Изменить стиль страницы

– Tak.

– Przecież była za morzem i bardzo trudno byłoby ją odnaleźć.

– Tak też jej mówiłem. Odpowiedziała mi, że to ich nie powstrzyma. Że spróbują dopaść mnie. Albo jej matkę. Albo ciebie. A jednak… – urwał i opuścił głowę – nie rozumiałem powagi sytuacji.

– O czym mówisz?

– Czasem myślę, że ona chciała, żeby tak się stało. – Bawił się drinkiem, kołysząc szklaneczką. – Ona chciała do ciebie wrócić, Davidzie. Myślę, że znalezienie tych dwóch ciał było tylko pretekstem.

Znów czekałem. Upił łyk. Ponownie wyjrzał przez okno.

– Teraz twoja kolej – powiedział do mnie.

– Co?

– Oczekuje, kilku wyjaśnień – odparł. – Na przykład w jaki sposób skontaktowała się z tobą. Jak udało ci się uciec policji. Gdzie twoim zdaniem ona jest teraz.

Zawahałem się, ale nie długo. Co właściwie miałem do stracenia?

– Elizabeth przysyłała mi anonimowe e-maile. Posługiwała się szyfrem, który tylko ja mogłem zrozumieć.

– Jakim szyfrem?

– Opartym na wydarzeniach z naszej przeszłości.

Hoyt kiwnął głową.

– Wiedziała, że mogą cię pilnować.

– Tak. – Poprawiłem się na kanapie. – Co wiesz o personelu Griffina Scope’a? – zapytałem.

Zdziwił się.

– Personelu?

– Czy pracuje dla niego jakiś muskularny Azjata?

Reszta rumieńca znikła z twarzy Hoyta, jak krew wypływająca z rany. Spojrzał na mnie z podziwem, jakby miał ochotę się przeżegnać.

– Eric Wu – powiedział ściszonym głosem.

– Wczoraj natknąłem się na pana Wu.

– Niemożliwe – zdziwił się.

– Dlaczego?

– Już byś nie żył.

– Miałem szczęście.

Opowiedziałem mu. Wydawał się bliski łez.

– Jeśli Wu ją znalazł, jeśli złapali ją, zanim zgarnęli ciebie…

Zamknął oczy, usiłując odpędzić tę wizję.

– Nie złapali jej – powiedziałem.

– Skąd możesz mieć pewność?

– Wu chciał wiedzieć, po co przyszedłem do parku. Gdyby już ją mieli w swoich rękach, nie pytałby o to.

Powoli skinął głową. Dopił drinka i nalał sobie następnego.

– Teraz jednak wiedzą, że ona żyje – stwierdził. – A to oznacza, że przyjdą po nas.

– Zatem będziemy walczyć – powiedziałem odważniej, niż się czułem.

– Nie słuchałeś mnie. Mitycznej bestii odrasta więcej łbów.

– W końcu jednak bohater zawsze pokonuje bestię.

Skrzywił się, słysząc to. Całkiem słusznie, moim zdaniem.

Nie spuszczałem go z oczu. Stary zegar wybił godzinę. Zastanawiałem się przez chwilę.

– Musisz powiedzieć mi resztę – odezwałem się.

– Nieważne.

– To wiąże się z zamordowaniem Brandona Scope’a, prawda?

Pokręcił głową, ale bez przekonania.

– Wiem, że Elizabeth zapewniła alibi Heliowi Gonzalezowi – nalegałem.

– To nieistotne, Beck. Zaufaj mi.

– Już to przerabiałem i dostałem po głowie.

Pociągnął kolejny łyk.

– Elizabeth wynajęła skrytkę na nazwisko Sarah Goodhart – mówiłem dalej. – Tam znaleźli te zdjęcia.

– Wiem – mruknął Hoyt. – Spieszyliśmy się tamtej nocy. Nie wiedziałem, że już dała im kluczyk. Opróżniliśmy im kieszenie, ale nie sprawdziłem butów. Lecz to nie powinno mieć znaczenia. Nie przewidywałem, by ktoś kiedykolwiek mógł znaleźć ich ciała.

– W tej skrytce zostawiła nie tylko zdjęcia – ciągnąłem.

Hoyt ostrożnie odstawił drinka.

– W środku była broń mojego ojca. Trzydziestkaósemka. Pamiętasz ją?

Hoyt odwrócił wzrok i nagle odezwał się znacznie łagodniejszym tonem:

– Smith and Wesson. Sam pomagałem mu wybrać.

Znowu zacząłem drżeć.

– Wiedziałeś, że z tej broni został zastrzelony Brandon Scope?

Mocno zacisnął powieki, jak dziecko usiłujące uciec przed złym snem.

– Powiedz mi, co się stało, Hoyt.

– Wiesz, co się stało.

Nie byłem w stanie powstrzymać drżenia.

– Mimo to powiedz mi.

Każde jego słowo było jak cios.

– Elizabeth zastrzeliła Brandona Scope’a.

Potrząsnąłem głową. Wiedziałem, że to nieprawda.

