Изменить стиль страницы

Wziął szklaneczkę w obie dłonie i opadł na fotel.

– Nigdy cię nie lubiłem – powiedział. – Nic do ciebie nie miałem. Pochodzisz z dobrej rodziny. Twój ojciec był porządnym człowiekiem, a matka, no cóż… starała się. – Jedną ręką trzymał szklaneczkę, a drugą przegarnął włosy. – Mimo to uważałem, że twój związek z moją córką… – Podniósł głowę i spojrzał na sufit, szukając właściwego słowa. – Ograniczał jej możliwości. Teraz… Cóż, teraz zrozumiałem, jakie oboje mieliście szczęście.

W pokoju nagle zrobiło się zimno. Usiłowałem się nie poruszać, nie oddychać, nie robić niczego, co mogłoby mu przeszkodzić.

– Zacznę od tamtej nocy nad jeziorem – powiedział. – Kiedy ją złapali.

– Kto ją złapał?

Spojrzał w głąb szklanki.

– Nie przerywaj! – rozkazał. – Tylko słuchaj! Kiwnąłem głową, ale nie widział tego. Wciąż spoglądał na swojego drinka, dosłownie szukając odpowiedzi na dnie szklanki.

– Dobrze wiesz, kto ją złapał – rzekł – a przynajmniej już powinieneś to wiedzieć. Ci dwaj mężczyźni, których niedawno wykopali. – Nagle znów powiódł spojrzeniem po pokoju. Chwycił broń, wstał i ponownie podszedł do okna. Chciałem zapytać, co się spodziewa tam zobaczyć, ale wolałem nie wybijać go z rytmu. – Późno dojechaliśmy z bratem nad jezioro. Prawie za późno. Postanowiliśmy zatrzymać ich w połowie drogi dojazdowej. Wiesz, gdzie stoją te dwa głazy?

Zerknął w kierunku okna, a potem przeniósł wzrok na mnie. Wiedziałem, gdzie znajdują się te dwa głazy. Mniej więcej kilometr od jeziora Charmaine. Wielkie i okrągłe, prawie tej samej wielkości, leżące naprzeciw siebie po obu stronach drogi. Opowiadano różne legendy na temat tego, skąd się tam wzięły.

– Ukryliśmy się za nimi, Ken i ja. Kiedy nadjechali, przestrzeliłem im oponę. Zatrzymali się, żeby sprawdzić, co się stało. Gdy wysiedli z samochodu, wpakowałem obu po kuli w głowę.

Jeszcze raz zerknąwszy przez okno, Hoyt wrócił na fotel. Odłożył broń i znów zapatrzył się w szklankę. Trzymałem język za zębami i czekałem.

– Griffin Scope wynajął tych dwóch ludzi – powiedział. – Mieli przesłuchać Elizabeth, a potem ją zabić. Ken i ja dowiedzieliśmy się, co planują, i pojechaliśmy nad jezioro, żeby ich powstrzymać. – Podniósł rękę, jakby chciał mnie uciszyć, chociaż nie odważyłem się zadać żadnego pytania. – Jak i dlaczego nie ma znaczenia. Griffin Scope pragnął śmierci Elizabeth. Tylko tyle musisz wiedzieć. I nie powstrzymałoby go to, że zginęło dwóch jego chłopców. Mógł znaleźć wielu innych. On jest jak jedna z tych mitycznych bestii, której na miejsce każdego odciętego łba wyrastają dwa nowe. – Spojrzał na mnie. – Nie można walczyć z taką potęgą, Beck. – Wypił trochę. Milczałem. – Chcę, żebyś wrócił myślami do tamtej nocy i postawił się w naszej sytuacji – ciągnął, przysuwając się bliżej, usiłując nawiązać kontakt. – Dwaj mężczyźni leżą zabici na tej żwirowej drodze. Jeden z najpotężniejszych ludzi na świecie wysłał ich, żeby was zabili. Jest gotowy bez wahania zabijać niewinnych, byle cię dostać. Co możesz zrobić? Załóżmy, że postanowilibyśmy zwrócić się do policji. Co moglibyśmy im powiedzieć? Taki człowiek jak Scope nie pozostawia żadnych śladów… a jeśli nawet, to ma w kieszeni więcej policjantów i sędziów niż ja włosów na głowie. Wykończyłby nas. Tak więc pytam cię, Beck. Jesteś tam. Masz dwóch nieboszczyków. Wiesz, że na tym się nie skończy. Co byś zrobił?

Uznałem to pytanie za retoryczne.

– Przedstawiłem te fakty Elizabeth, tak jak teraz tobie. Powiedziałem jej, że Scope wykończy nas wszystkich, żeby ją schwytać. Gdyby uciekła… gdyby na przykład ukryła się gdzieś… kazałby nas torturować, dopóki byśmy jej nie wydali. Może kazałby zabić moją żonę. Albo twoją siostrę. Zrobiłby wszystko, żeby odnaleźć i zabić Elizabeth. – Nachylił się do mnie. – Teraz rozumiesz? Czy teraz widzisz jedyne wyjście?

Skinąłem głową, gdyż nagle wszystko stało się jasne.

– Musiałeś upozorować jej śmierć.

