– Powiedział pan przecież, że taka „wyprawa" kryje w sobie niebezpieczeństwo, gdyż nie wiadomo, gdzie się trafi, jaki antypunkt odpoowiada danemu punktowi, na przykład naszej Ziemi! – Właśnie o to chodzi! Nie było wiadomo jeszcze przedwczoraj, ale mój wczorajszy eksperyment, o którym panu wspomniałem, wykazał wprost niewiarygodną! Niech pan sobie wyobrazi, że naszemu punktowi we Wszechświecie odpowiada antypunkt, w którym znajduje się planeta, i to zamieszkała przez istoty o stopniu cywilizacji o wiele wyższym od naszego! Wyniki moich sondowań są bardzo fragmentaryczne, niepełne i siłą rzeczy nie są w stanie dać odpowiedzi na wiele pytań które muszą się nasuwać, tak jak nasuwają się panu w tej chwili… A pierwsze i najważniejsze z nich, na które nie potrafi pan sobie odpowiedzieć, brzmi: „Czy ten człowiek jest wariatem, czy tylko nieszkodliwym maniakiem?" Chodzi tu oczywiście o mnie!
Treść moich, myśli odczytał tak trafnie, że nie zdobyłem się nawet na grzecznościowe zaprzeczenie. Widocznie nie miał mi tego za złe, bo po chwili mówił dalej:
– Tym niemniej faktem jest istnienie tej planety, a fakt ten tłumaczy wiele nie wyjaśnionych dotąd zjawisk, które nie mieściły się w zakresie pojęć naszej nauki. Wystarczy założyć, że istoty, które zamierszkuja ów sprzężony z naszym świat, od dość dawna znają metodę kontaktu hyperprzestrzennego… To założenie podważa co prawda moje pierwszeństwo w tej dziedzinie nauki, ale w konsekwencji daje tak niebywałe wnioski, że warto poświęcić prawo prymatu… Wystarczy powiedzieć, że w prosty sposób pozwala na wyjaśnienie zagadki zaginionych kultur starożytnych, latających talerzy, które gnębiły ludzkie umysły w połowie ubiegłego wieku, oraz wielu innych. Wszystko to daje się wytłumaczyć ingerencją tych istot, których istnienie potrafię już teraz wykazać… Czy teraz rozumie pan już doniosłość mojego odkrycia?
– Jeśli tak jest rzeczywiście – odparłem oszołomiony – to publikacja pańskich prac grozi… masowymi wycieczkami ludzi do tamtego świata, a nie wiadomo, czy jego mieszkańcy życzą sobie tego…
Spojrzał na mnie jakoś dziwnie i jakby skurczył się w kącie wagonu.
– Więc i pan… uważa, że to mogłoby się źle skończyć?
– O ile kontakt hyperprzestrzenny jest rzeczywiście tak łatwy i dostępny dla każdego, jak pan mówił…
– O, niewątpliwie tak jest… niestety… I dlatego przechowuję moje
prace w bardzo ścisłej tajemnicy, wynalazłem nawet specjalną symbolikę matematyczną, której nikt nie jest w stanie rozszyfrować… Te wszystkie notatki – wskazał na plik papierów na stoliku – są zapisane tą właśnie symboliką. Resztę materiałów zniszczyłem przed wyjazdem z domu. Ostrożność nigdy nie zawadzi. Tak więc jestem jedynym człowiekiem, który zna tajemnicę…
Zgarnął papiery do teczki i zapiął ją starannie. Wstał i zaczął przechadzać się po przedziale założywszy w tył ręce.
Nagłe szarpnięcie hamującego pociągu wgniotło mnie w materac kanapy. Zdołałem tylko zauważyć, jak Ferenc usiłuje złapać równowagę, machając w powietrzu rękami. Drugie szarpnięcie rzuciło mną o boczną ścianę wagonu. Uderzyłem głową o jakiś wystający przedmiot i straciłem przytomność.
Postać w białym fartuchu pochyliła się nade mną. Po chwili rozpoznałem sympatyczną twarz pielęgniarki.
– No, już wszystko w porządku! – powiedziała. – Czy boli pana głowa?
– Trochę boli – odpowiedziałem – ale można wytrzymać… A… co się właściwie stało?
– Katastrofa kolejowa. Przypomina pan sobie, że jechał pan pociągiem do Torunia?
– Tak… Pamiętam… Ze mną w przedziale jechał pewien pan… Co się z nim stało?
Twarz pielęgniarki wyrażała zakłopotanie.
– Czy to był ktoś z pana bliskich?
– Nie, tylko przygodny towarzysz podróży. Czy wyszedł cało?
