– Dowódca zemdlał, panie kontradmirale, sir – zameldował ponuro jeden z jego drabów. – Coś z sercem. Dwaj nasi zatargali go do lazaretu.

– Co mu się stało? – Tyłek nie mógł wyjść ze zdziwienia.

– Borowski go wykończył – poskarżył ochroniarz.

Essex z wyrzutem popatrzył na admirała.

– Wspaniały facet – powiedział z dumą Raszyn. – Zajebie nawet umarłego. Nie rozstrzelał jeszcze przypadkiem mojego nawigatora?

– Przygotowuje się. Chciał nas do tego zmusić. A nam nie wolno, my jesteśmy podwładnymi szefa sztabu. Proszę powiedzieć to commanderowi Borowskiemu, sir, bo on uważa, że nie jesteśmy ludźmi…

– Jak dzieci! – westchnął admirał. – Wszyscy ochroniarze są tacy infantylni. Tylko by się w wojnę bawili. Prawdziwe działania bojowe przechodzą im koło nosa, dlatego nigdy nie dorastają. Powie człowiek coś głupiego, a im już serduszko wysiada. Czy wy, durnie – zwrócił się do goryli – znacie w ogóle regulamin? Czytać jeszcze umiecie? Jaki, w dupę, może być rozstrzał na górze?

– Przecież stan wojenny… – zaoponował słabo któryś z ochroniarzy.

– Do karceru – podsumował Raszyn. – Na obcięte racje i każdy ma dostać regulamin. I póki nie wykujecie na blachę, nie pokazywać mi się na oczy.

– Posłuchaj… – Tyłek pociągnął admirała za rękaw. – Masz tu swoich dwóch łebasów, z nimi się baw. Moich zostaw.

– A czy ja ich dotykam? – uśmiechnął się dowódca. – Przecież wiesz, co się dzieje, kiedy dotykam. Dobra, wy tam, pluton egzekucyjny! Na razie popracujcie w charakterze tragarzy. Idźcie do kajuty, bierzcie kapitana Meyera i ciągnijcie do mnie. A do karceru potem.

Ochroniarze z pogrzebowymi minami powlekli się do gabinetu Lindy.

– Okrutny z ciebie facet, Aleks – powiedział Essex z udawaną surowością. – Co tu dużo mówić, Rosjanin.

– Yhy – skinął głową admirał. – Na dodatek sprzedałem Żydów Arabom, a resztę globu Chińczykom. I pozabijałem wszystkich Marsjan.

– Że też się wyrobiłeś z tym wszystkim! – Tyłek wybuchnął śmiechem.

* * *

Na przeformowanie Grupy F z pozycji orbitalnej w szyk marszowy zazwyczaj potrzebne były dwie godziny. Tym razem udało się dokonać tego w półtorej. Nawet szeregowcy wiedzieli, że operacja może być ostatnią (co prawda na okrętach mówiono: jeszcze raz i koniec), dlatego wszystko szło gładko, bez żadnych kiksów. Z pewnym opóźnieniem na końcu szyku ulokował się niezbyt zwrotny desantowiec i Raszyn, którego niemal wykończyły jego niezręczne manewry, dał rozkaz startu.

Dowództwo na dole żądało dynamicznego działania, rachuba Esseksa otrzymała kupę forsy, rozpędzano się więc na boosterach, co w normalnej sytuacji rozwaliłoby budżet grupy. Marsjańskie ramię, i tak uważane za krótkie, tym razem skróciło się do jedenastu dób.

Podczas rozpędzania panowało sześciokrotne przeciążenie. Ponieważ i tak wszyscy chodzili w maskach, Raszyn polecił, by każdy poza tabliczką na piersi miał również na plecach wypisane nazwisko. Admirałowi pomógł w tym Fox i oczywiście plecy dowódcy ozdobił wielki napis Raszyn, czego ten nawet najpierw nie podejrzewał. Ale następnego dnia zobaczył w korytarzu plecy kogoś o nazwisku Fuckoff i coś zaczął podejrzewać. Zbiórka załogi pozwoliła wykryć jeszcze dziesięć nazwisk-przekleństw, jedną panienkę o imieniu Candy oraz mężczyznę, który na piersi miał właściwe Comm. Fox, a na plecach Kanonier. Admirał zaczął opieprzać bractwo, ale kiedy dowiedział się, co sam nosi z tyłu na speckostiumie, uspokoił się nagle. Oczywiście kazał zlikwidować wszelkie Fuckoffy, Shitheady i Donnerwettery, ale to był koniec jego szykan.

Życie astronautów podczas rozbiegu szczególnie się nie zmieniło, zwyczajna sprawa. W czasie walk nieraz chodzili w maskach po dwa – trzy miesiące, a przy sześciu G w speckostiumie można było nawet tańczyć. Tylko Borowski, który nawet w bojowym stroju astronauty czuł się przy takich obciążeniach niedobrze, już drugiego dnia oszalał i korzystając z tego, że z basenu spuszczono wodę, posłał techników Wernera do cyklinowania dna ultradźwiękami. Andrew, odpoczywający w kajucie po wachcie, odkrył nadużycie władzy dopiero w chwili, kiedy podwładni zdarli już dwa milimetry pokrycia. Ogromny czerwony członek po tej operacji rozjarzył się tak wspaniałą barwą, że technicy zapragnęli kontynuować prace. Borowski siedział na słupku, zwiesiwszy nogi w dół, i bluzgał przekleństwami we wszystkich znanych sobie językach.

