Изменить стиль страницы

Nie podniosła głowy. Czekała, aż poczuje przy sobie ciepło ciała Davida.

– Melanie – odezwał się cicho.

Wskazała czarno-białą fotografię w książce Larry’ego Diggera.

– Poznaj mojego tatę – powiedziała.

30

Dobra, Melanie, mów wreszcie. – David stanął na środku motelowego pokoju, znękany i niewyspany. Przez większość nocy nie zmrużył oka, a od szóstej rano był w podróży. Nie miał ochoty wysłuchiwać wykrętów i był wkurzony jak cholera. Nie, to nieprawda: czuł się winny, przerażony i chory do szpiku kości ze strachu, że Melanie mogło spotkać coś złego. Nie przywykł do zmartwień. Nienawidził się martwić. Potem spojrzał na jej twarz, posiniaczoną przez Williama, i znowu poczuł wściekłość.

Melanie nie zamierzała z nim współpracować. Wyglądało na to, że postanowiła zmienić styl – czarna dżinsowa spódniczka, na którą zużyto mniej więcej tyle materiału co na apaszkę, biała bawełniana bluzeczka za mała o dwa numery i niebieski cień do powiek, nałożony chyba łopatą.

David miał przykre wrażenie, że wie, co to ma znaczyć. A przez to było mu jeszcze gorzej.

Melanie uniosła brew, słysząc jego agresywny ton, i wzruszyła ramionami.

– Żądam widzenia z adwokatem.

– Melanie…

– Jak uważasz, do twarzy mi w tym? Tak się nosimy w Teksasie. Młodziej wyglądam. Russell Lee byłby ze mnie dumny.

– Wystarczy, Mel. Przeciągasz strunę.

– Wręcz przeciwnie, uważam, że jeszcze się nie rozkręciłam.

– Nie jesteś taka! Nie jesteś tanią panienką!

– Ach, tak? A kim jestem? Powiedz mi, kim jestem? Chwycił ją za ramię.

– Znowu miałaś te sny – rzucił brutalnie. – Zgadza się?

– Może tak, może nie. Może chodzi o to, że nigdy nie byłam w Teksasie, a jednak wszystko w tym cholernym stanie wydaje mi się takie znajome.

– Melanie, jesteś zanadto zdenerwowana.

– A ciebie co to obchodzi? – Wyszarpnęła mu się i obrzuciła go złym spojrzeniem. – W ogóle czego tu szukasz? Serce ci zmiękło? Pozwól, że ci coś powiem: za późno.

– Niech to diabli, jesteś poszukiwana w związku ze śmiercią Williama Sheffielda.

– Aresztujesz mnie?

– Chcę cię przesłuchać!

– To wyciągaj narzędzia tortur.

– Co mam zrobić, żebyś się dała przeprosić? Mam to powiedzieć? Przepraszam. Chcesz skruchy? Proszę bardzo. Ale niech wreszcie do ciebie dotrze, że usiłuję ci pomóc, a ty potrzebujesz tej pomocy! Twój ojciec już zaczął na ciebie donosić. Powiedział, że William cię rzucił, ty ostatnio nie byłaś sobą i zastrzeliłaś go z zemsty. Zabiłaś człowieka, a twój ojciec cię wrabia! Masz kłopoty, zrozum to wreszcie.

Wzdrygnęła się. Jej twarz zbladła pod zbyt grubą warstwą makijażu, a w oczach pojawił się cień. Odwróciła się, usiadła na łóżku. Czarna spódniczka odsłoniła jej uda.

– No tak. Łatwo przyszło, łatwo poszło.

– Bzdura. Nie wierzę Harperowi. Podobnie jak twoja matka i brat. Stoimy po twojej stronie. Uwierz w to.

– Więc znalazłeś Briana?

– Tak. Nie może odżałować, że z tobą nie porozmawiał.

– Naprawdę? – spytała żałośnie. Zaraz się opanowała i zacisnęła pięści. – A matka? Co u niej?

– Przeżyła wstrząs, ale sobie radzi. A twój brat dał jej alibi. Nie wierzymy, żeby któreś z nich skrzywdziło Meagan.

– Czyli zostaje kochany ojczulek. Ach, ci mężczyźni w moim życiu!

– Harper nie ma alibi. Mógł uknuć intrygę dla tego miliona z ubezpieczenia. Na pewno potrzebował pieniędzy.

– Jeśli nawet, to nie zrobił tego sam. Nigdy by nie zdołał się porozumieć z kimś w rodzaju Russella Lee Holmesa. Jamie musiał mu pomagać.

– Nabieram wrażenia, że Harper i Jamie stanowią dobrany zespół.

Melanie uśmiechnęła się blado. Potem jakby zapadła się w sobie. David wiedział, o czym pomyślała. Dwaj najważniejsi dla niej mężczyźni zamordowali małą dziewczynkę. Kto był mózgiem? Kto wykonawcą? Jak błaga o życie czteroletnie dziecko? Jak krzyczy? Czy wiedziało, że umrze?

