– Słyszeliśmy tu bardzo często twierdzenia o wyjątkowości religii katolickiej. Jedynie prawdziwej i godnej wyznawania, w obliczu której wszystkie pozostałe wiary to żałosny zabobon. Chciałbym się zająć tym zjawiskiem, a na koniec poświęcić nieco uwagi diabłu.
Zabrzmiało to dość dwuznacznie, lecz proboszcz nie wyczuł nadciągającego kataklizmu.
– Gdy zapoznajemy się z wierzeniami pradawnych ludów, ku naszemu zdumieniu dostrzegamy uderzające analogie. Aryjski kult Mitry, boga słońca, uznawał chrzest i komunię w postaci spożywania poświęconego wina i chleba. Zmartwychwstania dostąpili: egipski Ozyrys, babiloński Tammuz, hinduski Budda. Starożytni Persowie wierzyli w niebo, gdzie królował Ormuzd i piekło, którym władał Aryman. Zresztą dawni Grecy pozostawili wiele opisów swego Hadesu, gdzie męczą się dusze potępione, nie muszę więc tematu rozwijać.
Ateusz rzucił okiem na słuchaczy, by upewnić się, że nikt nie ma zamiaru mu przerywać.
– W wielu dawnych religiach występuje Bogurodzica, która niepokalanie poczęła, choćby matka perskiego Zaratustry, frygijskiego Attisa, wspomnianego już Buddy. Trójcom świętym również oddawały hołd liczne narody, wspomnę tylko najbardziej znane: Ozyrys, Izyda, Horus w Egipcie, a Brahma, Sziwa, Wisznu w Indiach.
– Do czego pan zmierza? – zawołał proboszcz, który podczas tej wyliczanki zaczął się niespokojnie wiercić.
– To się okaże, proszę księdza. Wszyscy obecni, mam nadzieję, znają przebieg męczeństwa Jezusa, zajmijmy się więc bogiem opiekuńczym państwa babilońskiego, o imieniu Bel-Marduk. Ów Marduk zostaje fałszywie oskarżony, jest sądzony i skazany na śmierć. Oprawcy biczują go, po czym – wraz z pospolitym przestępcą – prowadzą na Górę, miejsce kaźni. Przebijają mu serce włócznią, a krew płynąca z rany będzie obmyta przez litościwe niewiasty.
Ateusz nabrał tchu i zaczął głośniej akcentować frazy.
– Gdy ciało złożono w mogile i postawiono przy niej straże, by nie mógł wrócić do świata żywych – szukają go tam, zmyliwszy czujność żołnierzy, inne bogobojne niewiasty. Lecz są świadkami cudu, grób jest pusty! Marduk zmartwychwstał podczas wiosennego zrównania dnia z nocą, czyli dokładnie o tej samej porze roku co – słuchajcie uważnie ludzie -co osiemset lat później zmartwychwstał Jezus…
– To jest herezja! – krzyknął proboszcz zrywając się na równe nogi z takim impetem, że krzesło się przewróciło. – Kto śmie porównywać!
– Ja, proszę księdza. Jak można twierdzić o jakiejkolwiek religii, że jest jedynie prawdziwa, jeśli rzekome prawdy objawione, jej cała mitologia – zostały zaczerpnięte z wierzeń o wiele wieków wcześniejszych? Nawet symbol krzyża używany był stulecia przed powstaniem chrześcijaństwa. Odgrywał szczególną rolę w kultach Ozyrysa i Marsa, a król
Herod umieszczał wizerunek krzyża na swoich monetach, zanim Jezus się narodził.
– – Ludzie! Ten człowiek łże jak pies! – ksiądz Maciąg przestawał panować nad sobą. Biegał od ściany do ściany, wymachując rękoma. – Jak pies! Łże!
– Ejże, ojcze wielebny! – na to nauczyciel. – Nie uchodzi znieważać bliźniego w domu bożym. Brak oryginalności w doktrynie katolickiej mnie nie oburza. Uznaję za zjawisko naturalne przenikanie pewnych wartości ze starych kultur do młodszych. Jeśli jednak księdza ten temat wyprowadza z równowagi, zajmijmy się Stanisławem ze Szczepanowa. Otóż scena, przedstawiona na tym bohomazie – wskazał ręką dzieło Artysty – fałszuje fakty! Biskup krakowski okazał się zdrajcą króla i ojczyzny, za co stanął przykładnie przed sądem, a wyrok wykonał kat. I słusznie. Sutanna nie może chronić sprzedawczyka, który spiskuje z wrogiem przeciw własnemu państwu.
