Dała ta dziewoja Fruma poczuć dzieciom smak prawdziwej niewoli gołesowej. Dzień jej zamążpójścia, dzień jej wesela, stał się dla nich świętem. Oby długie lata żył Idełe Złodziej, z grzywą kręconych włosów wysmarowanych gęsim tłuszczem, z zasmarkanym nosem, którego nigdy nie mógł wyczyścić do końca. Choćby nawet stanął na głowie. Oby długo żył za to, że postanowił (co za wariat!) poślubić tę ślepą Frume. A poślubił ją nie tak prosto, bo z miłości. Zakochał się w niej, można powiedzieć, na śmierć. I nie z tego, broń Boże, powodu, że miała tylko jedno oko i była dziobata. Ożenił się dlatego, iż chciał skumać się z Nachumem, synem Wewika. Toć nie żarty – taka koneksja! Sama Chaja Estera, matka Szołema, wyprawiła wesele. Grała na nim główną rolę. Upiekła ciasto, sprowadziła klezmerów z Brzezan, tańczyła, hulała do białego rana i całkowicie ochrypła. Śmiechu było co niemiara. Bractwo naśmiało się i natańczyło do woli. Nie chodziło o to, że gwiżdżący przez nos złodziej żeni się ze ślepą dziewuchą; ważne było, iż ślub służącej Frumy oznaczał dla dzieciaków całkowite – i to na zawsze – uwolnienie się od jej opieki. Przy sposobności uśmiano się też setnie z przedrzeźniania przez szejgeca szczęśliwej pary. Doskonale naśladował pana młodego, jak bez przerwy gwiżdże przez nos, i pannę młodą, jak jednym okiem spoziera na swego oblubieńca i oblizuje się niczym kot, który dorwał się do śmietany.
Naśladować, parodiować, przedrzeźniać – w to tylko graj naszemu szejgecowi. W tej materii był mistrzem. Wystarczyło mu raz spojrzeć na kogoś i już znajdował w nim jakąś wadę albo śmiesznostkę. Natychmiast nadymał się jak balon i dawaj odgrywać przedstawienie. A bractwo pękało ze śmiechu.
Rodzice poskarżyli się rebemu. Powiedzieli, że chłopak zgrywa się i naśladuje wszystkich niczym małpa, przeto należy go od tego odzwyczaić. I rebe, jego nauczyciel, zaczął go odzwyczajać.
Niewiele to jednak pomogło. Jakiś diabeł wstąpił w to dziecko. Jakiś chochlik, który każe mu wszystkich naśladować i parodiować. Wszystkich bez wyjątku. Nawet samego rebego. Jak niucha tabakę, jak chodzi drobniutkimi kroczkami. I żonę rebego. Jak pyskuje, jak rumieni się, jak mruży oczko, gdy ma wziąć u rebego pieniądze na szabes i nie jest w stanie wypowiedzieć „szabes”, tylko wciąż mówi „sabes”. Więc lanie go nie omijało. Dostawał, oj dostawał! Jednym słowem, było życie.
4. SZMULIK SIEROTA
Opowieści, fantazje, marzenia. Kabała i czary
Są twarze, które zostały przez Pana Boga stworzone specjalnie po to, aby was oczarować od pierwszego spojrzenia. – Kochaj mnie! – rozkazuje, wprost przemawia do was taka twarzyczka, a wy zakochujecie się w niej natychmiast. Taką właśnie wdzięczną twarzyczkę miał Szmulik, sierota.
Chłopak bez ojca i matki, na utrzymaniu w domu rabina.
Polubił go bohater naszej powieści Szołem, syn Nachuma, syna Wewika, od pierwszego spotkania. Odtąd dzielili się wszystkim. Dzielili się śniadaniami i obiadami. Stali się przyjaciółmi. Połączyła ich przyjaźń przez duże P. Stanowili jedną duszę i jedno ciało. A jak to się stało? Wszystko przez opowieści Szmulika. Nikt nie miał tyle do opowiadania co Szmulik. Same opowieści to nie wszystko. Ważny też jest sposób ich przekazywania. Opowiadać trzeba umieć. A Szmulik potrafił opowiadać jak nikt na świecie.