Uśmiechnął się i nagle dostałem gęsiej skórki.

– Miałem trochę odłożonych pieniędzy. Mój brat Ken miał więcej. Mieliśmy też odpowiednie znajomości. Elizabeth zeszła do podziemia. Wywieźliśmy ją z kraju. Obcięła włosy i nauczyła się zmieniać wygląd, chociaż zapewne niepotrzebnie. Nikt jej nie szukał. Przez osiem ostatnich lat przebywała w różnych krajach Trzeciego Świata, pracując dla Czerwonego Krzyża, UNICEF-u i tym podobnych organizacji.

Czekałem. Jeszcze nie powiedział mi wszystkiego, ale milczałem. Powoli oswajałem się z prawdą, która wstrząsnęła mną do głębi. Elizabeth żyje. Była żywa przez te osiem lat. Oddychała, żyła i pracowała… Był to zbyt złożony problem, jedno z tych nierozwiązywalnych zadań matematycznych, przy których zatykają się wszystkie komputery.

– Pewnie zastanawiasz się nad tym ciałem w kostnicy.

Pozwoliłem sobie na skinienie głową.

– To było bardzo łatwe. Przez cały czas znajdujemy niezidentyfikowane zwłoki. Leżą na patologii, dopóki komuś się nie znudzą. Potem chowamy je w poświęconej ziemi na Roosevelt Island. Wystarczyło zaczekać na następną białą nieboszczkę, która byłaby trochę podobna do Elizabeth. Potrwało to dłużej, niż przypuszczałem. Dziewczyna była zapewne uciekinierką zadźganą przez alfonsa, chociaż oczywiście nigdy nie będziemy wiedzieli na pewno. Nie mogliśmy również dopuścić do tego, żeby sprawa morderstwa Elizabeth pozostała nierozwiązana. Potrzebowaliśmy kozła ofiarnego, żeby zakończyć postępowanie. Wybraliśmy KillRoya. Wszyscy wiedzieli, że KillRoy piętnował twarze swoich ofiar literą „K”. Wypaliliśmy taki znak na twarzy trupa. Pozostawał tylko problem identyfikacji. Zastanawialiśmy się, czy nie spalić zwłok, ale wtedy przeprowadzono by badania dentystyczne i inne. Dlatego zaryzykowaliśmy. Kolor włosów się zgadzał. Barwa skóry i wiek też. Podrzuciliśmy ciało w pobliżu małego miasteczka, mającego koronera. Wykonaliśmy anonimowy telefon na policję. Potem pojawiliśmy się w biurze patologa w tym samym czasie co ciało. Wystarczyło, że ze łzami w oczach zidentyfikowałem ofiarę. W ten sposób ustala się tożsamość większości ofiar zbrodni. Dzięki rozpoznaniu zwłok przez członka rodziny. Zrobiłem to, a Ken poświadczył. Kto chciałby kwestionować identyfikację? Dlaczego ojciec i stryj mieliby kłamać w takiej sprawie?

– Podjęliście ogromne ryzyko – powiedziałem.

– A jakie mieliśmy wyjście?

– Musiał być jakiś inny sposób.

Nachylił się do mnie. Wyczułem jego oddech. Ujrzałem luźne fałdy skóry pod oczami.

– Powtarzam, Beck… jesteś na tej żwirowej drodze z dwoma nieboszczykami… Do diabła, siedzisz tu teraz… mądry po fakcie. I powiedz mi: co powinniśmy zrobić? – Nie znalazłem odpowiedzi. – Były też inne problemy – dodał Hoyt, prostując się. – Nie mieliśmy całkowitej pewności, że ludzie Scope’a to kupią. Na szczęście dla nas te dwa śmiecie miały po zamordowaniu Elizabeth opuścić kraj. Znaleźliśmy przy nich bilety do Buenos Aires. Obaj byli włóczęgami, oprychami do wynajęcia. To nam pomogło. Ludzie Scope’a kupili wszystko, ale wciąż nas pilnowali… nie dlatego, że sądzili, iż ona wciąż żyje, ale dlatego, że się obawiali, iż mogła pozostawić nam jakieś obciążające dowody.

– Jakie obciążające dowody?

Zignorował moje pytanie.

– Twój dom, telefon, a zapewne i biuro. Były podsłuchiwane przez osiem ostatnich lat. Moje również.

To wyjaśniało ostrożne e-maile. Pozwoliłem sobie omieść wzrokiem pokój.

– Usunąłem je wczoraj – poinformował mnie. – Dom jest czysty.

Kiedy zamilkł na długą chwilę, zaryzykowałem pytanie.

– Dlaczego Elizabeth postanowiła wrócić?

– Ponieważ jest głupia – odparł i po raz pierwszy usłyszałem w jego głosie gniew. Dałem mu trochę czasu. Ochłonął i czerwone plamy znikły z jego policzków. – Te dwa ciała, które zakopaliśmy…

– Co z nimi?

– Elizabeth śledziła wiadomości przez Internet. Kiedy się dowiedziała, że je znaleziono, doszła do tego samego wniosku co ja… że Scope może domyślić się prawdy.

– Że ona wciąż żyje?