Изменить стиль страницы

Cicho odezwały się bębny i fujarki. Mężczyźni, kobiety i dzieci trzymając się za ręce zaczęli tańczyć w takt powtarzającego się motywu muzycznego. Muzyka początkowo monotonna z wolna nabierała coraz szybszego tempa.

Smuga nieznacznie spojrzał w kierunku okna swego mieszkania, gdzie na czas uroczystości zostali uwięzieni jego przyjaciele. Z kieszeni wszytej w fałdy kuźmy wydobył chustkę, po czym kilkakrotnie wysuszył czoło z potu. Był to umówiony znak, że zbliżała się decydująca chwila. Tomek z przyjaciółmi powinni już skryć się w tajemnych podziemiach.

Bębny huczały jak gromy, tancerze wpadali w ekstazę.

Lodowaty chłód wkradł się do serca Smugi. W otworze okiennym trzykrotnie mignęła biała chustka. Tomek schodził na posterunek. Smuga odetchnął głęboko, a więc udało się! Nikt nie przeszkodził w ucieczce do podziemia.

Korowód kobiet wychodził właśnie z murów świątyni. Służebnice bogów prowadziły Sally i Nataszę. Nadszedł czas ludzkiej ofiary.

Smuga spojrzał w niebo. Może modlił się o życie dla dwóch dzielnych, młodych kobiet, a może zwrócił uwagę, że niebo nagle jeszcze bardziej zaciągnęło się czarnymi kłębami chmur. Ogniste węże wystrzeliły z krateru, echo grzmotów rozniosło się po górach.

Muzyka umilkła, tancerze stanęli, jakby wrośli w ziemię. Sally i Natasza ubrane były w powłóczyste, białe szaty. Wieńce z kwiatów zdobiły ich skronie. Szły w środku korowodu trzymając się za ręce.

Przystanęły w pobliżu tronu. Jeden z kapłanów, który pełnił rolę ofiarnika, wystąpił przed Smugę, pokłonił się głęboko czekając na rozkaz.

Smuga spojrzał na dwie nieszczęsne kobiety. Sally nie okazywała obawy. Córka australijskiego pioniera miała mężne serce. Teraz nawet mrugnęła okiem do Smugi, jakby chciała dodać mu odwagi. Natasza natomiast straszliwie pobladła. Nogi uginały się pod nią. Smuga zebrał się w sobie. Powstał. Prawą dłoń zacisnął na symbolicznym znaku władzy. Była to krótka, zdobiona złotem i szlachetnymi kamieniami maczuga z drzewa twardego jak żelazo.

Nowy, potężny wybuch wulkanu wstrząsnął posadami gór. Ziemia zadygotała pod stopami ludzi. Niebo pociemniało. Jęk grozy rozległ się na placu. Ludzie przerażeni padli na kolana.

Smuga zdecydowanym ruchem odwrócił się do wodzów i kapłanów.

– Powiedzieliście, że moi biali przyjaciele przychodząc tutaj rozgniewali waszych bogów – rzekł silnym, sugestywnym głosem. – My jednak jesteśmy waszymi przyjaciółmi, toteż, aby ofiara była milsza bogom, ja, wasz biały wódz, sam poprowadzę te kobiety ku ich przeznaczeniu. Ty, kapłanie-ofiarniku, mów co mam robić!

Oniemiali i zalęknieni Kampowie z zapartym tchem patrzyli na Smugę. Ten zaś podszedł do kobiet, ujął je za dłonie i poprowadził na kraniec skalnego cypla.

– Ależ zrobił to pan wspaniale! – szepnęła Sally.

– Spieszmy się, zanim ochłoną… – cicho odparł Smuga. – Skacz pierwsza, Sally.

– Do końca życia będę miała co opowiadać – jeszcze szepnęła czupurna młoda kobieta.

Kapłan-ofiarnik nie mniej zdumiony i oszołomiony od innych Kampów podążał za nimi. Rozległy się jękliwe dźwięki konch.

– Niech skaczą po kolei – odezwał się kapłan. – W przyszłym życiu czeka je dobrobyt i szczęście, którego bogowie nasi im nie poskąpią.

Trójka przyjaciół już była nad skrajem przepaści.

– Niech spełni się ofiara! Skacz, Sally! – donośnie krzyknął Smuga. Kapłan wzniósł dłonie ku niebu i… również przysunął się na brzeg cypla.

Sally wydała głośny okrzyk, odważnie pochyliła się nad krawędzią, sieć już odgradzała ją od przepaści. Skoczyła. Kapłan-ofiarnik, stojąc na skraju cypla skalnego, ujrzał co stało się z pierwszą "ofiarą". Ogarnęła go niewymowna wściekłość. Ten biały ich zdradził! Toteż w odruchu gniewu schwycił Nataszę za ramiona i odsunął ją od przepaści.

Smuga w lot pojął, że życie przyjaciół i jego własne zawisło na kruchym włosku. Błyskawicznie doskoczył do kapłana i grzmotnął go maczugą w głowę.

– Twoja kolej, Nataszo! Skacz! – krzyknął tak straszliwym głosem, że zamarły z przerażenia tłum aż przygarbił się do ziemi.