Skąd znał ten chłopiec o czerwonych policzkach i marzących oczach takie opowieści? Tyle pięknych, obfitujących w niezwykłe obrazy fantastycznych bajek? Czy słyszał je od kogoś? A może je sam wymyślił? Może to wyłącznie płody jego fantazji? Do dziś nie mogę tego pojąć. Wiem tylko jedno: wypływały one niczym ze źródła, a źródło było niewyczerpane. Opowieści jego toczyły się gładko jak po maśle. Snuły się i ciągnęły jak długa nić jedwabna. I głos miał słodki, i jak cukier słodka była jego mowa. Kiedy mówił, policzki miał czerwone a oczy marzące i nieco wilgotne, jakby je przeciągnięto lekkim, cienkim dymkiem.
W piątek po południu lub w sobotę po obiedzie albo wieczorem w święta przyjaciele zwykli byli wybierać się na wysoką górę w Woronce. Wspinali się na jej szczyt, na wierzchołek, który „sięgał niemal chmur”. Tam obaj kładli się na brzuchu albo na wznak, twarzą do nieba, i Szmulik zaczynał swoje opowieści. Ciągnął bajkę za bajką. Bajkę o królewiczu i królewnie. Opowieść o rabinie i rabinowej. Bajkę o księciu i psie. Bajkę o księżniczce i kryształowym pałacu. Opowieść o dwunastu rozbójnikach w lesie. Historię o okręcie, który zapuścił się na zastygłe morze. Opowieść o papieżu, który prowadził dyskusje z największymi rabinami, i bajki o zwierzętach, biesach, duchach i czortach, o czarownikach i diablikach, o smokach, o dziwnych człekokształtnych zwierzętach. Także historię o wiszącym lichtarzu w Pradze. A każda opowieść czy bajka miała swój niepowtarzalny smak, swój jedyny zapach i jakiś szczególny urok.
Szołem, syn Nachuma, syna Wewika, miał oczy i uszy otwarte. Nie spuszczał wzroku z tego ładnego chłopca o czerwonych policzkach i marzących, pięknych oczach.
– Skąd to wszystko, Szmuliku, wiesz?
– Głuptasku, to jeszcze nic. Wiem nawet, jak się toczy wino ze ściany. Jak wytoczyć oliwę z sufitu.
– A jak utoczyć wino ze ściany? I jak oliwę z sufitu?
– Głuptasku, to wszystko betka. Wiem nawet, jak się robi z piasku złoto. Jak ze skorupek można zrobić diamenty i brylanty.
– Jak to się robi?
– Jak? Przy pomocy Kabały. Rebe przecież zajmuje się kabalistyką. Kto o tym nie wie? Przecież on nigdy nie śpi.
– A co wtedy robi?
– W nocy, kiedy wszyscy śpią, on czuwa. Siedzi sobie i zajmuje się Kabałą.
– A ty wszystko, co on robi, widzisz?
– A jak, głuptasku, mogę to widzieć, skoro śpię?
– To skąd wiesz, że zajmuje się Kabałą?
– A kto o tym nie wie? Każde dziecko wie o tym. Możesz zapytać kogo chcesz. To co rebe umie, tego nikt nie potrafi. Jeśli tylko zechce, to stoi przed nim otworem wszystkie dwanaście studni rtęci i wszystkie trzynaście ogrodów pełnych szafranu, złota, srebra, diamentów i brylantów. I tyle tego, ile piasku nad morzem. Tyle, że nawet się odechciewa.
– Dlaczego więc stale jesteś głodny? I dlaczego rabin nie ma grosza na sobotę?
– Dlatego, że nie chce. Na tym padole żyje byle jak, bo pragnie odbyć pokutę. Jest pokutnikiem. Gdyby chciał, byłby bogaty jak Krezus. Tysiąc Rotszyldów miałby w jednym palcu. Wie bowiem, jak dojść do bogactwa. Nie ma dla niego tajemnic. Zna nawet miejsce, gdzie jest ukryty skarb.
– Gdzie jest ukryty skarb?
– Mądralo! Skąd mogę wiedzieć. Gdybym wiedział, dawno bym ci wyjawił. W środku nocy przyszedłbym do ciebie. Obudziłbym cię ze snu i powiedziałbym: „Chodźmy, Szotem, tam gdzie skarb. Nabierzemy pełne ręce złota. Ponapychamy sobie kieszenie!”
I jak tylko Szmulik zaczął mówić o skarbie, zapaliły się jego marzące oczy, a policzki okrył pąs. Owładnęła nim gorączka. Tak się rozpalił, rozpłomienił. Szmulik mówił, a jego przyjaciel Szołem, syn Nachuma, syna Wewika, nie odrywał wzroku od jego ust i pochłaniał każde słowo.