Stres, o czym doskonale wiedział, mógł okazać się silniejszy od ciekawości, lecz w paramilitarnej, półfeudalnej kulturze Intruzów chęć zemsty powinna odgrywać niebagatelną rolę. Pułkownik Fedmahn Kassad nie mógł już im w żaden sposób zaszkodzić, a w dodatku miał zerowe szanse na ucieczkę, w związku z czym wydawał się wprost idealnym kandydatem do zajęcia miejsca na stole sekcyjnym, a później na metalowym rusztowaniu, gdzie mógłby być do woli przesłuchiwany.

Miał nadzieję, że wróg myśli właśnie w ten sposób.

Spojrzał na czołowe ekrany, zmarszczył brwi, po czym rozluźnił pasy na tyle, aby popatrzeć w okienko nad głową. Kałamarnica nadal wyczyniała przedziwne łamańce, ale znacznie wolniej niż do tej pory. Planeta z kolei była dużo bliżej – jedna półkula wypełniała całkowicie okienko obserwacyjne – lecz nie miał pojęcia, jaka odległość dzieli go jeszcze od atmosfery. Wskazania przyrządów kontrolnych niewiele mu mówiły. Mógł jedynie domyślać się, jaką osiągnął prędkość po oderwaniu się od wraku i z jaką szybkością wtargnie w atmosferę planety. Znajdując się jeszcze w stercie poszarpanego metalu, która niedawno była statkiem szpitalnym “Merrick”, oszacował, że trafienie nastąpiło w chwili, kiedy jednostka weszła na parkingową orbitę wokół planety, skąd następnie miała wysłać lądowniki. Zazwyczaj czyniono to od pięciuset do sześciuset kilometrów nad powierzchnią.

Kassad chciał otrzeć pot z twarzy, ale wielka rękawica zatrzymała się na wizjerze hełmu. Zupełnie zapomniał, że ma go na głowie. Był bardzo zmęczony. Do licha, przecież zaledwie kilka godzin temu znajdował się w hibernacji, a jeszcze parę tygodni wcześniej był martwy jak trup!

Ciekawe, czy ta zielono-lazurowa planeta to Hyperion, czy Ogród. Z tego, co pułkownikowi obiło się o uszy, wynikało, że Ogród jest znacznie gęściej zaludniony i już wkrótce ma otrzymać status kolonii. Wypadało więc mieć nadzieję, że to właśnie Ogród.

Od okrętu Intruzów odłączyły się trzy kolejne łodzie abordażowe. Kassad przez chwilę widział je bardzo dokładnie, a potem znalazły się poza zasięgiem rufowej kamery. Postukał w przyciski sterujące ciągiem silnika, a kiedy odniósł wrażenie, że łódź podąża nieco szybciej ku rosnącej z minuty na minutę planecie, opadł na fotel i już tylko czekał.

Nie miał nic innego do roboty.

Kałamarnica weszła w atmosferę, zanim dogoniły ją trzy łodzie abordażowe. Jednostki pościgowe z pewnością były uzbrojone, ale tego, kto kierował ich poczynaniami, musiała drążyć niesłychana ciekawość. Albo rozpierała go niesłychana wściekłość.

Kałamarnica z całą pewnością nie miała aerodynamicznego kształtu. Jak większość jednostek służących do przemieszczania się między większymi statkami, znajdującymi się w próżni, mogła co prawda od czasu do czasu zahaczyć o atmosferę, ale byłaby skazana na zagładę, jeśliby wpadła zbyt głęboko w studnię grawitacyjną. W kabinie zrobiło się czerwono od światełek alarmowych, ze słuchawek zaczął dobiegać jednostajny szum zakłóceń, a Kassad pomyślał markotnie, że chyba jednak nie wybrał najrozsądniejszego rozwiązania.

W najwyższej warstwie atmosfery łódź nieco ustabilizowała lot. Kassad gorączkowo poszukiwał urządzeń sterujących, obserwując jednocześnie kątem oka wypełniony zakłóceniami ekran, na którym jedna ze ścigających jednostek włączyła nagle silniki hamujące. Efekt był taki sam jak podczas skoków spadochronowych, kiedy jeden skoczek obserwuje drugiego, który wcześniej szarpnął za sznurek; pułkownik odniósł wrażenie, że łódź Intruzów gwałtownie wzbija się w górę.

Jednak Kassad miał w tej chwili inne zmartwienia – przede wszystkim nadal nie wiedział, gdzie są układy sterujące lotem w atmosferze i nie mógł znaleźć włączników silników hamujących. Każda jednostka Armii/kosmos była wyposażona w takie urządzenia, może nie tyle z jakiejś realnej potrzeby, co w związku z tradycją sięgającą niemal osiemset lat wstecz; w tamtych czasach podróże kosmiczne były raczej krótkimi wycieczkami tuż nad atmosferę. Prawdopodobieństwo, że któryś z używanych obecnie pojazdów kosmicznych będzie musiał kiedykolwiek lądować na powierzchni planety, równało się niemal zeru, ale zadawnione lęki nie dają się łatwo wykorzenić – zwłaszcza jeśli wpisano je w nie nowelizowane od wielu dziesięcioleci regulaminy.

