Nagle Eve dostrzegła Mavis. Była sama.
– Może pan to powiększyć? – Wstała i wskazała palcem lewą stronę ekranu.
– Oczywiście.
Patrzyła zasępiona na powiększający się, coraz wyraźniejszy obraz Mavis. Widoczny na ekranie zegar pokazywał dwudziestą trzecią czterdzieści pięć. Pod okiem Mavis dało się już zauważyć ciemniejący siniak; kiedy odwróciła głowę, by osadzić jakiegoś natręta, kamera wychwyciła zadrapania na szyi. Ale nie na twarzy, zauważyła Eve ze ściśniętym sercem. Jasnoniebieska fałdzista peleryna była nieco rozdarta na ramieniu, wciąż jednak trzymała się sukni.
Mavis spławiła jeszcze kilku mężczyzn i jedną kobietę. Wypiła alkohol do dna, po czym postawiła pusty kieliszek przy dwóch identycznych, opróżnionych wcześniej. Następnie niepewnie, chwiejąc się lekko, wstała od stolika, nie bez trudu odzyskała równowagę i z przerysowaną powagą człowieka mocno wstawionego ruszyła przez tłum w stronę wyjścia.
Było osiemnaście minut po północy.
– Czy o to państwu chodziło?
– Mniej więcej.
– Wyłącz wideo. – Dennis uśmiechnął się. – Ta dama od czasu do czasu zagląda do klubu. Zwykle jest bardziej towarzyska niż tamtej nocy i lubi tańczyć. Zdarza się, że nawet śpiewa. Uważam, że ma talent i potrafi rozruszać towarzystwo. Chcecie państwo wiedzieć, jak się nazywa?
– To już wiemy.
– No cóż. – Wstał. – Mam nadzieję, że panna Freestone nie wpadła w tarapaty. Wyglądała na nieszczęśliwą.
– Mogę wrócić po ten dysk z oficjalnym nakazem albo po prostu pan mi go da. Dennis uniósł jasnorudą brew.
– Ależ oczywiście, że dam pani kopię. Komputer, skopiuj dysk. Czy mógłbym coś jeszcze dla państwa zrobić?
– Nie, na razie nie. – Eve wzięła dysk i wrzuciła go do torebki. – Dziękuję za okazaną nam pomoc.
– Wszyscy musimy sobie pomagać – odpowiedział sentencjonalnie Dennis, kiedy płyta zasuwała się za nimi.
– Dziwak – orzekł Feeney.
– Ale za to zapobiegliwy. Przyszło mi do głowy, że Mavis wdała się w bójkę w którymś z klubów i być może stąd te zadrapania na twarzy i podarte ciuchy.
– Ano. – Feeney postanowił jednak zaspokoić głód i zamówił Jaggera na wynos. – Powinnaś żywić się czymś więcej niż tylko pracą i zmartwieniami.
– Czuję się doskonale. Słuchaj, niewiele wiem o okolicznych klubach, ale jeśli Mavis od samego początku podświadomie chciała pójść do Leonarda, to raczej na pewno skierowała się na południowy wschód. Sprawdźmy, gdzie mogła zrobić sobie następny postój.
– Dobra. Zaczekaj chwilę. – Zamówiona kanapka wyśliznęła się z otworu. Feeney rozpakował ją i zatopił w niej zęby, jeszcze zanim doszedł do samochodu. – Niebo w gębie. Zawsze lubiłem Jaggera.
– Teraz już na pewno będzie nieśmiertelny.
– Wyciągnęła rękę do włącznika mapy, kiedy zahuczało łącze, sygnalizując transmisję danych.-Raport z laboratorium – mruknęła i wbiła wzrok w ekran.
– O, szlag by…
– Cholera, Dallas, nie wygląda to dobrze. – Feeney z miejsca stracił apetyt i schował kanapkę do kieszeni. Obydwoje zamilkli.
Raport nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Pod paznokciami ofiary była skóra Mavis i jedynie Mavis. Na narzędziu zbrodni widniały wyłącznie odciski palców Mavis. A do tego na miejscu przestępstwa znaleziono tylko jej krew, oprócz krwi ofiary.
Łącze zahuczało powtórnie i tym razem na ekranie pojawiła się twarz.
– Prokurator Jonathan Heartly do porucznik Dallas.
– Słucham.
– Wydajemy nakaz aresztowania na nazwisko Mavis Freestone, pod zarzutem zabójstwa drugiego stopnia. Proszę czekać na przekaz.
– Nie tracili czasu – burknął Feeney.
7
Chciała zrobić to sama. Musiała. Wiedziała, że Feeney nie spocznie, dopóki nie wygrzebie możliwie najwięcej faktów świadczących na korzyść Mavis. Ale obowiązek, choć przykry, pozostawał obowiązkiem. Mimo to ucieszyła się, kiedy Roarke otworzył drzwi.
– Widzę to w twoich oczach. – Ujął jej twarz w dłonie. – Przykro mi, Eve.
