Po pewnym czasie Bob zrozumiał, że zagmatwania i urywające się ślady to nie przypadek. Postanowił prześledzić dokładnie jeden z tropów. Rzecz dotyczyła farmy niejakiego Iry Cornfielda, położonej w Błękitnej Dolinie, której ofertę kupna złożyła Cornfieldowi firma “J.W.S.”. Cornfieid nie chciał sprzedać posiadłości. Firma “J.W.S.” wykupiła w małym prowincjonalnym banku papiery dłużne związane z pożyczką zaciągniętą przez farmera na dwadzieścia pięć lat.

Kilku rat Cornfieid nie zdołał wpłacić w porę. Prowincjonalny bank za każdym razem wyrażał na to zgodę, przesuwając termin spłaty.

– Chodźcie tutaj! – zawołał Bob do Jupe'a i Pete'a.

Zgody banku zostały w tajemniczy sposób wykasowane. Firma “J.W.S.” odkupiła zadłużenie z odsetkami karnymi. Dług wzrósł wielokrotnie.

“J.W.S.” przekazuje dokumenty do Citibanku, gdzie ma swoje konto.

Citibank żąda od Cornfielda natychmiastowej spłaty pomnożonego zadłużenia.

Postanowienie sądu o zajęciu farmy. Komornik. Licytacja. Farmę kupuje spółka “Ranger” i przekazuje “J.W.S.”.

– A teraz patrzcie…

Firma “J.W.S.” należy do “Stock Industries” Johna Waltersa. Walters staje się legalnym właścicielem kolejnych dwustu hektarów w Błękitnej Dolinie. Akt notarialny. Koniec sprawy.

– Gdzie jest przekręt? – spytał Jupe.

– Tutaj. – Bob cofnął ciąg informacji do miejsca, w którym zniknęła zgoda prowincjonalnego banku na opóźnienie spłat kredytu. Była i nie ma jej. Karne odsetki są naliczane wstecz. Farmer nie ma o tym pojęcia. Nawet nie protestuje, gdy jego ranczo idzie pod młotek. Popełnia samobójstwo. Od tego momentu w bazie danych figurują spadkobiercy Cornfielda. Krótki zapis: “Ira Cornfieid, lat 65, śmierć samobójcza, 6.12.1999r. Licytacja farmy 7.12. 1999r. Spadkobiercy: bratanek, Don Cornfieid, i jego żona, Emma, zamieszkali w Norfolk, Kingsroad 112…”.

– Chcę mieć wydruk całej tej sprawy – powiedział Jupe.

Drukarka posłusznie zabrała się do roboty, wyrzucając stronę po stronie.

Przed składowiskiem staroci należącym do wujostwa Jupe'a, Tytusa i Matyldy Jones, zatrzymał się połyskujący niklem dżip cherokee. Złotowłosa dziewczyna o bardzo długich nogach, których smukłość podkreślała dżinsowa spódniczka mini, obeszła składowisko i weszła do środka tylną furtką na wprost kempingowej kwatery trzech Detektywów. Musiała znać drogę.

Jupe był sam. Siedział przy małym stoliku, na którym ledwo mieściły się stosy dokumentów i zdjęć. Jupiter układał je w kolejności, jak karty w grze: anonim otrzymany przez Jenkinsa, kilka zapisów z dyktafonu, wersje zdjęć z Nocy Ognistych Demonów, notatki z rozmów z członkami rodziny Morganów, film kupiony od rudej, odbitkę z klatkami fotomontażu, stronę “Los Angeles Sun” mającą jutro ukazać się w druku. Łamigłówka tworzyła teraz logiczną całość. Nie pasował do niej tylko anonim.

Na widok długonogiej dziewczyny w progu przyczepy Jupe uniósł głowę znad papierów. Dziewczyna patrzyła na Jupe'a, mrużąc oczy.

– Jestem Angela Morgan – powiedziała.

– Poznaję – powiedział Jupe. – Jakim cudem tutaj trafiłaś?

Angela nie zadała sobie trudu, aby tłumaczyć, że ich obserwowała, że niejeden raz krążyła w pobliżu składowiska staroci.

– Chcę wiedzieć, dla kogo pracujecie – rzuciła. – Ty jesteś szefem. Wodzicie za nos mojego ojca, jeszcze nic nie zrobiliście. Może to nie przypadek?

– Może – zgodził się Jupe, kryjąc uśmieszek. – Siadaj – wskazał jej obrotowy fotelik przed komputerem.

Angela nie skorzystała z zaproszenia.

– Gdybyście byli naprawdę po stronie ojca, pozwoliłbyś mu spotkać się z Victorem. Od razu wszystko by się wyjaśniło. Gracie na zwłokę, żeby przegrał wybory. Wiem, kto was przekupił!

Migdałowe oczy Angeli pociemniały od gniewu, wargi drżały. Chyba była bliska płaczu.

– Pan Morgan nie przegra wyborów – zapewnił Jupe.