Tak przynajmniej głosiła teoria, co jednak w niczym nie zmieniało faktu, że mały stateczek koziołkował i szarpał jak szalony, jednocześnie rozgrzewając się coraz bardziej. Kassad odpiął pasy i częściowo popełzł, a częściowo poleciał na tył kałamarnicy, nie bardzo wiedząc, czego właściwie tam szuka. Przyczepnych silników? Spadochronu? Skrzydeł?

W części przeznaczonej dla żołnierzy znajdowało się jednak tylko ciało pilota oraz kilka niedużych szafek. Pułkownik przekopał się błyskawicznie przez ich zawartość, ale bez rezultatu.

Trzymając się oburącz metalowego uchwytu słyszał wyraźnie, jak kadłub kałamarnicy zaczyna się powoli rozpadać. Należało pogodzić się z faktem, że Intruzi nie uznali za stosowne tracić czasu i pieniędzy na wyposażanie swoich łodzi abordażowych w skomplikowane urządzenia, które najprawdopodobniej i tak nigdy nie zostałyby użyte. I słusznie. Niemal całe życie spędzali przecież w czarnej międzygwiezdnej pustce. Ze słuchawek Kassada zaczął dobiegać przeraźliwy wizg powietrza uciekającego na zewnątrz przez szybko poszerzające się pęknięcia w tylnej części kadłuba. Kassad wzruszył ramionami. Cóż, zaryzykował o jeden raz za dużo.

Łódź zatrzęsła się gwałtownie, rozległ się donośny huk i manipulatory oderwały się od kadłuba. Zwłoki pilota zostały nagle wyssane jak mrówka, która nieopatrznie znalazła się w pobliżu rury odkurzacza. Kassad przywarł kurczowo do uchwytu, z braku lepszego zajęcia wpatrując się przez całą długość stateczku w przyrządy sterownicze w kabinie pilotów. Dopiero teraz zauważył, że w gruncie rzeczy są zachwycająco archaiczne, jakby przeniesione z któregoś z pierwszych pojazdów kosmicznych. Kadłub rozpadał się coraz szybciej, a jego fragmenty przelatywały za okienkami obserwacyjnymi niby rozżarzone kęsy lawy. Kassad zamknął oczy, usiłując przypomnieć sobie fragmenty wykładów ze Szkoły Dowodzenia, podczas których zaznajamiano kadetów z konstrukcją zabytkowych jednostek. Kałamarnica zaczęła wirować wokół własnej osi. Hałas stał się nie do wytrzymania.

– Na Allacha! – wykrzyknął nagle Kassad (po raz pierwszy od dzieciństwa) i począł co sił w nogach i rękach pełznąć w kierunku kokpitu. Chwilami odnosił wrażenie, że wspina się po pionowej ścianie. W niedługi czas potem rzeczywiście wspinał się po pionowej ścianie, gdyż statek ustabilizował lot i pędził rufą w dół na spotkanie planety. Pułkownik walczył z trzykrotnym przeciążeniem, zdając sobie sprawę, że najmniejszy błąd oznacza upadek i połamanie wszystkich kości. Ryk dartego powietrza był tak potężny, że Kassad prawie nie słyszał własnych myśli. Część ładunkowa płonęła za jego plecami.

Wspinając się na fotel miał wrażenie, jakby pokonywał nawis skalny z co najmniej dwoma ludźmi na ramionach. Za duże rękawice wcale nie ułatwiały mu zadania. W pewnej chwili zawisł na rękach nad wypełnioną ogniem przepaścią, ale wtedy statek nagle przekoziołkował i pułkownik został dosłownie wtłoczony w fotel pilota. Wszystkie ekrany były martwe. Okienko obserwacyjne żarzyło się upiorną czerwienią. Kassad z najwyższym trudem pochylił się do przodu, o mało nie stracił przytomności, a kiedy jako tako przyszedł do siebie, zaczął macać na oślep pod fotelem. Nic. Chociaż… Jakiś uchwyt? Tak, słodki Jezu i Allachu! Zupełnie jak w starych książkach!

Zaczął się ostateczny rozpad statku. Okienko roztopiło się, zachlapując wnętrze kabiny oraz skafander i hełm Kassada kroplami gęstej, płomieniście czerwonej cieczy. Śmierdział rozgrzany plastik. Kałamarnica wykonała kilka raptownych podskoków, Kassad rozpaczliwie ściągnął pasy, najmocniej jak mógł, tak że niemal wdusiły go w fotel, po czym sięgnął w dół, ku uchwytowi… za daleko… jest… pociągnij!