– Bo jeśli nic się nie stanie, za kilka lat nie będzie w Słonecznym okrętów bojowych. Czyli co, ci Obcy zgarną nas bez jednego wystrzału?

Admirał przetarł oczy zmęczonym gestem.

– Biedni z nas ludzie… – wymamrotał.

– Co prawda, to prawda, sir – skinął głową Fein.

* * *

Zazwyczaj booster jest przypinany do statku specjalnymi uchwytami. Ale w przypadku „Ripley” stało się odwrotnie. Malutki stateczek został przyczepiony do ogromnej beczki, po czym ktoś wcisnął guzik. Booster przez sekundę wisiał, jakby się namyślając, potem z ogona trysnął snop płomienia i beczka runęła w przestrzeń z takim przyspieszeniem, że commander Fein poczuł, jak oczy wypływają mu z oczodołów. W takim stanie mieli pozostawać aż do Pasa, gdzie booster, już z pustym brzuchem, kopniakiem odrzuci „Ripley” i odda się w stalowe łapy holowników.

– Chyba ma niestabilny wydech – zauważył Werner wpatrzony ponad ramieniem Raszyna w ekran główny. – Albo mi się wydaje…

– Wydech jest dobry – mruknął Borowski. – Wszystkie teraz takie mają, nasze łódeczki już się zużyły. Na szóstym zwierciadle jest niezła dziura, a kto nam ją teraz załata? Nikt. Główne działo ma w rezerwie przed kapitalnym remontem tylko trzy impulsy, a remont za co? W basenie ktoś narysował niezłego wała, a okręt w końcu wojenny…

– Jak myślisz, kto to zrobił? – zapytał Raszyn, ciągle patrząc na oddalający się booster, widoczny już tylko w postaci małego punktu.

– Jakiś wał, bo kto jeszcze?

– Przestań w końcu jęczeć.

– Tak jest, sir. Proszę o pozwolenie zadania pytania. Posłuchaj, driver, może ja bym tym razem nie jechał na dół? Popracuję sobie tutaj.

– Nie wolno.

– W głównej śluzie trzeba wymienić uszczelki. Dopilnowałbym osobiście.

– Nie wolno – powtórzył zmęczonym tonem admirał. – Rozumiem cię, Jean Paul. Nikt nie chce na dół. Ale taki jest porządek. Logiczny porządek. Trzeba co jakiś czas odpocząć od kosmosu. Zachowuj się jak przyjaciel i mnie nie wkurzaj.

Borowski westchnął ciężko i zgarbił się.

– Wymiany uszczelek dopilnuje Andy – zarządził stanowczo Raszyn. – Wszystko będzie OK. Prawda, Andriej?

– Oczywiście, driver. Zero problem.

Pierwszy oficer znowu westchnął, tym razem zupełnie rozdzierająco i rozpaczliwie, i zmrużył oczy, wpatrując się w ginący w mroku punkcik.

– Biedny Abraham – powiedział. – To oczywiście nie moja sprawa, ale… nie chciałbym teraz być na jego miejscu.

– Przede wszystkim byś nie mógł – uśmiechnął się Raszyn. – Nawet w speckostiumie nie wytrzymasz dziesięciu G. A Fein w tym momencie wali dwadzieścia. Jak wróci cały i żywy, wezmę go do siebie na flagowy jako szefa zwiadu. Już czas, żeby facet porządnie odpoczął. Polatasz z nim, Jean Paul?

– Zgodzi się? – zapytał niepewnie Borowski.

– Jak nie, to przynajmniej damy mu Medal za Bezczelność – wzruszył ramionami admirał. – Medalu nie odmówi. Aż się do nich trzęsie. Ciekawe, co on z nimi robi? Ma już tego żelastwa z dziesięć kilo.

– Dzieci się tym bawią. Widziałem.

– Ile on ich ma, troje?

– No.

– Co to za jakiś głupi zwyczaj rozmnażać się jak… nie wiem co!

– Kwestia przetrwania. No bo my, Żydzi, byliśmy bici! – z dumą orzekł Borowski.

– Bici, ale niedobici. Inna sprawa z nami: łupnęli raz a dobrze i po kłopocie. – Raszyn roześmiał się niewesoło. Ciągle stał plecami do technika i pierwszego oficera tuż przy ekranie.

– A ilu was zostało? – zapytał Borowski. – Milion?

– Gdzie tam! Najwyżej pięćset tysięcy. Bez Metysów.

– No to mogą was teraz uratować tylko międzyrasowe małżeństwa – bezapelacyjnie oświadczył pierwszy oficer. – Nie rozumiem, po co się tak upieracie przy czystości rasowej? Wymrzecie!

Admirał milczał.

– Karaluchy, szczury, gołębie i dmuchawce – odpowiedział za niego Werner. – Oto co nie wymarło i nie wymrze.

– Ludzie też się jakoś adaptują – zauważył Borowski.

