Potem ktoś zapytał Issiaha, kim był Skywalker, ale adiutant natychmiast odparował, że to tajemnica wojskowa.

W tylnych rzędach kibice wachty Kendall zaintonowali francuską piosenkę. Widocznie akcje przeciwników zaczęły spadać.

Fox przykucnął obok fotela Ive.

– Przecież mówiłem, że z ciebie i Andy’ego będzie wspaniała para – zabuczał jej do ucha.

Candy miała tak wspaniały humor, że nawet nie chwyciła kanoniera za nos.

– No to dawaj sygnał i ruszamy, co, Mike? – powiedziała tylko.

Grubas wstał, rozprostował potężne ramiona i ryknął, starając się przekrzyczeć hałasujący tłum:

– Wszyscy powsta-a-ać!

Hałas w pomieszczeniu natychmiast ustał.

– Gotowość! – spokojnie rzuciła Ive.

– Kendall – jest! – odpowiedział Christoff.

– Falzfein – jest!

– Zaczynam odliczanie. Do startu dziesięć… dziewięć… osiem…

– Przerwać! – polecił ktoś od drzwi niezbyt głośno, ale przekonująco.

Wszystkie głowy odwróciły się w tym kierunku. W progu stał Jean Paul Borowski. Zza jego pleców wyglądała master-nawigator Margo Falzfein i technik Di Lanza.

– Panowie oficerowie! – zawołała Kendall, podrywając się na równe nogi.

Tłum zgodnie stanął na baczność.

– I wciągnijcie brzuchy, astronauci – rzucił ZDO z pewnym obrzydzeniem. – Bo nie da się przejść. Kapitan Meyer do dowódcy grupy. Kapitan Stanfield również. Spocznij.

Issiah i Linda pośpiesznie wypadli na korytarz. Pozostali cofnęli się, robiąc przejście Borowskiemu. Ten podszedł do Ive, usiadł w jej fotelu i zarzucił nogę na nogę. Margo stanęła za jego plecami. Kiwając się lekko, tępo patrzyła na zebranych w pomieszczeniu.

– Co my tu mamy? – powiedział pierwszy oficer. – Nawigatorzy zostają. Mike, gdzie twoja wolna wachta?

– Chyba wszyscy tu są – wymamrotał Fox, rozglądając się. – No tak, wszyscy tu są.

– Kierowanie ogniem też zostaje – skinął głową Borowski. – Pozostali won.

Kibice, wymieniając szeptem komentarze, ruszyli do wyjścia. Na twarzach nie było jednak widać rozczarowania. Pewnie – wyścig przepadł, ale w zamian niewątpliwie szykowało się coś ekstra.

– Uwaga – zaczął pierwszy oficer – zawody trwają, ale już bez żartów. Starsi nawigatorzy zajmują miejsca prowadzących. Kanonierze, daj im po dwóch strzelców na główny kaliber. Hej, sierżancie, jak was tam…

– Sierżant Di Lanza, panie commanderze, sir! – ryknął od progu technik.

– Masz na imię Ettore, tak? Pamiętam. Chodź tu, Ettore, przestroić sterowanie. Oto dysk z instrukcjami, proszę.

– Tak jest, sir! – wykrzyknął zarumieniony z przejęcia chłopak. – Proszę o minutę czasu, panie commanderze, sir!

Ive, pocieszająco klepnąwszy Christoffa w ramię, zajęła jego miejsce i z daleka puściła oko do rozczochranej i dziko strzelającej spojrzeniami Margo. Ta wydęła wargi i przez ramię rzuciła pełne nienawiści spojrzenie na ZDO. Borowski, obserwujący, jak Di Lanza odprawia czary w głównym bibliotecznym procesorze, od razu obejrzał się, wyczuwając jakimś cudem spojrzenie Falzfein.

– To nie jest, rzecz jasna, moja sprawa – powiedział wyczulony ZDO – ale tak, Margo, możesz się gapić na swojego męża. Na mnie nie warto marnować podobnych spojrzeń.

– To forma treningu – odparowała Margo.

– Ja ci zaraz urządzę trening w warunkach polowych – obiecał Borowski. – Z wyjściem na atak i manewrami unikowymi. Ja ci zaraz nawrzucam takich danych wejściowych, że żaden wibrator ich nie zastąpi.

Co się tu dzieje? – pomyślała Ive. – Czy on ją z łóżka wyciągnął? Po co prowokuje? Przecież ona wyraźnie nie czuje się dobrze. I w ogóle po co ta sprzeczka przy młodszych stopniem…

– Ty, pierwszy, lepiej nie majtaj jęzorem – poradziła Margo Falzfein lodowatym tonem. – Nie jesteśmy w szkółce. I nie otwieraj pierdolnika. Lepiej przełknij ślinę.

– Proszę o wybaczenie, pani kapitan – zaskakująco łagodnie powiedział Borowski. – Przepraszam za ten nietakt.

Po chwili, widząc, że jej rozjuszenie wcale nie rozchodzi się po kościach, dodał:

– Jeszcze raz przepraszam. Ale w ciągu ostatnich dziesięciu minut dwukrotnie pani ignorowała rozkaz przełożonego i starszego stopniem. W cynicznej formie. Mam panią podać za to do medalu?

