Изменить стиль страницы

– Umarł przy tobie? A może…? – Nowicki urwał i wymownie zerknął na rękojeść noża tkwiącego za pasem Indianina.

Haboku nie zmieszał się, ani jeden muskuł nie drgnął w jego twarzy.

– Umarł jak przystało na wolnego wojownika indiańskiego. Czy to ci nie wystarcza?

– Ha, skoro tak mówisz, wystarcza – rzekł Nowicki. – Nie chcę się mieszać w wasze sprawy.

Droga do ruin miasta

Haboku nie powiedział ani jednego słowa o swej rozmowie z dawym przewodnikiem Smugi. Po prostu rzekł: – Idziemy, teraz ja poprowadzę!

Zaraz też stanął na czele kolumny. Nowicki polecił Zbyszkowi, aby szedł na końcu, po czym razem z Tomkiem i Dingiem ruszył za przewodnikiem w odstępie kilku kroków. W milczeniu przewędrowali około pół kilometra w górę strumienia.

– Ciekaw jestem, co Haboku dowiedział się od tego Kampy – po polsku zagadnął Nowicki.

– Tego chyba nigdy nie powie – odparł Tomek. – Nam również nie wypada nagabywać go o to.

– Święta racja! Jednak tu chodzi o bezpieczeństwo całej wyprawy. Czy orientujesz się, gdzie obecnie jesteśmy?

– Oczywiście!

– Więc trafiłbyś stąd z powrotem do La Huairy?

– Nie mam co do tego wątpliwości – potwierdził Tomek. – Wprawdzie te okolice stanowią na mapie białą plamę, ale codziennie nanoszę na nią przebytą przez nas drogę. Wczoraj wieczorem nawet naszkicowałem własną, dość dokładną mapę.

– Wiem, brachu, że jesteś prawie tak doskonałym geografem jak twój ojciec. Pamiętaj, że w twojej mapie może być nasz jedyny ratunek.

– Czy nie masz zaufania do Haboku? – zdumiał się Tomek.

– Nie w tym rzecz! Żywa, chodząca mapa z karabinem w garści jest zbyt podszyta wiatrem. Wolałbym papierową w twojej kieszeni.

– Nie mamy wyboru, Tadku.

– Wiem o tym, ale powinniśmy się ubezpieczyć. Słuchaj, ty jesteś wodzem wyprawy, na tobie ciąży wielka odpowiedzialność.

– Do czego zmierzasz? Mów bez ogródek!

– Przyrzekliśmy Kampie, że nie zdradzimy nikomu tajemnicy wolnych Indian i tego przyrzeczenia dotrzymamy. Ale teraz ty otwieraj szeroko oczy, znacz drogę na mapie, abyś mógł wyprowadzić nas z matni w razie jakiegoś wypadku. Potem spalisz mapę.

– Myślałem już o tym. Uczynię, jak radzisz. Gdyby coś się stało, mam moją mapę w lewej kieszeni bluzy. Rozumiesz?

– Rozumiem i spalę, gdy nadejdzie pora.

Nim minęła godzina, Haboku zboczył w las. Teraz wyprawa dość często musiała torować sobie drogę maczetami. Tempo marszu znacznie osłabło. Niebawem natrafili na jakiś strumień i Haboku znów poprowadził w górę jego biegu. Tego dnia jeszcze kilkakrotnie zagłębiali się w lasy i odnajdywali coraz to nowe strumienie, aż w końcu przed zachodem słońca, zatrzymali się na nocleg nad wodą. Cubeowie rozpalili ognisko na modłę indiańską. Starannie dobierali drwa na opał, aby ogień nie powodował widocznej z daleka smugi dymu. Po kolacji Nowicki ustalił kolejność czat i codziennym zwyczajem siadł przy Tomku, który znów uważnie studiował mapę.

– Czy to możliwe, aby Haboku dokładnie zapamiętał tak kręty szlak? W jaki sposób tamten konający człowiek mógł go opisać? Przez większość dnia wędrowaliśmy po bezdrożnych wertepach – cicho odezwał się Nowicki.

– Nigdzie nie zauważyłem jakichś znaków czy punktów orientacyjnych – powiedział Tomek.

– Racja, wiem jedynie, że napotkaliśmy siedem strumieni.

– Tylko dwa, Tadku – sprostował Tomek. – Oprócz tego, nad którym ukrywał się Kampa, szliśmy jeszcze brzegiem drugiego strumienia. Ten drugi strumień był dopływem pierwszego.

– Nie gadaj głupstw, dokładnie liczyłem!

– Nie wątpię w to, ale jestem pewny, że jeden i ten sam strumień liczyłeś kilkakrotnie. Haboku umyślnie kluczył, abyśmy stracili orientację. Rozumiesz?

– Nie mylisz się przypadkiem?!

– Jestem pewny tego, co mówię. Podobnej sztuczki próbował ze mną Czerwony Orzeł w Meksyku, prowadząc mnie na spotkanie z wodzem Czarną Błyskawicą. On również nie chciał zdradzić drogi do kryjówki wolnych Apaczów.

– Tak, tak, teraz sobie przypominam, mówiłeś mi o tym.

