Franciszkanin uważał się za wroga dogmatów, politycznych, religijnych, ekonomicznych; wiedział, że życie zawsze okazywało się bogatsze, bardziej różnorodne, wymykające się wszelkim regułom wymyślonym przez świeckich i duchownych oszołomów. On cieszył się życiem, widział w nim więcej blasków niż cieni, przepełniała go życzliwość wobec bliźnich, wyrozumiałość dla ich słabostek i wad. Kiepskim psychologiem okazał się ksiądz Maciąg, usiłując mu przyprawić gębę katarskiego ascety. Z czystej przekory postanowił jednak nie wyprowadzać go z błędu. Niech się głębiej zapłacze we własną sieć.
– Wyobraźmy sobie odrobinę historii alternatywnej – por wiedział z nieodgadnioną miną, dłońmi na pulpicie wymierzając granice owej odrobiny. – W średniowieczu kataryzm zwycięża, a rzymscy katolicy ogłoszeni zostają heretykami.
– Zgroza! – jęknął proboszcz.
– Bóg by do tego nie dopuścił – dodał wikary z głębokim przekonaniem.
– Nie grzesz pychą, Pyrko, jeszcze cię niebiosa nie powołały na rzecznika prasowego Pana Boga. Ad rem. Załóżmy wspomnianą i wielce prawdopodobną alternatywę. Ludzkość uniknęłaby wówczas paru dokuczliwych plag: licznych wojen, prześladowania innowierców, eksplozji demograficznej, klęsk głodu. Duchowni żyli by w przykładnym ubóstwie, zamiast wykazywać naganną pazerność na dobra doczesne, czym nasz kler grzeszy od tysiąca lat bez mała, a co dziś w Polsce osiągnęło zgoła groteskowe rozmiary – myślę o tych księżach, którzy reklamują mercedesy i wino, przy kościołach pootwierali sklepiki, a wiernych żyłują z ostatniego grosza. Jezus pognałby ich batem, jak to uczynił z kupczącymi w świątyni jerozolimskiej.
– Bracie – proboszcz zwrócił się do wikarego łamiącym się głosem – bracie mój, biorę cię na świadka, iż ów odrażający mnich za szatańskim podszeptem wychwala… herezję!
– Nie wychwalam, teologiczny doktorku – Hiacynt wzruszył lekceważąco ramionami -stwierdzam fakty. Na przykład celibat i kult dziewictwa Rzym zerżnął bezczelnie od zwalczanych przez siebie katarów. Otóż zdajesz się uważać, że tylko prawomyślna (w twoim mniemaniu) wiara daje patent na logiczne myślenie. Dobrze, prześledźmy więc wywód, powtarzający się w wielu pismach gnostyków, katarów również. Jeśli…
– Nie będę słuchać tych bredni! – krzyknął Pyrko w nagłym przypływie heroizmu, zrywając się z krzesła.
– Siadaj! – pociągnął go za sutannę proboszcz. – Niech ten człowiek pogrąży się do końca.
– Filozofowie twierdzą, że między przyczyną a skutkiem musi istnieć analogia, to znaczy dobra przyczyna daje dobry skutek, a zła zły. Świat jest przeżarty na wskroś złem, a istota ludzka niedoskonała, więc nie mogą być dziełem dobrego i wszechmogącego Boga. Bowiem – jeśli Bóg zamierzał stworzyć istotę doskonałą, na swój wzór i podobieństwo jak czytamy w Piśmie, a nie zdołał tego osiągnąć – nie byłby wszechmocny. Gdyby zaś mógł stworzyć istotę doskonałą, a z sobie wiadomych powodów nie zechciał tego uczynić, wówczas nie byłby samym dobrem i wszechogarniającą miłością. Wniosek: nie Bóg stworzył świat, lecz jego antagonista, szatan. Przypomnijmy sobie scenę kuszenia Chrystusa z „Nowego Testamentu". Diabeł wskazując Ziemię mówi: „Jeśli pokłonisz się przede mną, twoje będzie wszystko". A więc w zamian za hołd ofiarowuje świat, świat oczywiście stworzony przez siebie, bo przecież potępieniec nie mógłby dysponować dziełem Boga-Stwórcy. Chrystus odmawia, biznes nie dochodzi do skutku, dlatego ludzkość po dziś dzień musi się męczyć na tym łez padole i zanosi modły pod niewłaściwy adres, ku większej radości piekieł…
Długie milczenie przerwał wreszcie ksiądz Maciąg. Ascetyczna twarz poczerwieniała, rozwierał i zaciskał palce jakby dusił wroga, słowa cedził przez zaciśnięte zęby:
– Miałem cię dotąd za nieszkodliwego durnia, mnichu. Odtąd będę nienawidził. Z głębi serca. Plugawisz naszą wiarę świętą. Stajesz po stronie odstępców i ateistów.