– I tak nie możesz – oświadczyła Margo. – Ani podać, ani zadać, ani wystawić, ani postawić. Impotent jeden. – Fuj, pani kapitan! – uśmiechnął się pierwszy oficer. Ten uśmiech nie zapowiadał jednak niczego dobrego. Młodsi nawigatorzy wciągnęli głowy w ramiona.

– Kochani, nie podkręcajcie się, dobra? – poprosił Fox, ostrożnie kładąc dłoń na ramieniu ZDO. – O co wam, do licha, chodzi?

– Bo czego się wypindrza! – atakowała Margo Falzfein. Miała dziwne, szklane spojrzenie. Widać było, że nie panuje nad sobą. – Zaproponowano mu, niemal pod nos mu podsunęli, a ten…

– Zamilcz, kapitanie – polecił Borowski, ciągle nie podnosząc tonu.

– Pocałuj mnie w dupę, commander! – odpowiedziała Margo.

– Wyjdźmy, proszę! – zaproponował pierwszy oficer czule, niemal mrucząc jak syty kot.

– Czy wyście, astronauci, powariowali? – zdziwił się kanonier, mocno chwytając Borowskiego za kołnierz.

– Starsi oficerowie za mną! – rozkazał ten, wyrwał się z uchwytu Foxa i szybko wyszedł z biblioteki.

– Jemu po prostu nie stoi! – wyjaśniła Margo Falzfein, a by zabrzmiało to bardziej przekonująco, przycisnęła dłoń do piersi.

Grubas popatrzył na nią z wyrzutem, pokręcił palcem przy skroni i opuścił pomieszczenie. Ive bez słowa ruszyła za nim.

Na korytarzu Borowski stał oparty o ścianę i patrzył w sufit.

– Co jest, Jean Paul? – wyszeptał Fox.

– Zaczynamy tracić ludzi – powiedział wolno pierwszy oficer. – Dwukrotna odmowa wykonania rozkazu. Dwukrotna. Tutaj musiałem ją zaciągnąć za rękę. A ta… suka…

– Czy ty jej w czymś przeszkodziłeś? – zapytał kanonier. – Mam na myśli, że zdjąłeś z narządu?

Stojąca obok nich Candy poczuła, że się rumieni.

– Przecież w ogóle z niego nie schodzi – machnął ręką Borowski. – Oczywiście, to nie moja sprawa, ale gdyby mnie ktoś zapytał, powiedziałbym, że onanizm na bojowych okrętach powinien odbywać się pod kontrolą lekarską. Zwłaszcza w przypadku ryczących trzydziestek. Przepraszam, Ivetta. Zmęczony jestem. Och, przecież Linda mnie uprzedzała…

– Linda też nie jest święta – zauważył Fox. – Psycholog…

– Linda jest w porządku, absolutnie – pokręcił głową ZDO. – A Margo nie. Ona już nie może służyć. Nie chce i nie może.

– I nie będę – leniwie wycedziła Falzfein, wychodząc na korytarz i biorąc się pod boki. – W każdym razie nie z tobą.

– Przestań! – Borowski odwrócił się. – Co ja mam do tego? Idź, Margaret. Pakuj się. Za dwie godziny czekam na ciebie przy głównej śluzie. Z przyjemnością szarpnę dźwignię i popatrzę, jak cię zmyje w dół.

– Ach, biedaku! – westchnęła ta z rozczarowaniem. – A ja myślałam, że mi przynajmniej w pysk spluniesz. A tobie naprawdę nie stoi.

– To już nie jest ważne. Ważne, że idziesz pakować manele.

– Chciał mnie wydymać, ale mu nie stoi – oświadczyła w przestrzeń i prychnęła.

Z dolnej wargi spłynęła jej gęsta ślina i zawisła na kołnierzu. ZDO popatrzył na Margo ze smutkiem i znowu się odwrócił.

– Sram na waszą służbę – bez emocji powiedziała Falzfein. – I na waszego „Skoczka”, któremu też nie stoi.

– Milczeć! – rozjuszył się Fox. – Spadaj stąd!

– A ty jesteś pedałem – oświadczyła Margo. – Tobie też nie stoi. A ty, Ivetta, jesteś zwyczajną idiotką.

– Kapitan Falzfein! – Borowski ciągle patrzył w ścianę. – Rozkazuję pani iść do kajuty i spakować swoje rzeczy. W śluzie za dwie godziny. W przeciwnym wypadku usunę panią z pokładu siłą.

– Zwyczajna idiotka – powtórzyła Margo. – Przecież wszyscy wiedzą, że cię pieprzy cała twoja wachta. A potem o tym opowiada. Czyżbyś myślała, że ktokolwiek o tym nie wie? Nikomu tu nie stoi. I wszyscy oni ciebie pieprzą. I kończą, i kończą… Nie cieknie ci z uszu?

– Kapitan Falzfein! – powiedział ZDO. – Jeszcze pięć sekund i wzywam dyżurną wachtę.