– Pracowała z nim w tej organizacji charytatywnej. Było tylko kwestią czasu, zanim odkryje prawdę. To, że Brandon prowadzi na boku mały interes, bawiąc się w twardziela z ulicy. Narkotyki, prostytucja, nie wiem co jeszcze.

– Nie powiedziała mi.

– Nie powiedziała nikomu, Beck. Mimo to Brandon się dowiedział. Pobił ją, żeby nastraszyć. Oczywiście nie wiedziałem o tym. Opowiedziała mi tę samą bajeczkę o stłuczce.

– Ona go nie zabiła – upierałem się.

– Zrobiła to w samoobronie. Kiedy nie zaniechała śledztwa, Brandon włamał się do waszego domu, tym razem z nożem. Zaatakował ją… a ona go zastrzeliła. To była samoobrona.

Wciąż kręciłem głową.

– Zadzwoniła do mnie… zapłakana. Przyjechałem do was. Kiedy dotarłem na miejsce… – urwał i nabrał tchu – on już nie żył. Elizabeth miała tę broń. Chciała wezwać policję. Namówiłem ją, żeby tego nie robiła. Samoobrona czy nie, Griffin Scope zabiłby ją i nie tylko. Powiedziałem, żeby dała mi kilka godzin. Była roztrzęsiona, ale w końcu się zgodziła.

– Przewiozłeś ciało.

Skinął głową.

– Wiedziałem o Gonzalezie. Ten śmieć zapowiadał się na skończonego kryminalistę. Widziałem wielu takich jak on. Dzięki kruczkom prawnym uniknął już wyroku za jedno morderstwo. Kto lepiej od niego nadawał się na ofiarę? Wszystko stawało się jasne.

– Tylko że Elizabeth nie pozwoliła na to.

– Tego nie przewidziałem – rzekł. – Usłyszała w telewizji o aresztowaniu i wtedy postanowiła zapewnić mu alibi. Uratować Gonzaleza przed… – skrzywił się sarkastycznie – „rażącą niesprawiedliwością”. – Potrząsnął głową. – Bez sensu. Gdyby nie ratowała tego bezwartościowego śmiecia, cała sprawa zakończyłaby się już wtedy.

– Ludzie Scope’a dowiedzieli się o tym, że zapewniła mu alibi – podsunąłem.

– Owszem, ktoś z wydziału puścił farbę. Zaczęli węszyć wokół i dowiedzieli się o jej prywatnym śledztwie. Reszta stała się oczywista.

– Tak więc wtedy nad jeziorem chodziło o zemstę.

Zastanowił się nad tym stwierdzeniem.

– Częściowo tak. A także o to, aby ukryć prawdę o Brandonie Scopie. Był martwym bohaterem. Jego ojcu bardzo zależało na podtrzymaniu tego mitu.

Mojej siostrze również – pomyślałem.

– Nie rozumiem tylko, dlaczego trzymała to wszystko w skrytce depozytowej – powiedziałem.

– Jako dowód.

– Czego?

– Tego, że zabiła Brandona Scope’a. I że zrobiła to w samoobronie. Obojętnie co jeszcze miało się wydarzyć, Elizabeth nie chciała, by jeszcze ktoś został oskarżony o to, co sama uczyniła. Naiwność, nie sądzisz?

Nie, wcale tak nie uważałem. Siedziałem tam i powoli oswajałem się z prawdą. Z trudem. Sporym. Ponieważ to jeszcze nie była cała prawda, o czym wiedziałem lepiej niż ktokolwiek. Spojrzałem na mojego teścia, na jego obwisłe policzki, rzednące włosy, rosnący brzuch – na całą wciąż imponującą, lecz starzejącą się postać. Hoyt myślał, że wie, co naprawdę się przydarzyło jego córce. Nie miał pojęcia, jak bardzo się myli.

Usłyszałem huk gromu. Deszcz zabębnił w szyby małymi piąstkami.

– Powinieneś mi powiedzieć – stwierdziłem. Pokręcił głową, tym razem przez długą chwilę.

– I co byś zrobił, Beck? Podążył za nią? Uciekł razem z nią? Dowiedzieliby się prawdy i zabili nas wszystkich. Obserwowali cię. Wciąż to robią. Nie powiedzieliśmy nikomu. Nawet matce Elizabeth. A jeśli potrzebujesz dowodu, że postąpiliśmy słusznie, to rozejrzyj się wokół. Minęło osiem lat. Ona przysłała ci tylko kilka anonimowych wiadomości. I spójrz, co się stało.

Trzasnęły drzwiczki samochodu. Hoyt jak wielki kot skoczył do okna. Wyjrzał na zewnątrz.

– Ten sam samochód, którym przyjechałeś. W środku dwóch czarnych mężczyzn.

– Przyjechali po mnie.

– Jesteś pewien, że nie pracują dla Scope’a?

– Całkowicie.

W tym momencie zadzwonił mój telefon komórkowy. Odebrałem.

– Wszystko w porządku? – spytał Tyrese.

– Tak.

– Wyjdź na zewnątrz.

– Po co?

– Ufasz temu glinie?

– Sam nie wiem.