Natasza drżała jak w febrze. Nie mogąc wydobyć głosu z ściśniętej strachem krtani.

Smuga objął ją wpół, doprowadził na skraj skały. Spojrzał w otchłań. Sieć właśnie wysunęła się i zawisła nad przepaścią.

Smuga lekko popchnął oniemiałą kobietę. Poczekał aż z siecią zniknęła pod cyplem. Teraz odwrócił się do Kampów. W dalszym ciągu stali porażeni niezwykłym wydarzeniem. Smuga podszedł do martwego kapłana, uniósł go, a następnie zepchnął w bezdenną przepaść.

Głuchy pomruk obiegł plac ofiarny.

– Ten człowiek był nikczemnym zdrajcą – rzekł Smuga donośnie. – Widzieliście wszyscy, że chciał powstrzymać białą kobietę od spełnienia ofiary waszym bogom.

*

Zaledwie Natasza znalazła się bezpieczna w pieczarze, natychmiast schwyciła Tomka za rękę i zawołałaŕ- Smuga zabił kapłana, który odkrył nasz podstęp! On zobaczył, co stało się z Sally i rzucił się na mnie. Jesteśmy uratowani, ale Smuga zginie!

Tomek i Nowicki wymienili błyskawicznie spojrzenia. Ich przyjaciel samotnie ginął, by ich ocalić.

– Zbyszku, masz mapę! – bez namysłu zawołał Tomek. – Prowadź naznaczoną na niej trasą. Haboku, ty jesteś teraz dowódcą. Uciekajcie!

Nowicki już otworzył tajemne przejście do podziemnego korytarza i pospiesznie podawał przyjaciołom bagaże.

– Wesprzemy Smugę, spieszcie się! – ponaglał wszystkich. – Nie czekajcie na nas, jeśli was nie dogonimy.

– Bierzemy rewolwery i noże – mówił Tomek ściskając żonę. – Idźcie prędzej, rygluję za wami drzwi. Sally, prowadź Dinga na smyczy i stale go obserwuj. Wiesz, że na nim można polegać.

Nie było czasu na pożegnania, choć mogli już więcej się nie ujrzeć.

Nowicki i Tomek co tchu biegli po stromych schodach. Już byli przy ścianie z ukrytym wejściem do mieszkania Smugi. Wpadli do komnaty. Nowicki przyskoczył do okna.

– Ejże, brachu! Smuga górą! Wodzowie i kapłani kłaniają mu się w pas. Niech go rekin połknie, upadł na cztery łapy jak kot. Ciekaw jestem, co on im takiego powiedział?

– Niezwykły człowiek! – szepnął Tomek.

– Słuchaj, brachu! Myśmy szli mu na pomoc, a tymczasem to on uratował nas wszystkich. Cóż tu pocznie sam wśród tych kąśliwych os? Zostaję, we dwóch łatwiej stąd czmychniemy. Zorganizuj nową wyprawę i czekaj na nas za dwa miesiące w umówionym miejscu.

– A może ja pozostanę ze Smugą? – odparł Tomek.

– Ty pewniej odnajdziesz drogę. Musisz wyprowadzić z matni nasze kobiety. Zuch baby! Najpierw ocal tamtych, a potem spiesz nam z pomocą. Idź już! Opowiem Kampom, jak to bogowie zaopiekowali się wami!

Kapitan Nowicki uśmiechnął się na samą myśl, że zadziwi Smugę i Kampów. Mocno uścisnął Tomka, wypchnął go na schody, po czym starannie zaryglował przejście. Znów podszedł do okna. Smuga otoczony wodzami wracał do pałacu. Nowicki uśmiechnął się i legł na matach. Był śpiący.

*

Przez pierwsze trzy dni uciekinierzy wciąż przystawali i nasłuchiwali. Tomek lub wierny Haboku co pewien czas wspinali się na szczyty gór i z niepokojem spoglądali ku wulkanowi. Zdawało się im, że wybuchy nieco osłabły i następowały w coraz dłuższych odstępach czasu. Choć sami znajdowali się w ciężkiej sytuacji, wciąż powracali myślami do dwóch przyjaciół, którzy musieli pozostać w mieście wolnych Kampów.

Wkrótce jednak bezpośrednie niebezpieczeństwo całkowicie pochłonęło myśli uczestników niefortunnej wyprawy. Skromne zapasy żywności wyczerpały się po dwóch dniach. Cubeowie wyszukiwali jadalne korzenie i rośliny, czasem upolowali strzałami z łuków kilka papug. Głód dokuczał wszystkim. Za radą Haboku pokrzepiali się ożywczymi liśćmi koki, ale wędrówka po bezdrożnych górach coraz bardziej wyczerpywała siły.

Noce były bardzo chłodne. Zimny wiatr dął od zaśnieżonych szczytów. Na każdym noclegu uciekinierzy musieli budować szałasy, a mimo to zimno dawało się im porządnie we znaki. Kuźmy, w które zaopatrzył ich Smuga, były jedynym ciepłym odzieniem, jakie posiadali. Toteż każdej nocy z utęsknieniem oczekiwali wschodu słońca.