– Nie wciskaj mi ciemnot! – wybuchła. – Dlaczego wszyscy są przeciwko niemu? Nawet mama! Jest zaszczuty, wykończony, osaczony ze wszystkich stron jak zwierzę. Jesteście podli. Podli!

Urwała. Musiała z całych sił zacisnąć wargi, aby się nie rozpłakać.

– Gdybyś była tego pewna, nie przyszłabyś tutaj – powiedział łagodnie Jupiter. – Proszę, usiądź.

Tym razem usłuchała. Zakryła twarz dłońmi. Była piękną dziewczyną, wprost na okładkę żurnala dla nastolatek. Tyle że te dziewczyny na okładkach pozują, a ona jest naturalna – pomyślał Jupiter, i autentycznie cierpi. Jest zupełnie niepodobna do brata: subtelna, wrażliwa. I zagubiona. Bliska załamania.

– Wuj John był u nas dziś rano – usłyszał jej głos. – Straszył mamę. Z Victorem może stać się nieszczęście.

– Kochasz brata – stwierdził Jupe.

– On tylko wygląda na gruboskórnego – wyszeptała Angela. – Jest delikatny i słaby. Tyle razy prosiłam, żeby nie chodził do “Hadesu”…

– Victor nie ma nic wspólnego z Demonami – zapewnił Jupiter. – Bywał tam przez ciekawość.

– Wiem. Jest naiwny, tylko udaje twardziela.

Jupe podszedł do Angeli, położył dłoń na jej ramieniu.

– Nie pozwolimy was skrzywdzić – powiedział. – Daję ci na to słowo honoru.

Angela oderwała ręce od twarzy, podniosła głowę i popatrzyła na Jupitera tak, jak spoglądają dziewczęta na swoich ukochanych: z oczyma rozświetlonymi nadzieją.

– Chyba ci wierzę – szepnęła. – Sama nie wiem dlaczego. Wuj John dał mamie czas do wieczora. Potem może się stać coś strasznego.

Jupe uśmiechnął się do Angeli, odruchowo pogłaskał ją po policzku.

– Do wieczora jest dużo czasu – powiedział łagodnie. – Zaufaj nam. – Wskazał na stolik obłożony papierami. – Tutaj mam wszystko, czego nam potrzeba, by nie dopuścić do waszej krzywdy.

Teraz Angela uśmiechnęła się. Do Jupe'a. Przez łzy. Lśniły w jej oczach jak kryształowa mgiełka.

Opuściła przyczepę. Nie zauważyła, że niedaleko od jej dżipa parkuje wóz z Peterem Yorkiem za kierownicą, a kawałek dalej – czerwony mustang Pete'a.

Trzy samochody ruszyły w minutowych odstępach.

W restauracji “Casa Italiana” panował miły półmrok i chłodek. Bezszelestnie pracowała klimatyzacja, szyby były zasłonięte pluszowymi kotarami, na stolikach paliły się świece. Przy narożnym stoliku, pochyleni do siebie, siedzieli Walters i York. Nie zwracali uwagi na innych gości, prowadząc szeptem rozmowę, która z oddali wyglądała jak przyjacielska pogawędka. Tym bardziej nie mogli widzieć oka kamery wideo skierowanego w ich stronę. Obiektyw patrzył na nich przez okrągłą szparkę w gazetowej płachcie trzymanej przez Boba.

Bob siedział do nich plecami. Miał na sobie szykowny włoski garnitur, białą koszulę i krawat. Nad górną wargą jeżył się modny wąsik, włosy lśniły od brylantyny, przylizane starannie i zaczesane gładko do tyłu.

Nie słyszał rozmowy tamtych dwóch. Ale słyszał ją i rejestrował superczuły mikrofon. Bob pojadał lazanię, dyskretnie pilnując, by oczko miniaturowej kamery było dobrze wycelowane.

Rozmowa nie trwała długo. Pierwszy opuścił restaurację Peter York. Później prezes “Stock Industries”, dopiwszy wino i uregulowawszy rachunek. Bob jeszcze trochę posiedział, dokończył lazanię, zapłacił kelnerowi i wyszedł.

Sportowa honda była zaparkowana dwie przecznice dalej. Bob dosiadł się do Pete'a i sprawdził nagranie. Mimo słabego oświetlenia obraz był dobry, twarze rozmówców widoczne. Później Bob odsłuchał zapis rozmowy na ścieżce dźwiękowej.

“Tylko oni mogą nam przeszkodzić” – rozpoznał głos Yorka. – “Wyśledziłem ich kwaterę w starej przyczepie kempingowej, w Rocky Beach…”

“Doskonale, Peter” – głos Waltersa był niższy, z lekką chrypką. – “Muszą zejść nam z drogi, to ostatnie twoje zadanie. Weźmiesz paru moich ludzi…”.

Bob podał Pete'owi mikroskopijną słuchaweczkę, którą ten włożył sobie do ucha. Teraz on odsłuchał rozmowę Waltersa z Yorkiem.

Po paru minutach honda odbiła od krawężnika i płynnie włączyła się w ruch uliczny.