Werner roześmiał się, po czym poszedł dalej spać. Dwie godziny przed startem zameldował admirałowi, że wszystkie prace dotyczące unieszkodliwienia sabotujących i podsłuchujących urządzeń na pokładzie „Skoczka” zostały zakończone. Raszyn z zadowoleniem klepnął Andrew w ramię i pozwolił udać się na spoczynek. Werner zerknął jednak na zegarek. Niewiele myśląc, poszedł do Ive.

– Ach… – sapnął i odetchnął, widząc, że Candy jest w szlafroczku i nie wybiera się na wachtę. – Tak się bałem, że zaraz pójdziesz… Kochana! Jak ja się stęskniłem!

Ive objęła Andrew i przylgnęła twarzą do jego piersi.

– Ja też – powiedziała. – Ale niepotrzebnie się cieszysz. Idziemy na boosterach, zaraz to ogłoszą. Raczej nie da się kochać.

– Ile mamy czasu? – rzeczowo zapytał technik, rozpinając kombinezon. – Zdążę ci powiedzieć, jak cię uwielbiam?

– Językiem migowym? – Kendall jednym ruchem zrzuciła szlafrok i Werner omal się nie rozpłakał z powodu fali nieoczekiwanej czułości. Ta kobieta nie była po prostu piękna, ona była stworzona specjalnie dla niego. Właśnie dla niego. A on urodził się, żeby jej służyć, być jej wiernym, marzyć o tym, by mieć z nią dzieci, a może nawet poprosić ją o rękę i zaproponować swoje serce, jak to się robiło w przeszłości.

Pewnie miał w tym momencie dziwny wyraz twarzy. W każdym razie Ive pod jego spojrzeniem zawstydziła się po raz pierwszy w życiu. Przylgnęła do niego całym ciałem, ukrywając swoją nagość.

– Co jest? – zapytała cicho.

Andrew roześmiał się trochę nerwowo. Mocno przycisnął dziewczynę do siebie.

– Wybacz – powiedział. – Po prostu nagle zrozumiałem… Przepraszam. Ale to takie nowe dla mnie. Zrozum, nigdy wcześniej nie przeżywałem niczego takiego. Ive, kochanie… Kocham cię.

– Słucham? – zapytała Candy.

– Nigdy i nikomu tego jeszcze nie mówiłem – przyznał się Werner. – To nie jest takie łatwe. Człowiek się obnaża. Nie można skłamać. Albo czujesz to, kiedy mówisz, albo nie, i wtedy nie ma się co odzywać. Ale ja mam co powiedzieć. Kocham cię. Kocham cię… No.

Odsunęła się odrobinę i popatrzyła mu w oczy.

– Mogę ci zadać nietaktowne pytanie? Od kiedy to wiesz?

– Od pierwszego spojrzenia – szczerze odpowiedział. – Pamiętasz, kontrola zwierciadeł nawalała, a ja…

– Andy – szepnęła Ive – proszę cię, nie strzyż się, dobrze?

– To znaczy? – zdziwił się Werner.

– Ja rozumiem, że kiedy chodzisz w masce, długie włosy nie są zbyt wygodne – mówiła Candy. – Ale zachowaj swój ogon, dobrze? Dla mnie.

– Oczywiście… – wymamrotał skonfundowany.

– Bardzo ci z nim do twarzy… Jesteś taki przystojny, Andy. Najprzystojniejszy na świecie… I… ja, jak cię zobaczyłam po raz pierwszy… Śniłeś mi się każdej nocy. Ja… Ja też cię kocham. Bardzo cię kocham.

Werner stracił oddech.

Chciał powiedzieć coś ważnego, coś bardzo ważnego, ale nie potrafił dobrać słów. Gdy jednak znów nabrał powietrza, znalazł, sam tego nie podejrzewając, dobre, ważkie słowa:

– Czyli wszystko będzie dobrze.

Nie rozmawiali więcej, ale naprawdę czuli się wspaniale, mając siebie nawzajem obok. Było im wspaniale jak nigdy dotąd, a potem Ive nagle się rozpłakała. Wystraszony Andrew zaczął ją uspokajać, ale powiedziała, że to z radości.

I gdyby nie rozkaz nakazujący przebywanie na stanowiskach, Werner za nic by nie odszedł od Ive. Ale i tak potem wrócił i godzinami siedział obok niej na Stanowisku Dowodzenia Okrętem, kiedy miała wachtę, i chodził za nią jak uwiązany, gdziekolwiek szła. Dwa kanciaste potwory z maskami zamiast twarzy – poznawali się nawet mimo zniekształconego wzmacniaczami odgłosu kroków. Nie musieli patrzyć na napisy na plecach, by usłyszeć, jak pod metalem i plastykiem bije ukochane serce.