– Nie wszyscy. Jesteśmy zmęczonym narodem, Jean Paul. Nie mamy kompleksu ludu przez Boga wybranego. Nie mamy bodźców do rozmnażania, rozumie pan? Nam się już znudziło. Ile można zasłaniać sobą Europę przed Mongoło-Tatarami, Arabami albo Chińczykami…

– Jakoś mało szczelnie ją przed Arabami zasłoniliście. To my ich przecież załatwiliśmy.

– Guza tam wy! – wtrącił się Raszyn. – Arabów umoczyli Niemcy i Francuzi. Chińczyków dziobał cały świat. A wy, Żydzi parchaci, tylkoście poodcinali kupony z tej afery. Iłu waszych przemknęło się do Rady Dyrektorów, co?

– A gdzie jest państwo Izrael? – odparował pierwszy oficer.

– Tam gdzie i Rosja – uśmiechnął się Werner. – Ale was jakoś zrobiło się dużo, a Rosjan odwrotnie.

– Sami sobie jesteście winni. Mogliście się skumać z Chińczykami i podzielić świat między siebie. Albo przeciwnie – wstąpić do NATO.

– Nie zdążyliśmy! – rzucił zdenerwowany admirał. – W Rosji dopiero przed samą Kotłowaniną zaczęło się normalne życie. I nagle… Wiesz co, Jean Paul, był taki naród, Ukraińcy. I był też taki niezły dowcip o tym, jak Ukrainiec złapał złotą rybkę. Ona mówi do niego: Proś, o co tylko chcesz. Trzy życzenia. A on na to: Chcę, żeby Turcja napadła na Szwecję. A potem, żeby Szwecja napadła na Turcję. I jeszcze raz Turcja na Szwecję. Rybka pyta: A na cholerę ci to? A Ukrainiec odpowiada: Uśmieję się, jak będą przez Moskwę latali tam i z powrotem.

– Proroczy dowcip – zauważył technik.

– Ta uwaga nie oddaje całości zagadnienia, Andy. Rzeczywiście, cały glob w marzeniach sennych widział, że się od nas uwolni. Rosja była bardzo niewygodnym państwem. Taki drugi Izrael, tyle że większy i z jądrowym arsenałem. I proszę bardzo – nie ma nas. Jaki z tego zysk? Pustynia. Powiadają, że jakieś plemiona żyją na wybrzeżu Morza Arktycznego. Mutują sobie powoli i po cichutku. Do bałwanów się modlą, kretyni.

– Mają tam co jeść? – zdziwił się Borowski.

– Siebie nawzajem. Bardzo niekoszernie.

– Ciężki przypadek.

– Nie wiem. – Raszyn odwrócił się od ekranu z uśmiechem w kąciku ust. – Mam po pradziadku pamiętnik. Prawdziwy, na papierze. Opisał w nim przepięknie, jak w Paryżu piekli szczury na rożnach. Jak się skończyły gołębie. Czy to jest życie? Które to pokolenie na Ziemi je do syta? Piąte? Szóste?

– Dobra, dobra, ludziska na Marsie i Wenus też się nie obżerają czekoladą – wtrącił pierwszy oficer. – Wcinają tę samą syntetykę co my.

– Nie rozumiem. Do czego pijesz? – zapytał admirał.

– Do tego, że wojna wcale nie jest piękna.

– Trzeba to było powiedzieć wierzącym. Sto lat temu albo lepiej pięćset. Wszystkim fanatykom religijnym.

– Pardon, driver, pan naprawdę sądzi, że bez religii życie jest lepsze?

– Religia to opium dla ludu – rzucił Raszyn. – Kule dla moralnie beznogich. Dobry sposób na życie jak zombie.

Borowski przygryzł wargę.

– Jest takie rosyjskie powiedzenie: Jak się zmusi durnia modlić, to sobie rozwali łeb – poparł admirała Werner. – No i rozwalił.

– No i był też taki mędrzec, papież – przypomniał Raszyn.

– Jesteście niedobrzy – powiedział pierwszy oficer. – Po prostu Rosjanie.

– Synagoga – bezpłodna i bez pożytku – znajdzie ojczyznę miedzy niewiernymi… – zacytował Nostradamusa dowódca. – I co, Jean Paul, Babilon podciął wam skrzydła, nie?

– Uważajcie, żeby nas teraz wszystkich nie oskubali – oświadczył proroczym tonem Borowski. – Dokoła pułapki. Albo Abraham natknie się na Obcych, albo Zebranie Akcjonariuszy rozpieprzy flotę. Z Alienami moglibyśmy jeszcze powalczyć, ale…

– Nie mówmy o Obcych – poprosił admirał. – Nie damy im rady.

– Dlaczego? Grupa eF, Grupa eF już poczuła wojny zew. Cruiser tam, scouty tu – wroga wszyscy mamy w dul – wyskandował pierwszy oficer.

– O, właśnie! – zgodził się Raszyn. – Jesteśmy bandą psychopatów, Jean Paul. Nawet w basenie mamy narysowanego chuja. A co wiesz o Obcych? Wiesz o tym, że teoria względności ich nie dotyczy? Że ekranizują się niemal idealnie, masz pojęcie? Widziałeś, jak wypatroszyli Plutona?