Изменить стиль страницы

W różnych miastach rosyjskich odbywały się kongresy przedstawiciel azjatyckich narodów. Przebiegali komisarze podsuwali im myśl o walce z Anglją i Francją, kreślili granice olbrzymiego państwa z hasłem „Azja dla Azjatów" i podszeptywali im:

– My poprowadzimy was na wielki podbój świata!

Nikt tu nie mówił o komunizmie, o zniesieniu własności prywatnej, o prawie pięści, o walce z Bogiem.

Inne tu brzmiały mowy – podstępne, fałszywe, lecz działające na wyobraźnie marzących o wolności ras, na których ciążyło nielitościwie jarzmo białych zaborców, zapominających

0 nauce Jezusa z Nazarei.

Komisarze, podsycając w kolorowych ludziach nienawiść do Anglji i zatruwając umysły możliwością rychłego odwetu, zacierali ręce i widzieli już w swej drapieżnej wyobraźni nowe stosy mięsa, rzuconego na pastwę armat i kulomiotów w imię hasła, przerażającego Europę.

Wreszcie robota agitacyjna była skończona.

W Moskwie zwołano kongres trzeciej Międzynarodówki, aby uchwalić wspólny plan działań. W wielkiej tronowej sali Kremlu odbywały się narady Międzynarodówki. Wśród rosyjskich

1 zachodnio-europejskich delegatów widniały turbany Hindusów, zawoje Afgańczyków, Arabów i Berberów, czerwone i czarne fezy Turków i Persów, jedwabne czapeczki Chińczyków i Annamitów, okrągłe głowy Japończyków i lśniące, hebanowe twarze Murzynów ze Stanów Zjednoczonych Ameryki, z Sudanu i z ziemi Zulusów.

Na fotelu tronowych, z dwugłowym orłem cesarskim na oparciu siedział olbrzymi Murzyn, o szyi byka, szerokiej twarzy, przeciętej linją białych zębów.

Przewodniczył zebraniu z wysokości tronu Rurykowiczów, mający przy sobie do pomocy w kierowaniu obradami towarzysza Karachana i „hinduskiego profesora", Mayawlewi Mohammed Barantułłę.

Kongres przyjął jednogłośnie uchwałę o „świętej wojnie" przeciwko Anglji. Przyłączył się do tego postanowienia poseł okrutnego Amanullaha, emira Afganistanu. Miało to wielkie znaczenie w oczach muzułmanów, gdyż uczeni, wpływowi „ulema" zamierzali uznać emira za „mahdi" – „miecz Allacha i wręczyć mu ukrywany w Mecce zielony sztandar krwawego Proroka.

Wszystko szło po myśli Lenina i znajdujących się pod jego wpływem komisarzy z biura politycznego.

Podejmowano wschodnich delegatów serdecznie i hucznie. Pokazywano, jak i innym cudzoziemcom, odwiedzającym Moskwę, rzeczy, dowodzące wielkiego dobrobytu Rosji. Były to: fabryka tkacka, drukarnia, wzorowy domek robotniczy, współczesna chata wieśniacza, szkoła, przytułek dla dzieci, czytelnia, urządzone starannie, dla zaimponowania i zbicia z tropu naiwnych gości, którzy nie podejrzewali nawet, że reszta fabryk pozostaje nieczynna, że w jednym pokoju zarekwirowanych mieszkań i pałaców gnieździ się po trzy rodziny robotnicze, że na wsi nic się nie zmieniło, chyba to, że znikły nafta, świece, mydło i materjały na ubrania, że szkoły, przytułki i czytelnie nie mają środków nawet na opał, że są ogniskiem rozpusty i chorób.

Lenin zapraszał do siebie delegatów i prowadził rozmowy właściwym mu, ujmującym sposobem, zmuszającym do szczerości.

Gadatliwi Murzyni z Ameryki i Sudanu krzyczeli, wymachiwali długiemi, małpiemi rękami, szczerzyli potężne kły i obiecywali powstać, jak jeden mąż, aby wymordować białych ciemiężców.

Tylko Zulus milczał i ponuro spoglądał na czarnych rodaków. Gdy uspokoili się nieco, mruknął pogardliwie:

– Przysłowie powiada: „dziękuj za każdą radę, ale zważaj na rozum własny i na siły swoje". Nie ręce dadzą nam wolność, chociażby potężne były. Tylko rozum! Tylko rozum da nam szczęście…

Umilkł i odszedł od rozmawiających z Leninem towarzyszy.

– Głosowaliście za wojną z Anglją? – spytał go komisarz Karachan.

– Tak! – odparł Zulus. – Ale wojna bywa różna. Nie tylko miecze dzwonią i obalają ludzi. Nie tylko pięść przemawia do rozumu…

Azjaci zawsze skupieni, zaczajeni i podejrzliwi, patrzyli na ruchliwych komisarzy niewzruszonym wzrokiem czarnych oczu, o źrenicach, ukrytych za nieprzeniknioną zasłoną tajemniczości. Słuchali uważnie, zachowując milczenie.

