– Coście się tego członka w basenie czepili… – wymamrotał Borowski. – Przecież nie na drzwiach waszych kajut…

– Wiesz co… – Admirał odruchowo zerknął na głośnik interkomu i wstrząsnął nim dreszcz. Ciągle pamiętał o tym, że system komunikacji przez cały rok łykał każde jego słowo. Werner nie wyłączał całkowicie szpiegowskich funkcji głośników, odciął tylko kajuty starszych oficerów i sekcje sterowania. Teraz w tych pomieszczeniach można było mówić swobodnie, ale Raszyn i tak nie pozbył się poczucia, że ktoś mu opluł duszę.

– Wiesz… – powtórzył. – Najpierw sprzyjałem tym gnojom z dołu, kiedy zaczęli rozkładać armię. Myślałem, że podenerwowane i zestresowane wojsko w razie czego chętniej posłucha mnie niż admiralicji. Przez jakiś czas tak zresztą było. A teraz… Nie wiem. Na okrętach panuje straszliwy burdel. Potworny. Tracimy zdolność bojową nie z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. Potrzebujemy wojny jak powietrza, Jean Paul. Z kimkolwiek, byle tylko była robota. Tyle że co do Alienów… w porównaniu z nimi… słabo stoimy.

– No to postawmy Ziemię na głowie – zaproponował pierwszy oficer. – Pieprznijmy kilka bomb dla postrachu… Czy to by było złe, gdyby pan został Przewodniczącym Zarządu?

– A Tyłek Dyrektorem Generalnym! – roześmiał się Werner.

– Tyłek jest gotów na wszystko – oświadczył Raszyn, zupełnie się nie uśmiechając. – Od roku nie zjeżdżał na dół. Boi się.

– Przecież mówię – skinął głową Borowski. – Przejmiemy władzę, zakażemy monopoli, zbudujemy demokrację, damy jej silną flotę, Obcych spacyfikujemy. Piratów i przemytników przyciśniemy. I będziemy sobie w końcu żyli jak ludzie. Szczególnie że z Marsem i Wenus już mamy stosunki jako tako ustawione. Będzie dobrze, bylebyśmy ich nie straszyli więcej.

– Jakie to wszystko proste… – powiedział Raszyn z dziwnym rozmarzeniem. – Jakie to okazuje się proste!

– Bo może wszystko naprawdę jest proste? – ostrożnie zapytał technik.

– Pytałem Tyłka, ilu ludzi żeśmy utrupili – przypomniał sobie admirał – a on wszystko zwala na crushery i desant. Że niby Grupa F przez całą wojnę transportowała tylko złom. Panowie, jesteście gotowi znowu zabijać? I to nie jakichś tam Obcych, ale swoich, prawdziwych swoich, co? Zabijać tylko dlatego, że się z nami nie zgadzają…

– Niech pan przestanie z tymi rosyjskimi sztuczkami! – zdenerwował się Borowski. – Jest pan żołnierzem czy nie?

– Chyba jednak nie. – Raszyn westchnął z goryczą. – Jak byłem nawigatorem, tak nawigatorem zostałem.

– Szkoda.

– Lepiej popatrz na siebie, znalazł się masowy zabójca. Boisz się jechać na dół, uszczelki musisz zmieniać…

– Krótko rzecz ujmując – podsumował pierwszy oficer – niczego pan jeszcze nie postanowił.

– Nie bój się – powiedział admirał. – Jak przyjdzie co do czego, to szybko postanowię. I tak musimy walić na profilaktykę za miesiąc.

– Akurat! Co będzie, jak „Skoczkowi” odbiorą działa? W celu profilaktycznym, że tak powiem?

– Nie odbiorą. Jeszcze sobie polatamy.

– Chciałbym to widzieć! – ryknął Borowski wyzywająco.

* * *

Był środek nocy czasu pokładowego, kiedy ciszę zmiażdżył głośny gong. „Skoczek” drgnął – reaktor cisnął energię do zasobników. To obudziło nawet tych, których sygnał Do boju! zmusił ledwie do rozklejenia powiek. Cruiser szykował się do salwy.

Ive wpadła na SDO druga, zaraz po Foksie. Kanonier już siedział w fotelu i jedną ręką ciągnął pasy, drugą nerwowymi uderzeniami traktował swój pulpit kontaktowy, wprowadzając działa w tryb namierzania.

– Co jest?! – krzyknęła Candy, wskakując w swój fotel, włączając jednym ruchem całą automatykę poruszania i wpijając się spojrzeniem w monitor. – Gdzie?!

– DN! – warknął Fox. – NES! Skur-r-r! – Teraz już walił w pulpit obiema rękami. Okręt wibrował – główny laser sygnalizował pełny ładunek. Cichy syk towarzyszył hermetyzacji luków między sekcjami.

– Bojowy! – rozległ się w głośnikach głos Raszyna.

– NES! – zameldował Fox. W języku komend oznaczało to no enemy spotted. Rzucone wcześniej DN było jego własnym wynalazkiem i znaczyło I don’t know.

