Było to nasze Szóste Ponowne Spotkanie. Spóźniłem się o trzy miesiące na jej urodziny, ale ponad pięć tysięcy ludzi stawiło się na czas. Przewodniczący Senatu wygłosił czterdziestominutowe przemówienie, jakiś poeta odczytał swoje najnowsze wiersze z cyklu Sonety miłosne, ambasador Hegemonii zaś podarował jubilatce nową łódź – małą jednostkę zdolną do pływania na wodzie i pod wodą, napędzaną pierwszym mikrostosem dokonującym syntezy jądrowej, jaki pozwolono sprowadzić na Maui-Przymierze.

Siri miała już osiemnaście innych łodzi. Dwanaście tworzyło flotyllę szybkich katamaranów, które przewoziły towary między wędrującym Archipelagiem a stałymi wyspami, dwa były nie tyle łodziami, co przepięknymi jachtami regatowymi, które wypływały w morze tylko dwa razy w roku, by zwyciężyć w Regatach Fundatorów oraz Kryterium Przymierza, pozostałe cztery zaś były starymi łodziami rybackimi, swojskimi i powolnymi. Znajdowały się w znakomitym stanie, co w niczym nie zmieniało faktu, że nie pomyliłby się ten, kto nazwałby je łajbami.

Teraz flotylla Siri liczyła sobie dziewiętnaście jednostek, my jednak znajdowaliśmy się na pokładzie jednej ze starych łodzi rybackich, zwanej “Ginnie Paul”. Od ośmiu dni łowiliśmy ryby na Szelfie Równikowym, zarzucając i wyciągając sieci, brodząc po kolana wśród cuchnących ryb, kolebiąc się ciężko na każdej fali, ponownie zarzucając i wyciągając sieci, pełniąc na zmianę wachty i przysypiając zawsze, kiedy nadarzała się okazja. Miałem niespełna dwadzieścia trzy lata. Wydawało mi się, że przywykłem już do ciężkiej pracy na pokładzie “L. A.” i nawet trenowałem tam kulturystykę przy ciążeniu 1,3 g, ale teraz miałem wrażenie, że lada chwila popękają mi mięśnie w ramionach i na grzbiecie, moje ręce zaś przypominały jeden wielki odcisk, upstrzony tu i ówdzie pęcherzami. Siri niedawno skończyła siedemdziesiąt lat.

– Merin, idź na dziób i zrefuj fok, to samo zrób z kliwrem, a potem zejdź na dół i zajmij się kanapkami. Dla mnie dużo musztardy.

Skinąłem głową i ruszyłem wykonać polecenie. Od półtorej doby bawiliśmy się w chowanego ze sztormem; uciekaliśmy przed nim, kiedy tylko mogliśmy, by wtedy, gdy nie było innego wyjścia, zawrócić i przyjąć należną karę. Początkowo bardzo mi się to podobało, gdyż stanowiło miłe urozmaicenie monotonnych do tej pory czynności, lecz po kilku godzinach, kiedy ustało działanie adrenaliny, czułem już tylko mdłości i potworne, niewyobrażalne zmęczenie. Ocean nie przejawiał najmniejszych oznak znużenia. Fale osiągały wysokość sześciu i więcej metrów, “Ginnie Paul” zaś kolebała się niczym matrona o rozłożystych biodrach, którą zresztą bardzo przypominała. Wszystko było mokre; wydawało mi się, że nawet moje ciało, okryte trzema warstwami nieprzemakalnej odzieży, jest nasiąknięte wodą. W ten właśnie sposób Siri spędzała upragnione wakacje.

– To jeszcze nic – powiedziała w samym środku najczarniejszej nocy, kiedy fale jedna za drugą zalewały pokład, rozbijając się o pokiereszowaną nadbudówkę. – Powinieneś być tutaj podczas pory samumów.

Chmury nadal wisiały nisko na niebie, stapiając się w oddali z szarymi falami, ale morze wyraźnie się uspokoiło i grzywacze nie przekraczały już wysokości półtora metra. Posmarowałem musztardą kanapki z wędliną i nalałem gorącą kawę do dużych białych kubków. Znacznie łatwiej byłoby mi je przenieść bez wylewania zawartości w zerowej grawitacji niż po roztańczonej drabince wiodącej na pokład. Siri bez komentarza przyjęła ode mnie opróżniony w połowie kubek. Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu, posilając się łapczywie i grzejąc zmarznięte dłonie. Siri zeszła potem na dół, żeby dolać kawy, a ja stanąłem przy sterze. Szare światło dnia słabło coraz szybciej, przygotowując miejsce dla nadciągającej nocy.

– Merin, co się stanie po otwarciu transmitera? – zapytała, kiedy podała mi kubek i usiadła na wyściełanej ławeczce, która biegła dokoła kokpitu.

Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Do tej pory prawie nie rozmawialiśmy o tym, co nastąpi po przyłączeniu Maui-Przymierza do Hegemonii. Spojrzałem na Siri i nagle wydała mi się wręcz nieprawdopodobnie stara. Jej twarz stanowiła istną mozaikę linii i cieni. Piękne zielone oczy zapadły się głęboko w mroczne studnie, kości policzkowe zaś sterczały niczym ostrza brzytew. Krótko obcięte siwe włosy, teraz zupełnie mokre, sterczały we wszystkie strony, natomiast szyja i przeguby obu rąk przypominały żylaste węzły wyłaniające się z porozciąganego swetra.

– Co masz na myśli?

– Po prostu interesuje mnie co, twoim zdaniem, stanie się po otwarciu transmitera.

– Wiesz, co na ten temat myśli Rada. – Mówiłem głośno, ponieważ słabo słyszała na jedno ucho. – Ma to być wydarzenie, które pod każdym względem otworzy nową erę w dziejach Maui-Przymierza, a poza tym nie będziecie już ograniczeni do jednej małej planety. Kiedy staniecie się obywatelami Hegemonii, każdy z was będzie mógł korzystać z transmitera.

– Rzeczywiście, słyszałam już to wszystko – odparła znużonym głosem. – Ale co się stanie, Merin? Kto do nas przybędzie?

Wzruszyłem ramionami.

– Przede wszystkim dyplomaci, jak przypuszczam. Specjaliści od wymiany kulturowej. Antropolodzy. Etnolodzy. Biolodzy morscy.

– A potem?

Zawahałem się. Na zewnątrz zapadła już niemal całkowita ciemność. Morze było spokojne. Nasze światełka pozycyjne jarzyły się zielenią i czerwienią na tle szmaragdowej nocy. Nagle poczułem, że ogarnia mnie taki sam strach, jaki stał się moim udziałem dwa dni temu, kiedy na horyzoncie pojawiła się ciemna ściana sztormu.

– Potem zjawią się misjonarze. Geolodzy poszukujący ropy naftowej. Technolodzy żywności zajmujący się wykorzystywaniem zasobów oceanów.

Siri wypiła łyk kawy.

– Wydawało mi się, że wasza Hegemonia wyrosła już z okresu, kiedy najważniejsza była ropa naftowa?

Roześmiałem się i zablokowałem koło sterowe.

– Nikt nie wyrasta z tego okresu, przynajmniej tak długo, dopóki jeszcze gdzieś jest ropa. Nie spalamy jej, jeśli o to ci chodzi, ale jest niezbędna do produkcji tworzyw sztucznych i syntetycznej żywności. Dwieście miliardów ludzi zużywa mnóstwo tworzyw sztucznych.

– A na Maui-Przymierzu jest ropa?

– O tak. – Już nie chciało mi się śmiać. – Tylko zasoby złóż pod Szelfem Równikowym są szacowane na kilka miliardów baryłek.

– W jaki sposób będzie wydobywana? Za pomocą platform wiertniczych?

– Owszem. Platformy, a także podwodne kolonie zaludnione przez genetycznie dobranych robotników, których sprowadza się z Mare Infinitum.

– A co się stanie z wędrującymi wyspami? – zapytała Siri. – Co rok muszą wracać na równikowe płycizny, żeby się rozmnażać. Co się z nimi stanie, Merin?

Ponownie wzruszyłem ramionami. Chyba wypiłem za dużo kawy, gdyż czułem w ustach gorzki smak.

– Nie wiem. Załoga nie jest wprowadzana we wszystkie szczegóły, ale podczas naszej pierwszej podróży Mike usłyszał przypadkiem o planach zagospodarowania maksymalnej liczby wysp, co dałoby im szansę przeżycia.

– Zagospodarowania? – W głosie Siri po raz pierwszy pojawiło się zdziwienie. – W jaki sposób można zagospodarować ruchome wyspy? Przecież nawet Pierwsze Rodziny muszą uzyskać zgodę Morskiego Ludu za każdym razem, kiedy chcą zbudować kolejny nadrzewny dom.

Uśmiechnąłem się, gdyż Siri użyła miejscowej nazwy delfinów. Koloniści z Maui-Przymierza mieli naprawdę świra na ich punkcie.

– Wszystko jest przygotowane – odparłem. – Są 123 573 wyspy wystarczająco duże, żeby postawić na nich choć jeden dom. Wszystkie zostały już dawno wydzierżawione. Mniejsze zapewne będą zdemontowane, a na stałych powstaną ośrodki wypoczynkowe.

– Ośrodki wypoczynkowe… – powtórzyła Siri. – Jak myślisz, ilu obywateli Hegemonii zechce odwiedzić te… ośrodki?

– Początkowo nie więcej niż kilka tysięcy osób rocznie. Zważywszy na to, że jedyny portal znajduje się na 241… to znaczy, w Centrum Turystycznym… liczba nie może być zbyt wielka. W drugim roku może pięćdziesiąt tysięcy, pod warunkiem że powstanie portal w Pierwszej Osadzie. Zresztą w początkowym okresie ceny będą dość wygórowane, żeby zwabić tych z najgrubszymi portfelami. Zawsze tak się robi, kiedy nowa planeta przyłącza się do Sieci.