– William powiedział, że nie znam własnej rodziny – szepnęła. – Mój święty ojciec kroi zdrowych ludzi dla pieniędzy, matka jest pijaczką, a brat gejem. A ja jestem ich ofiarą. Tak powiedział. Idiotką, którą nabierają, bo zawsze wierzę w to, co mi mówią. Nikt mnie nie kochał. Byłam za głupia, żeby to zrozumieć.

– William to bydlę.

– Wiedziałeś o tych operacjach, prawda? Zjawiłeś się w naszym domu nie dlatego, że śledziłeś Williama, ale z powodu mojego ojca. Przestępstwa gospodarcze. To była ta „sprawa”, o której nie chciałeś rozmawiać z Jaksem czy Quincym. A ja się nie domyśliłam. Bo jestem za głupia.

– Nie oszukiwałem cię z zimną…

– Ależ tak! Nie miłość boską, nie traktuj mnie jak idiotki. Przynajmniej raz w moim żałosnym życiu chciałabym usłyszeć całą prawdę! Dlaczego nikt mi nie chce powiedzieć prawdy?

David zacisnął pięści. Wściekłość zaczęła ponosić i jego.

– Świetnie – warknął ostrzej niż zamierzał. – Chcesz znać prawdą? Bardzo proszę. Mamy podstawy, by przypuszczać, że William i Harper znajdują zdrowych pacjentów i szpikują ich beta blokerami, żeby wyglądało, że trzeba im zainstalować rozrusznik serca. Dzięki temu twój ojciec dostaje czterdzieści tysięcy dolców miesięcznie, a wiesz, że kocha pieniądze. Prawdopodobnie zamordował własne dziecko za milion, więc co dla niego znaczy zwykła operacja za osiem tysięcy sztuka? Czy możemy to udowodnić? Nie. Nie mamy żadnego dowodu. Miałem nadzieję, że złapiemy Williama na gorącym uczynku i wyciśniemy z niego zeznanie. Ale go zastrzeliłaś, więc…

Wzruszył ramionami.

Zerwała się z łóżka. Jednym skokiem znalazła się przy nim i spojrzała zmrużonymi oczami.

– Co, skomplikowałam ci życie, agencie? Spieprzyłam ci plany? Witaj w klubie. Witaj w naszym klubie!

Dziabnęła go palcem w pierś. Skrzywił się, ale jednocześnie dostrzegł łzy, migoczące w jej oczach. Spojrzał na jej posiniaczony policzek, obrzmiałą wargę, dygoczące ręce i coś w nim pękło. Usłyszał własny ochrypły głos.

– Przepraszam… Przepraszam, Mel, przepraszam… Wziął ją w ramiona, choć się opierała. Kopnęła go.

– Nienawidzę, cię, nienawidzą! Przygarnął ją mocniej.

– Wiem. Ciii…

Zaczęła szlochać, dygocząc z żalu i gniewu. David przytulił ją do piersi. Okropny niebieski cień i tusz spłynęły mu na koszulę, wymieszane z łzami. Tulił ją, ale to nie wystarczało. Zrobił jej krzywdę. Nie zachował się jak człowiek, na którego wychował go ojciec. Tym razem nie mógł tego zrzucić na swoją chorobę. Asekurował się, a Melanie zasługiwała na coś więcej.

Więc zapragnął jej dać więcej.

Nagle uniosła głowę, objęła go za szyję, przyciągnęła. Ten pocałunek nie miał w sobie łagodności. Melanie była zła i rozdygotana. Rzuciła się na niego niemal wściekle, szukając ujścia dla miotających nią uczuć. A on się jej poddał. Ba, odpowiedział tym samym. Zaczęli zdzierać z siebie ubrania.

Zerwał jej podkoszulek, pchnął ją na łóżko. Palce Melanie manipulowały przy klamrze jego paska. Zdołał rozpiąć suwak spódnicy w chwili, gdy włożyła kciuk za gumkę jego slipów i ściągnęła je w dół.

Wyśliznęła się ze spódnicy i leżała na łóżku tylko w prostej bawełnianej bieliźnie. Ten widok otrzeźwił go, przywrócił mu odrobinę rozsądku.

– Spokojnie – szepnął. – Spokojnie.

Odgarnął jej włosy, pogłaskał po policzku, usiłując uspokoić wstrząsane spazmami ciało.

– Przepraszam – dodał. – Przepraszam.

Przesunął palcami po łagodnej krzywiźnie szczęki, dotarł do wrażliwego zagłębienia między obojczykami. Pocałował je i poczuł jej dreszcz. Przesunął usta niżej; musnął policzkiem wysokie, twarde wzniesienie piersi. Odczekał chwilę. Jęknęła cicho. Pocałował sutek i zaczął go ssać.

Zadrżała. Oplotła go nogami, a on poczuł, że ogarnia go szaleństwo. Całował jej piersi, brzuch, pępek. Wsunął dłoń między uda, pogładził jedwabistą skórę, poczuł, jak wilgotnieje. Była jak wcielona namiętność, a on był bardzo spragniony. Miał ochotę wziąć ją natychmiast, a jednocześnie chciał przedłużać tę chwilę.