– Mam nakaz aresztowania. Muszę ją zabrać na komendę. Nie mam innego wyjścia.
– Wiem. No, chodź. – Przyciągnął ją do siebie, a Eve wtuliła twarz w jego ramię. – Udowodnimy, że jest niewinna, zobaczysz.
– Nie znalazłam niczego, co mogłoby świadczyć na jej korzyść. Wszystko tylko pogarsza sytuację. Dowody, motyw, czas. – Odsunęła się od niego.
– Gdybym jej nie znała, nie miałabym wątpliwości.
– Ale ją znasz.
– To będzie dla niej wstrząs. -Wzrok Eve powędrował w górę schodów, gdzie znajdował się pokój Mavis. – Prokurator powiedział mi, że zgodzi się wypuścić ją za kaucją, ale mimo to trzeba będzie… Roarke, wolałabym cię o to nie prosić, ale…
– Nie musisz. Już się skontaktowałem z najlepszym zespołem adwokackim w kraju.
– Nigdy ci się za to nie odpłacę.
– Eve…
– Nie chodzi o pieniądze. – Odetchnęła głęboko i mocno ścisnęła go za ręce. – Nie znasz Mavis, ale wierzysz jej ze względu na mnie. Za to właśnie nigdy nie będę ci się mogła wystarczająco odpłacić. Muszę iść po nią.
– Chcesz zrobić to sama. – Od razu to zrozumiał i nie zamierzał nakłaniać jej do zmiany decyzji.
– Poinformuję jej adwokatów. Jakie postawiono jej zarzuty?
– Zabójstwo drugiego stopnia. Media się na mnie rzucą. Na pewno szybko wyjdzie na jaw, że Mavis jest moją przyjaciółką. – Przeczesała palcami potargane włosy. – Ty też możesz na tym ucierpieć.
– Myślisz, że to mnie martwi? Prawie że się uśmiechnęła.
– Pewnie nie. To może trochę potrwać. Postaram się jak najszybciej przywieźć ją z powrotem.
– Eve – powiedział cicho Roarke, kiedy ruszyła ku schodom. – Ona też w ciebie wierzy. Nie bez powodu.
– Miejmy nadzieję, że masz rację. – Zebrawszy się w sobie, weszła schodami na górę, po czym powłócząc nogami, powlokła się do pokoju Mavis i zapukała w drzwi.
– Wejdź, Summerset. Mówiłam ci, że sama zejdę po ciasto. Och. – Mavis, zaskoczona, odchyliła się od komputera, na którym w pocie czoła pisała nową piosenkę. By poprawić sobie nastrój, włożyła obcisły, jasnoszafirowy kostium i ufarbowała włosy na ten sam kolor. – Myślałam, że to Summerset.
– Z ciastem.
– Tak, właśnie zadzwonił i powiedział, że kucharz upiekł czekoladowo-karmelowe ciasto. Summerset wie, że to moje ulubione. Słyszałam, że nie przepadacie za sobą, ale dla mnie jest słodziutki.
– To dlatego, że ciągle rozbiera cię wzrokiem.
– Skoro mu to sprawia przyjemność… -Nerwowo zabębniła trójkolorowymi paznokciami w konsolę. – W każdym razie, strasznie jest dla mnie miły. Pewnie gdyby myślał, że mam chrapkę na Roarke'a, byłoby inaczej. Jest mu całkowicie oddany. Zupełnie jakby Roarke był jego pierworodnym synem czy kimś takim, a nie szefem. To dlatego tak ci daje w kość… no, a w dodatku jesteś gliną. Zdaje się, że Summerset nie przepada za policją. – Zawiesiła głos i zadygotała. – Przepraszam, Dallas, gadam bez ładu i składu. Tak bardzo się boję. Znalazłaś Leonarda? Stało się coś złego, bardzo złego. On nie żyje, prawda?
– Nie, nic mu nie jest. – Eve przemierzyła pokój i usiadła w nogach łóżka. – Dziś rano zgłosił się na komendę. Miał rozcięte ramię, to wszystko. Obydwoje wpadliście wczoraj na ten sam pomysł. Leonardo schlał się i poszedł do ciebie, a w końcu rozciął sobie rękę na stłuczonej butelce, którą upuścił, zanim zwalił się nieprzytomny na podłogę.
– Był pijany? – Mavis aż zerwała się z krzesła.
– On prawie nigdy nie pije. Wie, że mu nie wolno. Mówił mi, że kiedy pije za dużo, robi rzeczy, których potem nie pamięta. To go przeraża i… Przyszedł do mnie – powiedziała, a jej oczy nabrały łagodnego blasku. – To takie romantyczne. A potem przyszedł do ciebie, bo nie mógł mnie znaleźć.
– Przyszedł do mnie, żeby się przyznać do zabójstwa Pandory.
Mavis odskoczyła do tyłu, jakby Eve ją uderzyła.
– To niemożliwe! Leonardo nikomu nie zrobiłby krzywdy. Po prostu nie jest do tego zdolny. Chciał mnie tylko ochronić, i tyle.