– Niestety, muszę pana zmartwić: pański znajomy zmarł w pół godziny po wypadku… Wstrząs mózgu i pęknięcie podstawy czaszki… Odzyskał przytomność na kilka minut, ale bredził coś okropnie, jakieś niezrozumiałe słowa o… Ale niech pan leży! – Te słowa były skierowane do mnie, ponieważ uniosłem się z pościeli. – Nie wolno panu poruszać
głową, miał pan zszywaną skórę na czaszce!
Dopiero teraz poczułem, że mam głowę owiniętą ciasno szorstkim bandażem. Natrafiłem dłonią na miejsce, które bolało najbardziej. Zamknąłem oczy i zobaczyłem wyraźnie przed sobą twarz Ferenca. Po chwili rozpłynęła się we mgle niespokojnego, gorączkowego snu…
ŹLE O NIEOBECNYCH
– Ajax?
– Słucham.
– Zabawni byli ci ludzie z dwudziestego wieku, prawda? Te ich wyobrażenia o przyszłości…
– Wiem coś o tym. Znam sporo powieści fantastyczno-naukowych z tamtych czasów.
– Ja też, trochę… Prześmieszne rzeczy tam wypisywali. Te wyobrażenia o „człowieku przyszłości"! Jaki to on nie miał być! Superczłowiek!
– Odwieczne marzenia…
– Na przykład „cyborg". Słyszałeś?
– Nie.
– To miał być taki na poły sztuczny człowiek: sztuczne serce, płuca, skóra… Uniwersalny organizm, odporny na wszelkie niesprzyjające warunki zewnętrzne.
– Białka zupełnie się do tego nie nadają.
– Cyborgi miały posiadać sztuczne tkanki, naczynia krwionośne z polietylenu czy czegoś tam.
– A mózg?
– Ba! W tym cała trudność!
– Dobre… Albo znowu wyobrażali sobie, że można będzie przesyłać „rysopis molekularny", coś w rodzaju planu budowy osobnika, telegraficznie, w postaci czystej informacji…
– A potem odtworzyć tę samą osobowość?
– Właśnie. To było w czasach, gdy sądzono, że o wszystkim decyduje struktura. Taki nieco zmodyfikowany mechanicyzm.
– Cóż, nie znali tajemnicy osobowości! Chociaż, trzeba im przyznać, zdawali sobie sprawę, że to nie takie proste. Natknęli się na paradoks „cybernetycznych bliźniaków".
– Bliźniaków? To chyba dotyczy podróży z prędkościami podświetlnymi?
– To nie to. Tu chodzi o „paradoks bliźniaków drugiego rodzaju". Biorąc za podstawę tylko strukturę organizmu można by dorobić każdemu człowiekowi „syntetycznego bliźniaka", żywą kopię. Powstaje wówczas pytanie, który jest „ten", a który „nie ten" – jeśli nie różnią się niczym.
– Jeden ma przecież przeszłość, a drugi nie!
– Przeszłość to wspomnienia. Sądzono, że one też są zakodowane w strukturze. A jednak taki bliźniak to nie „ten sam", a tylko „taki sam" człowiek, o zupełnie odrębnej osobowości. Po prostu dwóch identycznych, ale każdy sobie. Znaczy, że nie struktura decyduje o osobowości…
– Ale przecież każdy z nich wie o sobie to samo! Każdy czuje swoją więź z tym, który był na początku jeden.
– To jeszcze nie osobowość. Dopiero gdyby „współmyśleli" i „współodczuwali"…
– Rozumiem. I jak się wychodzi z tego paradoksu? Gdzie jest ta osobowość?
– Nie tylko w strukturze, ale i w usytuowaniu w czasoprzestrzeni. Aby mieć wspólną osobowość, musieliby być – oprócz identyczności struktury – identycznie usytuowani w przestrzeni i czasie. Każdy atom jednego musiałby zajmować to samo położenie, co odpowiedni atom drugiego. To jest oczywiście niemożliwe, bo musieliby zlać się w jedno.
– Rozumiem. Ale wtedy jeszcze nie wiedzieli o tym?
– I nie tylko o tym. Sądzili, na przykład, że rozwój nauki i techniki uwolni ich od strachu, osobistej zależności, konieczności wysiłku i tak dalej.
– Niewiele z tego udało się osiągnąć.
– Najśmieszniejsze, że ludzie współcześni wciąż jes/c/e sądzą, iż panują nad swoimi dziełami, że są bezpieczni w otoczeniu stworzonej przez siebie techniki.
– Myślę, że niedługo już tak będzie. Wczoraj miałem wiadomość od Poliekona…
– Poczekaj, potem mi powiesz. Teraz coś mi się przypomniało.
– Co takiego?
– Czytałem kiedyś o robotach. Czy wiesz, jak je sobie kiedyś wyobrażano?
– Wiem. Z rękami i nogami, na obraz i podobieństwo ludzkie. Były nawet próbne konstrukcje, ale nie wytrzymały próby praktycznej.