielu, ale dzięki Bogu wszystkich się pozbyła. To jej ostatnia batalia i wycofa się z wojny o wpływy.
Jamie Hicks był u bukmachera w Bethnal Green. Właśnie stracił mnóstwo forsy i wiedział, że Vic wypruje z niego flaki jeśli się o tym dowie. Dzisiaj biegł jeden z ulubionych koni Jamiego i nie mógł przegapić tego zakładu. Problem w tym, że czekając na główny wyścig, nudził się i obstawił kilka innych.
W niespełna godzinę stracił dziewięć tysięcy.
Szef punktu spóźniał się tego dnia, a kiedy wreszcie dotarł był mile zaskoczony, ujrzawszy Hicksa. Przywitał go przyjaźnie, zaproponował kawę i herbatę, po czym pomaszerował na zaplecze i zadzwonił do Bena Ryana z dobrą nowiną. Do jego przyjazdu nie odstępował już Jamiego, zabawiając go rozmową.
Patrząc, jak Hicks szasta pieniędzmi i robi z siebie widowisko, zgrywając ważniaka, Les Grimes zastanawiał się, czy ten ciul nie potrzebuje psychiatry. Co go opętało? Facet poszukiwany przez Ryanów przychodzi do bukmachera będącego pod ich kontrolą? Zwariował?
Ale Les wiedział, co opętało Hicksa. Był beznadziejnie uzależnionym hazardzistą. Przeszedłby po rozżarzonych węglach, żeby postawić ostatnie dwadzieścia pensów na psa bez nogi, gdyby ktoś do niego zadzwonił i powiedział mu, że to pewniak.
Wszyscy bukmacherzy znali Jamiego Hicksa, był legendą. Złodziej i blagier, opowiadał bajki o swoich wielkich wygranych i śmiał się z jeszcze większych strat. Nawet teraz robił przedstawienie, otwierając portfel w taki sposób, by każdy widział, że ma w nim gruby plik banknotów. Plik, który topniał z każdą chwilą. Co skłaniało tego gościa do popisywania się przed taką kupą gnoju jak tutejsza klientela? Był tu inżynier z firmy BT, który chyba nigdy nie pracował, emeryt, który spędzał całe dnie typując kumulację na pięćdziesiąt gonitw, oraz kilku bezrobotnych, którzy regularnie co tydzień przepuszczali zapomogi i zasiłki rodzinne na dzieci. Można tu było przypatrzeć się życiu.
Trudno byłoby wyobrazić sobie lepszego szefa zakładów niż Les Grimes. Miał głowę do liczb i szczerze nienawidził hazardu. Nie znosił również picerów i dlatego tak szybko zadzwonił do Bena Ryana. Ulica wiedziała już, że Jamie i Vic są poszukiwani. Les wydałby Jamiego bez chwili zastanowienia i za darmo, takie czuł do niego obrzydzenie, lecz gratyfikacja od Ryanów też była nie do pogardzenia.