Изменить стиль страницы

– Musimy iść – rzekł Myron i wyminął ją szybko w bezpiecznej odległości.

Win wzruszył ramionami w geście „cóż poradzić” i podążył za przyjacielem. Patrzyła, jak znikają za rogiem. Batman i Robin w akcji.

Widziała Myrona dwukrotnie, a jeszcze się nie dotknęli, ba, nawet o siebie nie otarli.

Dziwne, że w ogóle o tym myślała.

6

– Czego się dowiedziałeś? – spytał Myron.

Win zakręcił kierownicą w lewo. Jaguar XJR zareagował bez jednego pisku. Jechali w milczeniu od dziesięciu minut i słychać było tylko muzykę z odtwarzacza płyt kompaktowych. Win kochał musicale. Właśnie Don Kichot śpiewał serenadę do umiłowanej Dulcynei z Człowieka z La Manchy.

– Magazyn Cyce wydaje GP – odparł Win.

– GP?

– Wydawnictwo Gorąca Prasa.

Znów skręcili po batmańsku. Jaguar przyśpieszył do blisko stu trzydziestu kilometrów na godzinę.

– Słyszałeś kiedyś o ograniczeniu prędkości? – spytał Myron.

Win zignorował pytanie.

– Ich redakcja mieści się w Fort Lee w New Jersey – ciągnął.

– Redakcja?

– Jak ją zwał, tak zwał. Jesteśmy umówieni z redaktorem naczelnym, panem Fredem Nicklerem.

– Jego mama jest na pewno dumna z takiego syna.

– Zebrało ci się na morały? No ładnie.

– Co powiedziałeś Fredowi Nicklerowi?

– Nic. Zadzwoniłem i poprosiłem o spotkanie. Zgodził się. Bardzo uprzejmy jegomość.

– Niewiniątko.

Myron zerknął przez szybę na zatarte kontury budynków. Znów zamilkli.

– Pewnie się zastanawiasz, co robiła u mnie Jessica. Win wzruszył ramionami. Nie był wścibski.

– Przyszła w sprawie śmierci ojca. Policja twierdzi, że zamordował go jakiś bandzior, a ona uważa inaczej.

– To znaczy?

– Że jego śmierć ma związek ze zniknięciem Kathy.

– Intryga się zagęszcza. Pomożemy jej?

– Tak.

– Pysznie. Naszym zdaniem coś łączy te sprawy?

– Tak.

– Tak – zgodził się Win.

Wjechali na podjazd przed budynkiem. Nie było w nim windy, lecz w końcu miał tylko dwa piętra. GP sp. z o.o. mieściła się na pierwszym. Gdy tam weszli, Myrona zaskoczył wygląd siedziby plugawego pisemka. Nie sądził, że będzie taki… nijaki. Na białych ścianach wisiały tanie, lecz gustownie oprawione plakaty McKnighta, Fancha, Behrensa – przeważnie nastrojowe zdjęcia plaż i zachodów słońca. Niespodzianka pierwsza – żadnych nagich piersi. Niespodzianka druga – tradycyjna recepcjonistka. Wprost wzorcowa, a nie podstarzały były króliczek – ufarbowana na blond, zwiotczała dawna gwiazdka porno, zanosząca się głośnym chichotem i puszczająca zalotne perskie oczka.

Myron był rozczarowany.

– Czym mogę służyć? – spytała.

– My do pana Nicklera – odparł Win.

– Nazwiska panów?

– Windsor Lockwood i Myron Bolitar.

Podniosła słuchawkę, połączyła się z szefem i po chwili wskazała drzwi.

– Proszę wejść.

Nickler przywitał ich mocnym uściskiem dłoni. Niespodzianka numer trzy – w granatowym garniturze, białej koszuli i czerwonym krawacie prezentował się jak republikański kandydat na senatora. Myron zaś spodziewał się ujrzeć kogoś ze złotym łańcuchem na szyi, z kolczykiem a la gwałciciel nieletnich morderczyń, Joey Buttafuoco, w uchu lub co najmniej z sygnetem na małym palcu. Fred Nickler nie nosił żadnej biżuterii, z wyjątkiem ślubnej obrączki. Włosy miał siwe, cerę bladą.

– Podobny do mojego wuja Sida – szepnął Win. Rzeczywiście. Naczelny magazynu Cyce wyglądał jak Sidney Griffin, wzięty podmiejski ortodonta.

– Usiądźcie, panowie – zaprosił ich, wsuwając się za biurko, i uśmiechnął się do Myrona. – Byłem na finale, kiedy dołożyliście Kansas. Dwudziestoma siedmioma punktami. Grał pan świetnie. Fantastycznie.

– Dziękuję.

– Takiego rzutu, jak tamten ostatni, co musnął tablicę, w życiu nie widziałem!

– Dziękuję.

– Był fantastyczny. – Nickler znów się uśmiechnął i, kręcąc z podziwem głową, zagłębił się w fotelu. – Czym mogę panom służyć? – spytał.