– Dzisiaj przez cały czas trzymałem w ręku kompas, a poza tym stale zwracałem uwagę na położenie słońca oraz łańcuchów górskich. Dzięki temu nie dałem się wprowadzić w błąd. W dalszym ciągu mogę wskazać drogę do La Huairy.

– No, no, naprawdę łepetynę nosisz nie od parady! Ojciec nie zmarnował pieniędzy na twoją naukę. A czy może również wiesz, ile drogi dziś uszliśmy?

– Niewiele, nie więcej jak około dwunastu do piętnastu kilometrów. Spójrz na góry! Czy przybliżyliśmy się do nich?

– Do licha, chyba masz rację.

– Pierwszy strumień wiódł wprost na zachód w kierunku gór. Szliśmy wzdłuż jego brzegów około pięciu kilometrów. Potem powędrowaliśmy lewym dopływem. Ten drugi strumień płynął z północy, więc tym samym szliśmy na północ. Dlatego tylko nieznacznie zbliżyliśmy się do Andów.

– Zadziwiasz mnie, brachu. Czy zaznaczyłeś tę trasę na mapie?

– Tak, zaraz ci pokażę – Tomek wyjął szkic mapy i mówił dalej: – Tutaj jest Ukajali, Urubamba i La Huaira. Po przeprawie przez Ukajali szliśmy tędy. W tym miejscu zawrócili Pirowie, a tutaj jest strumień i szałas Kampy. Potem Haboku prowadził nas, klucząc prawie w miejscu, aż do tego dopływu. Przed nami, a więc na północy, leży Grań Pajonal, natomiast w kierunku zachodnim Andy.

– Ha, więc jutro powinniśmy znaleźć się w Grań Pajonalu.

– Wydaje mi się, że raczej pójdziemy ku górom.

– Skąd takie przypuszczenie? Przecież do lasu śmierci trzeba iść przez Pajonal?

– Kampa ręczył, że przez las śmierci nikt nie przejdzie. Skoro Haboku podjął się roli przewodnika, zapewne teraz zna inną drogę, która może prowadzić tylko przez góry.

– To brzmi logicznie, ale przekonamy się jutro.

– Kto po nas pełni straż?

– Zbyszek i Saturu, a o najgorszej porze przed świtem Haboku ze swoim kumplem.

– To dobrze. Indianie zazwyczaj napadają o świcie. Ale chyba nic nam nie grozi. Dingo przez cały dzień zachowywał się spokojnie; teraz także zerka na nas tylko jednym okiem.

– Poczciwe, zmyślne psisko. Dzięki niemu znaleźliśmy umierającego przewodnika Smugi.

O północy zbudzili następnych wartowników. Noc minęła spokojnie.

Wkrótce po wschodzie słońca wyruszyli w dalszą drogę. Jeszcze przed południem kapitan Nowicki zbliżył się do Tomka i szepnąłŕ- Twoje domysły się sprawdziły. Idziemy w kierunku gór.

– Haboku przestał kluczyć. Widocznie uważa, że już straciliśmy orientację.

– Nieborak! Myślał, że wyprowadzi w pole takiego starego wygę jak ty! Tomek spojrzał ku pasmom górskim, w pełnym blasku słońca przybierały liliową barwę.

– Pójdziemy inną trasą niż Smuga. Był on chyba pierwszym Polakiem, który zagłębił się w Grań Pajonal [126] – rzekł po chwili.

– Ciekaw byłem tego Pajonalu, ale ze względu na kobiety lepiej ominąć las śmierci – odparł Nowicki.

– Dzielnie trzymają się panie.

– A jakże! Nasza sikorka wodzi rej wśród nich. Zuch baba! Mara patrzy w nią jak w obrazek.

– Trochę niepokoję się o Natkę. Ona nie czuje się najlepiej na tej wyprawie.

– Zaginięcie Smugi wyprowadziło ją z równowagi.

– Cicho! Spójrz na Dinga!

– Czemu on się tak nastroszył? Może zwęszył jakiegoś zwierzaka?

– Poczekajmy na naszych. Lepiej idźmy teraz w bardziej zwartym szyku.

Przystanęli pod wielkim głazem. Od pewnego czasu szli przez podgórską, falistą krainę. Napotykali coraz więcej pagórków porośniętych dziewiczym lasem, rumowisk skalnych i potężnych kamieni.

– Okolica jak wymarzona na zasadzkę – mruknął Nowicki uważnie rozglądając się wokoło. – Haboku niepotrzebnie tak się oddala.

– Na pewno wkrótce poczeka na nas. Spenetruje drogę…

– Dingo jeszcze kręci nosem, ale ja nic nie widzę pomiędzy skałami.

– Również nie spostrzegłem niczego podejrzanego. Nasi już nadchodzą.

вернуться

[126] Drzewa tego rodzaju należą do rzędu motylkowatych, najczęściej Caesalpina, a zwłaszcza Caesalpina echinata. Od tych właśnie drzew o żółtoczerwonym drewnie pochodzi nazwa Brazylii, europejscy koloniści odkrywszy cenne drzewo nazwali je najpierw "brązu"', a później "pernambuco". Okolice i port, skąd wywożono te drzewa, nazwali również Pernambuco.