Japończyk Komura, wysłuchawszy gorącej mowy Lenina, wzruszył ramionami i mruknął, wciągając w siebie powietrze:

– Wy nie możecie kierować nami. Naród wasz jest ciemny, na duchu słaby i okrutny. Znamy was z wojny 1905 roku. My – ludzie z Nippon poprowadzimy Azję!…

Nie pocieszyła też Lenina rozmowa z Wan-hu-Koo, którego zaprosił na długą pogawędkę do swego gabinetu.

Zacierając ręce i uśmiechając się zagadkowo, Chińczyk rzekł z ukłonem, pełnym uszanowania:

– Mądry panie, który nie bronisz mnie niegodnemu nazywać siebie „towarzyszem", pozwól, że wyrażę zdumienie moje człowieka nieoświeconego i nędznego! Chcesz skasować sto lat pracy ludzkiej, które dzielą Rosję od Zachodu?… To ci się nie uda… My – Chińczycy, którzy mamy do odrobienia 500 lat, musimy osiągnąć wszystko to, co wywyższyło Europę. Chcemy mieć kapitalistyczną gospodarkę, demokrację i parlament, tylko taki, do którego wejdą najlepsi, najuczciwsi, najmądrzejsi ludzie. Niech tam będą potomkowie cesarza, mandaryno-wie, bankierzy, wieśniacy, kulisi. Muszą być jednak najlepsi wśród najlepszych. Oni będą myśleć i pracować nie dla siebie i swoich przyjaciół, lecz dla całego narodu! Tak myślimy, czcigodny towarzyszu, mądry, szanowny panie!

Ale szczególnie zaniepokoiła Lenina rozmowa z Hindusem.

Był to wykształcony Aurobindo Chendarwakar, wysłany przez Mahatmę Ghandi. Kremlowi chodziło o Hindusów, bo, oni, pierwsi mogli zadać cios Anglji, stojącej na drodze, którą kroczył komunizm. Miał zamiar omówić z Chendarwakarem wspólną akcję i niezwłocznie wystąpienie górali północno-zachodnich prowincyj.

Do tego jednak nie doszło, bo rozmowa nagle skończyła się fatalnie.;Hindus, wysłuchawszy objaśnienia programu komunistycznego, zawołał:

– Teraz widzę jasno! Komunizm jest rezultatem cywilizacji materjalistycznej i zwolennicy jego w uwielbieniu martwej materji utracili łącznik z życiem rzeczywistem, przekształcając się w maszynę. Boimy się jej! Koła maszyny wciągną nas w swoje tryby i zęby, aż uczynią z nas bierne w obojętności, bezduszne części składowe tejże maszyny. Jest ona wytworem ciemnych sił i od niej przyjdzie zguba! Zwróćcie się do ucha i w nim szukajcie Boga! Bóg to miłość, która zostawia po sobie ruiny, trupy i zemstę… Żywimy dla was dobre uczucia, bo, jak i my, walczycie z Anglją… Jednak drogi nasze są rozbieżne… Wy nie jesteście przeznaczeni na wodzów naszych… Dlaczego macie być wodzami? Kto powołał was do tego?

Lenin musiał gwałtownie przerwać tę rozmowę, bo do gabinetu jego wchodzili delegaci: bułgarski – Kolaro, włoski – Teraccini, angielski – Stewart, amerykański – Amter, południo-wo-afrykański – Stirner, finlandzki – Kuuisinen, wprowadzeni przez Radka i Joffego.

Tegoż wieczora dyktator wezwał do siebie Cziczerina, Karacha, Litwinowa, Radka i długo rozmawiał z nimi. Postanowiono rzucić znaczne sumy na przekupienie delegatów, na wysłanie najzdolniejszych agitatorów do Indyj i Chin, aby walczyli z przesądami „dzikich poczwar", już zatruty jadem cywilizacji zgniłego Zachodu.

– Urabianie Azjatów nie pójdzie tak łatwo… – westchnął Karachan. Jakgdyby w odpowiedzi na to wszedł sekretarz i podał telegram.

– Towarzysze, – syknął Lenin. – Emir afgański, podnoszący powstanie przeciwko Anglji, został rozbity na drodze do Kabulu. Mahatma Ghandi wypowiedział się przeciwko taktyce wojującego komunizmu i postanowił przejść do „biernego oporu". Szaleniec!

Towarzysze milczeli.

Lenin czuł, że wiara w niego rozwiewa się, jak mgła poranna pod smaganiem wiatru. Musiał rzucić na stół nową kartę, aby natychmiast porwać wyobraźnię komisarzy, uchronić ich przed ostatecznem zwątpieniem. Karty tej nie miał.

Przerażająca obojętność ogarnęła go nagle. Czuł potrzebę wypoczynku, samotności i milczenia. Zimno pożegnał towarzyszy i poszedł do swego mieszkania. Położył się na kanapie i o niczem nie myślał. Był śmiertelnie znużony. Ktoś zapukał do drzwi i wszedł. Dyżurny oficer z warty podał telegram.