– Mamy kilka pytań w związku z ogłoszeniem, które ukazało się w jednym z pańskich, hm, pism?

– Którym?

– W Cycach.

Słowo to wydało się Myronowi tak brzydkie, że wypowiadając je, z trudem powstrzymał grymas.

– Ciekawe.

– Dlaczego?

– Bo to stosunkowo nowe pismo, ale sprzedaje się kiepsko, o niebo gorzej od najsłabiej rozchodzących się miesięczników GP. Wydam jeszcze jeden, dwa numery i pewnie je zlikwiduję.

– A ile pism pan wydaje?

– Sześć.

– I wszystkie w stylu Cyców?

Nickler zaśmiał się.

– Owszem, to magazyny porno, ale wydawane jak najbardziej legalnie.

Myron podał mu egzemplarz, który dostał od Christiana.

– Kiedy je wydrukowano? – spytał.

Fred Nickler ledwie zerknął na pismo.

– Cztery dni temu – odparł.

– Tylko cztery?

– To najnowszy numer, dopiero co trafił do sprzedaży. Aż dziw, że go zdobyliście.

– Kto zapłacił za to ogłoszenie? – spytał Myron, otwierając magazyn na właściwej stronie.

Nickler włożył okulary z połówkami szkieł.

– Za które?

– W dolnym rzędzie. W Eroserwisie.

– A! W sekstelefonach.

– O co chodzi?

– Nikt nie zapłacił.

– Jak to?

– To specyfika branży. Ktoś dzwoni i chce, żebym zamieścił jego ogłoszenie w rubryce sekstelefonów. Mówię mu, ile to kosztuje, a wtedy słyszę: „O rany, dopiero startuję, nie stać mnie!”. Jeżeli przekona mnie do pomysłu, to idę z nim na układ pół na pół. Ja biorę na siebie koszty reklamy, a wspólnik sprawy techniczne – telefony, linie, dziewczyny do ich obsługi i resztę. Zyski dzielimy po połowie. To ogranicza nasze ryzyko.

– Często pan to robi?

Nickler skinął głową.

– Sekstelefony stanowią dziewięćdziesiąt procent ogłoszeń w moich pismach. Partycypuję w trzech czwartych z nich.

– A kto jest pańskim wspólnikiem w przedsięwzięciu, o które pytam?

Nickler przyjrzał się zdjęciu w magazynie.

– Panowie nie są z policji?

– Nie.

– Prywatni detektywi?

– Nie.

Zdjął okulary.

– To mała firma – rzekł. – Znalazłem sobie własne skromne miejsce na rynku. I dobrze mi z tym. Nikt mi nie przeszkadza ani ja nikomu. Unikam rozgłosu.

Myron zerknął na Wina. Nickler miał rodzinę, prawdopodobnie ładny dom w Tenafly, wśród sąsiadów uchodził za wydawcę. Można go było nacisnąć.

– Będę z panem szczery – powiedział. – Jeśli pan nam nie pomoże, wyniknie z tego grubsza sprawa. Trafi do gazet, telewizji, wszędzie.

– Czy to groźba?

– Ależ skąd. – Myron sięgnął do portfela, wyjął pięćdziesiąt dolarów i położył je na biurku. – Interesuje nas tylko, kto zamieścił to ogłoszenie.

Nickler odepchnął banknot od siebie.

– Nie gramy w filmie – powiedział z nagle zirytowaną miną. – Nie potrzebuję łapówki. Jeśli ten gość coś przeskrobał, nie chcę mieć z nim do czynienia. W tej branży i tak jest dość problemów. Działam uczciwie. Żadnych nieletnich, nic nielegalnego. Absolutnie.

Myron zerknął na Wina.

– A nie mówiłem? Niewiniątko.

– Myślcie sobie, co chcecie – odparł Nickler tonem wskazującym, że słyszał to już wiele razy. – To interes jak każdy inny. Jestem uczciwym biznesmenem, legalnie zarabiającym na życie.

– Wzorowym Amerykaninem.

Fred Nickler wzruszył ramionami.

– Nie bronię wszystkiego w tym biznesie, ale jest wiele gorszych. IBM, Exxon, Union Carbide – to są prawdziwe potwory, prawdziwi wyzyskiwacze. Ja nie kradnę. Nie kłamię. Zaspokajam potrzeby społeczne.

Win pokręcił głową, powstrzymując Myrona od ciętej riposty. Słusznie. Nie było sensu zrażać sobie faceta.

– Da nam pan nazwisko tego wspólnika i adres? – spytał Myron.

Nickler otworzył szufladę i wyjął teczkę.

– Ma jakieś kłopoty?

– Musimy z nim porozmawiać.

– W jakiej sprawie?

– Wolałby pan nie wiedzieć – odezwał się po raz pierwszy Win.

Fred Nickler zawahał się, ale widząc jego spojrzenie, skinął głową.