Co zaś do żony Markiza, to można by uznać, że pozostała z nie opuszczającym jej nigdy poczuciem winy. Odtąd poświęciła się wychowaniu delikatnego jak ona sama syna i prowadzeniu modnego salonu. Pisywała inteligentne listy do znanych ludzi, wiodła bogate życie towarzyskie. Adorowali ją początkujący poeci, a ona pozwalała jedynie na tę adorację. Dlatego, być może, stawała się coraz mniej popularna. Była kobietą zbyt atrakcyjną, żeby okazywać chłód. Jej angielski kochanek pisywał wciąż długie listy, lecz kiedy się ożenił, korespondencja powoli ustała i wydawało się, że wszelkie obietnice nie są warte tego, żeby je w ogóle wypowiadać.
Życie Markizy warte jest osobnej opowieści. Byłaby to opowieść o tym, jak niektóre kobiety wierzą w zbawienną i niezwykłą siłę miłości, i o tym, jak się rozczarowują. Jak budują świat z oczekiwań niczym z malowanych na dykcie teatralnych dekoracji. Jak się starzeją i tracą pewność siebie, i w rozpaczy osuwają się w straszliwą kobiecą samotność. Jak zdesperowane odważają się czasem na walkę, w której jedyną bronią bywają wzruszenia ramion, drobne szantaże, odmowy wspólnego łoża, udawane migreny i bezowocne, niezauważalne dla nikogo manipulacje. Wojny toczone przez kobiety to wojny małych chłopców, heroizm drewnianych żołnierzyków i ich drewnianych mieczy.
Kiedy około roku 1680 Markiz osiągnął kolejny stopień wtajemniczenia, a na niwie publicznej zaś rozgłos przyniosły mu błyskotliwe opracowania dotyczące możliwości wymiany handlowej między Francją a Hiszpanią, jego żona poczuła się jeszcze bardziej samotna. Nie znała się ani na jednym, ani na drugim. A kiedy za jakiś czas Markiz rozpoczął pracę nad znaczeniem Saturna w astrologii i alchemii, co przyniosło mu zresztą poważanie w pewnych kręgach, Markiza zmieniła front i pasję męża uznała za bzdury, dziwactwo i zabobon. Teraz jej salon zaczęli odwiedzać młodzi prekursorzy epoki, która dopiero miała nadejść i stworzyć Woltera i D’Alamberta. Tym ludziom niemal udało się okiełznać namiętność, ale też na zawsze utracili marzenia.
W 1684 roku w umyśle Markiza i w umysłach jego wtajemniczonych przyjaciół powstała idea podróży w poszukiwaniu zaginionej Księgi.
2
Na początku Bóg stworzył świat z przełamanej litery. Z pękniętego słowa ciało wyciekło jak krew. Ciało jest więc niedoskonałym słowem.
Bóg jest doskonały, jest słowem i nie ma ciała, przeto stworzył Adama, dając mu ciało i słowo, by jako doskonały i nieskończony przeglądać się w niedoskonałości i skończoności Adama.
A iżby Adam nie zapomniał o słowie i sile, dał mu Bóg Księgę, w której zapisał swą doskonałość, swój bezpoczątek i swoją nieskończoność.
Lecz kiedy Samuel zniszczył boskie dzieło stworzenia, obiecując Adamowi inne niż boskie poznanie, Bóg odwrócił się od człowieka i zabrał mu Księgę. Adam błagał Boga z ziemi czerwonej od żaru, ażeby oddał mu ją. I Bóg ulitował się. Wysłał anioła Rafaela i ten ją zwrócił Adamowi. Adam pozostawił Księgę Setowi, a po Secie odziedziczył ją Enoch. Enoch poznał, że Prawda jest Pismem i w Piśmie jest Prawda, przeto jako pierwszy spośród ludzi nauczył się zapisywać Prawdę i naukę tę przekazał swoim potomkom.
Lecz człowiek do Prawdy dochodzi z mozołem i bocznymi ścieżkami, toteż Bóg w swojej nieskończonej dobroci zabrał Enocha w podróż od pierwszego do siódmego nieba, by ukazać mu całe boskie stworzenie. A w siódmym niebie pokazał mu drzewo wiadomości dobrego i złego oraz drzewo żywota. I był Enoch z aniołami i z Bogiem przez sześć jubileuszów, a pokazali mu wszystko, co na ziemi i w niebie. I zobaczył Enoch, że w Świętej Księdze zapisano najprawdziwszą z prawd: że co na górze, jestże i na dole.
I kiedy Enoch był już stary i zmęczony życiem, Bóg po raz drugi zabrał go do nieba i uczynił aniołem. Wtedy na zawsze zniknęła Święta Księga. Lecz obiecał Bóg Enochowi, że odda ją ludziom, gdy przyjdzie czas.