– RM – Ive z pewnym rozleniwieniem dodała swoje regulaminowe ready to move. Dotarło do niej nagle, że fotel dowódcy jest pusty. To znaczyło, że Borowski razem z Raszynem właśnie patrzyli w monitor kontroli gotowości i drapali się po głowach, odnotowując spóźnialskich.

– To ćwiczenia, Mike – powiedziała Candy. – Luz.

– Alarm ćwiczebny. Pełna gotowość dwie minuty trzydzieści jeden sekund – w tej samej chwili usłyszeli głos admirała. – Alarm odwołany. I co ja mam teraz z wami robić, astronauci?

– Niemożliwe! – sapnął Fox, gapiąc się w głośnik, jakby sądził, że wyjrzy z niego głowa admirała. – Jaki… jaki to czas?

– Wszyscy słyszeli? – zapytał Raszyn. – Dwie trzydzieści jeden. Zuchy! Do odwołania rozkazu pozostać na posterunkach. Zaraz przejdziemy się do was i wysłuchamy pytań. Czekać!

– Fffuch! Oj-joj! – Kanonier zmalał w fotelu i ścisnął skronie rękami. Ive opadła na oparcie i zaczęła głęboko oddychać, mając nadzieję, że podniecenie opadnie samo, nie zmuszając kończyn do widocznego drżenia. „Skoczek” kilka razy zadygotał konwulsyjnie, jakby również cierpiał na bóle głowy.

– „Stary Paul” też luzuje – zauważył Fox, wyjmując z kieszeni środki przeciwbólowe. – Chcesz tabletkę, Candy?

– Nie, dzięki. Która godzina? – zapytała kapitan-porucznik, odpinając pasy. Szybko zerknęła na wmontowany w mankiet speckostiumu cyferblat. – Hmm, prawie czwarta… Słuchaj, Mike, jak to możliwe? Przecież poprawiliśmy rekord floty o pół minuty.

– O dwadzieścia dziewięć sekund – kanonier skorygował ją niewyraźnie z powodu ust wypełnionych pigułkami. Również uwalniał się z pasów. – No i Raszyn ściągnął sobie problem na głowę. Będzie nas musiał wynagrodzić. Pamiętasz, kiedy mieliśmy ostatni ćwiczebny alarm?

– Nie-e.

– Właśnie. Jedno ci powiem: żadnych alarmów nie było od końca kampanii. Już rok. Jak tylko wszystko się uspokoiło, Rada Dyrektorów wysunęła wniosek likwidacji floty. Komu potrzebny jest ćwiczebny alarm na okręcie, który ma iść na żyletki?

– No to co, że na żyletki? – zapytała Ive, luzując zapięcia speckostiumu. Zdążyła się ubrać w pełny uniform. Dały o sobie znać miesiące treningów, podczas których wszystkie działania w warunkach alarmu doprowadzono do odruchów. Przy tym pierwszy raz speckostium Candy nałożyła, mając szesnaście lat. A pierwsze odznaczenie bojowe otrzymała w wieku lat dwudziestu.

– Jakoś zacząłem się tym wszystkim przejmować – poskarżył się Fox. – Widziałaś?

– Mike, byłeś wspaniały jak zawsze. Kiedy jesteś w uderzeniu, to… to jest fantastyka! Masz prawdziwy talent.

Kanonier chrząknął zadowolony i wyciągnął z kieszeni ogryzek cygara.

– E! – obruszyła się kapitan-porucznik.

Fox popatrzył na trzymany w ręku ogarek i szybko go schował. Przypadki palenia na pokładzie w ogóle nie były uwzględnione w regulaminie z powodu swojej zupełnej absurdalności.

– Moja wina – przyznał. – Powiedziałaś, żebym wyluzował, to wyluzowałem.

– Zaraz przyjdzie Raszyn, on cię wyluzuje – obiecała Ive.

– Te, kot! – rzucił kanonier przez ramię. – Kursant Kendall, zdjąć spodnie, pokazać stan posiadania majtek.

– Akurat mam na sobie. A ty bez wazeliny już się nie wpakujesz w kostium.

– Yhy – westchnął Fox. – Tak mi się coś wydaje, to z nerwów.

– To się tak nie przejmuj – poradziła Candy. – Zjedziemy na dół, pójdziemy do knajpy, wypijemy, potańczymy, znajdziesz sobie odpowiednią dziewczynę i cały stres jak ręką odjął.

– Nie chcę na dół – powiedział kanonier z determinacją. – Nie chcę i już. Znowu nie wyjdziemy do miasta, będziemy siedzieli w bazie.

– A w bazie nie można się zabawić?

– Wkurza mnie ten tłum przy bramie. Przez cały czas o nim pamiętam, wiesz? A kto w tłumie? Zwyczajni ludzie. Normalni ludzie. Tak w zasadzie dobrzy ludzie, oto w czym problem. Nie źli. Stoją z plakatami Mordercy w kosmos; Stąd też można ich zobaczyć, tylko trzeba dostroić optykę. Ale stąd nie będę się gapił, na cholerę mi to…