– Który z nas ją plugawi swoim postępowaniem, rozsądzi wkrótce Najwyższy. Ja Sądu Ostatecznego się nie obawiam. Jeśli zaś o ciebie chodzi, rozumiem, oddałbyś mnie chętnie w łapy inkwizytora, aby zdrożne myśli wypalił ogniem i żelazem. Nic łatwiejszego, zwróć się do Sejmu, który dziś jedni nazywają kuźnią demokracji a drudzy kaźnią swobód obywatelskich. Znajdziesz posłów przepojonych duchem Świętego Oficjum, oni dekret o powołaniu odpowiedniego urzędu przygotują błyskawicznie. Wzory są gotowe, wystarczy odwołać się do pism papieża Innocentego III z przełomu XII i XIII wieku. Jeśli zechcesz, wyszukam ci adresy panów Jurka, Niesiołowskiego, Piotrowskiego, Łopuszańskiego i paru innych. Zaś ateistów nie wypominaj, winieneś im odrobinę szacunku. Są neutralni, bo nie wierzą ani w niebo, ani w piekło; ty przecież gorliwie wojujesz z czartem i chyba nie chcesz zepchnąć ich do obozu wroga?
Po chwili, nie doczekawszy się odpowiedzi, dodał:
– Rozumiem, żeśmy nasz dyskurs o mocach piekielnych wyczerpali. Mogę tylko westchnąć: niech Bóg miłosierny oświeci umysły wasze. Amen.
Wstał, ukłonił się i przysłoniwszy kapturem łysinę wyszedł, a ksiądz Kurowski podreptał za nim. Proboszcz wpatrywał się tępo w puste krzesła, aż zaniepokojony Pyrko ujął go pod ramię i wyprowadził w stronę sypialni. Długo nie mógł zasnąć, czuł się l poturbowany na duszy i ciele. Oczekiwał łatwego zwycięstwa j w dzisiejszym pojedynku, tymczasem ostatnie słowo miał ten mnich niedokształcony, przybłęda żebracza, skowronek świętego Franciszka, oby go kot pożarł. Odeślę do klasztoru, niech się | wymądrza wśród konfratrów. Już oni nauczą go szacunku dla zwierzchności, albo przepędzą na cztery wiatry. Na rozstajne drogi, won, niech zginie jak kamień w wodzie. Przestanie mącić owieczkom w głowach.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Musimy odbyć podróż w czasie, przeskoczyć jednym susem z roku 1981 do roku 1991, aby zaspokoić natrętną ciekawość, co też porabiają nasi znajomi, przeniesieni w inną konstelację polityczno-obyczajową. Jeśli zostanie podniesiony zarzut, że manipulacji czasowej dokonujemy wyłącznie dlatego, by ominąć stan wojenny, którym owa dekada została napiętnowana – to odeprzeć go łatwo. Przecież wybitne osobistości różnego kalibru głoszą obecnie, że przed ich pojawieniem się na firmamencie Trzydęby przypominały grząską topiel, porośniętą jeno paprocią i czerwonym gwiezdnikiem, a nieszczęśni tubylcy skazani byli na spożywanie muchomorów i ruskiego zioła, co doprowadziło do wyludnienia miasteczka oraz powszechnego zdziczenia. Nic dodać nic ująć.
Tu dygresja. Podobnie rozumował Melchior zwany Kuternogą. Doszedłszy wieku młodzieńczego utrzymywał uparcie, że zanim się urodził, świat nie istniał. Wmawianie weń jakoby miał matkę, lub co gorsza jakąś babkę zrodzoną podobno przez prababkę – jest podstępnym kłamstwem; on pojawił się samorzutnie, a wraz z nim wszystkie otaczające go przedmioty, pojazdy, czworonogi. Zaczepiał spokojnych przechodniów, wołając: „Ja ciebie zrobiłem!", „Tyś moim dziełem!" albo jeszcze inaczej. Litościwi ludzie odwieźli go do psychiatry, który stwierdził zaawansowany debilizm i wsadził biedaka do domu bez klamek, gdzie wkrótce dokonał żywota. Koniec dygresji.
Z drugiej strony, zważywszy iż pewne elementy życiorysów muszą być przez tok wydarzeń ujawnione (co wymagałoby nużącej retrospekcji) odfajkujemy skrótowo dekadę w tym rozdziale i będziemy mieli święty spokój. A więc:
Adam Rak wygrał niespodziewanie konkurs na dyrektora Wytwórni Nocnych Naczyń Wielokrotnego Użytku, w której był dotąd zatrudniony na podrzędnym stanowisku. Udało mu się kupić kilka nowych maszyn, pijaków z Bukowskim na czele wyrzucił, inżyniera Kajdyra przekazał prokuratorowi. Na taśmę wprowadził nowe wzory nocników: owalne, kwadratowe, sześciokątne, stożkowe, wklęsłe i wypukłe. Odznaczały się pastelową kolorystyką i malunkami w stylu disneylandu. Produkcja szła pełną parą, a zbyt okazał się ogromny. Tak bowiem człowiek jest skonstruowany, że nie bacząc na wszelkie wichry dziejowe – jeść i wypróżniać się musi.