Ten tekst czytany był zawsze na rozpoczęcie i zakończenie rytualnej części spotkań w Bractwie. Potem panowie przechodzili do innej sali pałacu pewnego barona, gdzie regularnie odbywały się spotkania. Pomimo, że Bractwo stanowiło grupę zamkniętą i elitarną, nie było w nim jedności. Każdy przychodził tutaj ze swoimi mniej lub bardziej sprecyzowanymi oczekiwaniami. Jedni szukali tu lekarstwa na męczące rozdygotanie świata, jakiego doświadczali, inni towarzystwa, ale byli też i tacy, którzy w ideach Bractwa widzieli ostateczne wyzwolenie i wyjście poza swój czas, poza konkretne miejsca i wreszcie – poza siebie.
Kiedy siadali potem przy kawie w jasnym świetle kandelabrów, wydawali się bardziej rzeczywiści i materialni niż kiedykolwiek indziej. Być może było to tylko wrażenie biorące się z kontrastu między jedną salą a drugą, w której odbywały się misteria Księgi. A może rzeczywiście ich ciała traciły przekonywający walor istnienia, otoczone kadzidlanym dymem i migotliwymi, niespokojnymi płomieniami pochodni.
Do ścisłego grona wtajemniczonych należało kilkunastu mężczyzn. Różniły ich nie tylko pozycja, prestiż i zamożność, ale także poglądy i styl życia. Był tu lekarz dworski, który krając trupy, badał na własną rękę sekrety życia, i marzył o złapaniu serca człowieka na gorącym uczynku, kiedy jeszcze bije. Był także pewien bogaty holenderski Żyd, na stałe mieszkający w Paryżu, który zgłębiał tajniki Kabały, walcząc z ogarniającymi go od czasu do czasu atakami astmy. Był znany i popularny poeta, który być może szukał w Bractwie nowej podniety dla swojego talentu. Gdyby pokusić się o znalezienie dla tych wszystkich osób jakiegoś wspólnego mianownika w postaci jednorodnej i spójnej filozofii, okazałoby się to daremne. Każda z nich przychodziła na spotkania z czymś innym, wlokąc ze sobą, jak skorupę, sumę swoich doświadczeń, wielkie dziecinne marzenia, a także rozczarowania powtarzającym się co rano refrenem codzienności.
Kiedy ćwicząc ciało i wolę mężczyźni ci pięli się po kolejnych stopniach wtajemniczenia i w końcu dowiadywali się o Księdze, dla każdego z nich znaczyła ona coś innego. Jedno ich tylko łączyło – wszyscy wierzyli w jej świętość i ostateczną mądrość. Mogła ona być także rozwiązaniem zagadki życia ujętym w litery imienia Boga czy doskonale poetyckim opisem rzeczywistości. Wyglądało to tak, jakby Bóg stworzył ludzi w całej ich różnorodności, żeby udowodnić samemu sobie, jak wiele postaci przybiera ludzkie pojęcie jego dzieła. Jakby ludzie z krwi i kości byli koszykami na różne idee, poglądy i stanowiska. Kiedy się patrzyło na nich z perspektywy ludzkiej – różnice były ogromne, lecz gdy patrzyło się tak, jakby to Bóg patrzył na nich ze swojej wysokości – różnic nie było wcale.
Bractwo straciło ostatecznie jedność, kiedy de Chevillon, przewodniczący spotkań i w pewnym sensie duchowy ojciec Bractwa, w jakiś sposób zdobył owiane tajemnicą mapy miejsca, gdzie znajduje się Księga. Jak się teraz okazało, spora część wtajemniczonych w ogóle nie wierzyła w realne istnienie Księgi. Dla nich była to tylko wielka idea. Inni, których można by nazwać stronnictwem katastrofistów, uznawali realne istnienie Księgi, lecz sądzili, że świat nie jest jeszcze gotowy na jej przyjęcie. Być może to z nich wyrośli przyszli rewolucjoniści. Tylko naprawdę niewielu wierzyło, że po Księgę można i nawet należy pójść, i że zmieści się ona na grzbiecie muła. Wierzyli, że Księga jest w stanie zmienić historię, i nadstawiali własne plecy na przyjęcie brzemienia odpowiedzialności. Do tej grupy należał Markiz, de Chevillon – odkrywca map, bogaty de Berle i kawaler d’Albi.
De Berle, bankier i filantrop, był człowiekiem mocno stojącym na ziemi. Nade wszystko przedkładał dostatek, spokój i miłość swojej młodej, niezwykle płodnej żony.
Był inteligentny i dociekliwy, choć może traktował wszystko zbyt dosłownie. Zdobywał kolejne stopnie wtajemniczenia wierząc, że któregoś dnia w jego retorcie rtęć przemieni się w złoto, którego i tak miał pod dostatkiem. Ale jego motywem nie była chęć zysku. De Berle należał do tego gatunku ludzi, którzy rozwój świata widzą jako dążenie do coraz większego porządku, stabilizacji i jasności. Celem tego procesu jest osiągnięcie porządku, absolutnie statycznego, gdzie wszystko do siebie pasuje, gdzie obowiązują rozumne prawa i idealna równowaga. Wierzył, że mądrość to wiedza o tym właśnie stanie rzeczy i o sposobach, jak do niego dojść. Według niego Księga zawierała zbiór aksjomatów, których poznanie dałoby obraz doskonałego, statycznego świata i określiłoby raz na zawsze konkretne sposoby zbudowania takiej rzeczywistości.