– Porządkowi! Gdzie są porządkowi? Usunąć tego człowieka z ambony! Natychmiast! Widząc, że kilku wezwanych przepycha się już przez tłum, proboszcz jął wołać, akcentując mocniejsze słowa zamaszystymi ruchami, a jego tubalny głos obijał się o sklepienie świątyni i walił obuchem w zatrwożonych zajściem słuchaczy:
– Bracia, przywołuję was na świadków, że dokonała się zbrodnia. Nikczemnik, któremu bezbożna władza dała w ręce wasze dziatki, dopuścił się bluźnierstwa. Tak, bluźnierstwa, zrównując naszą wiarę świętą z pogańskimi gusłami! Kpił z prawd, które Kościół, matka nasza, do wierzenia podaje. Co więcej – on porwał się na czyn świętokradczy! Opluł nieczystą śliną postać naszego patrona, świętego Stanisława! Bracia, azaliż zbrodnia ta ma ujść bezkarnie? Przenigdy! Brać go!
Porządkowi, tęgie chłopy, w piątkę skoczyli na schody, które jednak ciężaru nie wytrzymały i zwaliły się z hukiem armatniego wystrzału. Ateusz, natężając gardło by przebić tumult, mówił w mikrofon:
– Pocóż piekło wysyła szatana na ziemię? Żeby zwaśnić ludzi. Z tej kazalnicy od wielu tygodni uczono was nie miłości bliźniego, lecz nienawiści! Mieliście stać się wrogami waszych sąsiadów i znajomych. Karmiono was zatrutym słowem, a wy pokornie, niby stado baranów, słuchaliście czarcich podszeptów. Chcecie wiedzieć, gdzie ten diabeł? Tam! -wycelował ramię w księdza Maciąga, który ze zdenerwowania trząsł się jak w febrze.
Kościelny przydźwigał drabinę, dwaj porządkowi wdarli się na ambonę i dalej szarpać nauczyciela. Nie puszczał mikrofonu, zdążył jeszcze krzyknąć:
– Woda święcona! Pokropcie go wodą święconą, zobaczycie jak podwinie ogon i czmychnie skąd przyszedł!
Zrzucono Ateusza z kazalnicy. Padając na posadzkę złamał nogę, stąpać nie mógł, więc sięgnęły poń setki rąk i wloką ku bramie, a niektóre w pięść zaciśnięte by w łeb, by w tę mordę heretycką, niech wie, niech poczuje, ta zniewaga krwi wymaga.
Leży nauczyciel na placu przed plebanią, ociera twarz zakrwawioną, lecz już sunie stado dewotek w czarnych sukniach. Ta splunie, tamta kamieniem rzuci, a inna cegłą, plebania w rozbudowie, sterta czerwonych kostek w zasięgu dłoni, więc w bluźniercę raz, w świętokradcę dwa i tak dalej, aż go któraś w skroń trafi i Ateusz znieruchomieje.
Nadbiegają milicjanci, sierżant przyklęka, bada puls – za późno, z piskiem hamuje karetka pogotowia – za późno, więc sierżant wstaje i mówi do tłumu:
– Bandyci, zabiliście człowieka.
A tłum, jakby dopiero teraz zrozumiał co się stało, pierzcha po opłotkach, robi się przeraźliwie pusto wokół świątyni, gdzie na stopniach ołtarza siedzi załamany ksiądz Maciąg, doktor teologii, absolwent Katolickiego Uniwersytetu i płacze, bo kościelny już mu doniósł o wszystkim.
Jeśli ktoś przypuszcza, że na opisanym akcie gwałtu kończy się ta smutna historia, jest w błędzie. Ona się dopiero zaczyna.
Zrządzeniem losu dialog światopoglądowy między proboszczem z jego świętym Stanisławem, a nauczycielem, wspartym przez Bolesława Śmiałego – miał trwać dalej i na dobrą sprawę ciągnie się do dziś.
Na początku był pogrzeb. Jak przewidywano, ksiądz Maciąg odmówił pochowania niedowiarka w poświęconej ziemi. Zrobiono mu więc mogiłę na wzgórzu, pod dębami; koszt pokryła gmina. Obmurowana granitową kostką, z potężnym głazem narzutowym u wezgłowia – prezentowała się okazale. Miedziana tabliczka, umocowana do kamienia, głosiła: Tu spoczywa magister Ateusz Pokorny, ofiara religijnego fanatyzmu. Zginał, ponieważ odważył się myśleć. A poniżej: 1950 – 1981. Odprowadzało go kilkaset osób, delegacja szkoły stawiła się ze sztandarem, orkiestra strażacka grała marsze żałobne, a burmistrz Jan Żoras wygłosił mowę zaiste dramatyczną, sławiącą zasługi zmarłego i piętnującą klerykalizm.
Później nastąpił szereg wydarzeń, pozornie nie mających ze sobą związku. Syn ogrodnika Świderskiego, Antek, pochwalił się podczas kolacji:
– Tato, wybiliśmy komunie szyby.
– Jakiej komunie?
– No, w ratuszu.
– Wybiliście?
– Tak. Kamieniami. Ksiądz mówił, że komunę trzeba niszczyć.
– Słuchaj, Antek. Piotrowska ma syna?
– Ma.
– A sekretarz partii, Góralski?
– Nawet dwóch.
– A sierżant?
– Też ma. Chodzi do mojej klasy.
– Czy ci wszyscy chłopcy potrafią rzucać kamieniami?