Изменить стиль страницы

– Chodź – dyszała z trudem. – Chodź, rusz się. Musisz iść.

Obejmował ją ramionami. Zgięty w pasie wspierał skroń o głowę dziewczyny. Zimne, zlepione strąki ciemnych włosów przykleiły się do jej twarzy. Alicja spróbowała postąpić krok do przodu i pociągnąć go za sobą. Miała wrażenie, że za chwilę pęknie jej kręgosłup.

– No już! To łatwe! Spróbuj!

Nie drgnął nawet. Szarpnęła go.

– No dalej! Ruszaj się, ty sukinsynu! – jęknęła.

Zrobił jeden chwiejny krok. A potem drugi. I następny. Szedł, czepiając się jej z całej siły. Przez ten czas modliła się, żeby się tylko nie potknąć. Razem wyglądali jak groteskowy, okaleczony skorupiak, bez sensu gmerający w piasku. A jednak ich wędrówka miała cel. Alicja wlokła półprzytomnego mężczyznę w kierunku domu, niezmordowanie, z determinacją i rozpaczą. Nie można pozwolić marzeniom umrzeć, kiedy są tak blisko.

– Widzisz – mruknął Szczur w ślad za odchodzącymi. – Masz dokładnie to, czego chciałaś. – A potem pobiegł truchtem do domu, wyprzedzając gigantycznego skorupiaka na jego morderczej drodze.

***

Bo…li…li…li… Jednakowy sygnał alarmowy napływał ze wszystkich stron do udręczonego mózgu. Alfabet Morse'a dla ślepych, głuchych i nieprzytomnych. Ból przepływał wraz z krwią do każdej komórki ciała, pulsował w rytm uderzeń serca. Cały organizm podlegał potwornemu procesowi jednoczesnego rozdzierania się na coraz drobniejsze fragmenty i natychmiastowego zrastania w coś, co znowu podlegało rozpadowi, tak jakby stał się żywym obrazem kubistycznym w stadium równoczesnej analizy i syntezy. Te nieustanne transformacje sprawiały mu ból i były obrzydliwe. Nic nie widział, wokół panowała wszechwładna czerwień. Coś krępowało go, uniemożliwiając każdy ruch. Jedyne, co mógł robić, to leżeć, słuchając, jak jego ciało krzyczy.

***

– Boże święty, co mu jest? – jęknęła Alicja.

– Ma potwornie zatruty organizm – burknął Szczur. – Walczy z tym. Nic więcej nie umiem ci powiedzieć.

Spojrzał na dygoczącego pod kocami mężczyznę. Bez wątpienia był ciężko chory. Strużki potu spływały po ściągniętej, bladej jak wapno twarzy. Szczur przypatrywał mu się uważnie.

– Myślę, że nie umrze – powiedział. – Przynieś jakieś bandaże i porządnie opatrz mu ręce. Chustka już przesiąkła. – Mężczyzna zadrżał. Jego palce zacisnęły się na kocu. Po twarzy przebiegł mu skurcz bólu.

– Czy nie można dać mu jakiegoś środka… – zaczęła Alicja i urwała. Głos jej się załamał.

– To nic nie da, tylko pogorszy sprawę. On jest nafaszerowany jak indyk na Boże Narodzenie.

Przygryzła wargę. Szczur spojrzał na nią. Jej oczy przypominały dwie martwe dziury.

– Wyjdzie z tego – powiedział. – Nic mu się nie stanie.

– A właściwie jak on ma na imię? – usta Alicji drgnęły ledwo dosłyszalnie.

– Luke.

Wyciągnęła rękę i odgarnęła kilka wilgotnych, brudnych kosmyków z czoła leżącego.

– Ma straszną gorączkę.

– To normalne – parsknął Szczur. – Lepiej idź po te bandaże.

– Tak – zgodziła się potulnie Alicja.

***

Słońce przesuwało się mozolnie po niebie. Jego blask wpadał przez okna, lśniącą polewą pokrywał fragmenty podłogi, łóżka, ścian. Precyzyjnie wycinał z cienia nieruchomy profil kobiecej twarzy, niby sylwetkę z czarnego kartonu. Czasem cień poruszał się, wydłużał, powiększał, ale nigdy nie znikał ze ściany pokoju. Zachód rozchlapał na wszystko czerwoną farbę, podbarwił plamy światła na różowo.

Cień czuwającej Alicji wyostrzył się, odrealnił i stał podobny do opiekuńczego ducha, strzegącego obojga, kobiety i nieprzytomnego mężczyzny, zamkniętych we wnętrzu szkarłatnego klejnotu.

***

Z gęstej mgły powoli zaczęły się wyłaniać kontury czegoś, co mogło być światem. Doznania przypływały i odpływały, łagodne fale zupełnie nieczytelnych bodźców. Głęboko tliła się jednak jakaś iskierka, coś w rodzaju szarego światełka, świtu, który nie może zdecydować się nadejść. Wrażenia, w miarę jak ulegały wyostrzeniu, stawały się coraz bardziej nieprzyjemne. Powróciła świadoma zdolność odczuwania bólu, który zrobił się teraz ciężki i otępiający. W obolałej głowie coś kołatało. Luke słyszał własny oddech jak obcy, pozbawiony sensu dźwięk. Miał popękane i spieczone usta. Spróbował oblizać je dziwnie zdrętwiałym językiem, ale niewiele mu to pomogło.

Kiedy zdecydował się otworzyć oczy, światło uderzyło o jego źrenice z siłą rozpędzonego auta. Biało-niebieskie szpile wbiły się w mózg, eksplodując wewnątrz. Szybko zacisnął powieki. Ostrożnie uniósł je ponownie, starając się skupić wzrok na jasnej plamie przed sobą. Skrzywił się, oczy zaczęły mu łzawić, ale plama powoli zamieniała się w zmartwioną i pełną napięcia twarz młodej kobiety. Wydawała mu się znajoma, mimo że widział ją chyba pierwszy raz w życiu. Spróbował się do niej uśmiechnąć.

– Pamiętasz mnie? – spytała cichutko Alicja.

– Nie wiem – szepnął. Wciąż wyglądał fatalnie. Patrząc na ciemne sińce pod oczami i popielatą bladość twarzy rozświetlonej powitalnym uśmiechem, Alicja poczuła w sercu ukłucie bólu. Luke wydawał się taki chory i jakoś… postarzały?

– Pamiętasz, co się stało? – zapytała.

Oczywiście, że pamiętał. Wszystkie fakty powróciły z nagłą ostrością.

Przymknął oczy.

– Tak. Nie mogłem dłużej… to znaczy chciałem… hm, skończyć z tym.

Przypatrywał jej się uważnie i nagle spytał niepewnie:

– Jesteś aniołem?

Potrząsnęła przecząco głową i niespodziewanie rozpłakała się. Zakryła dłońmi twarz, ale łzy przeciekały przez palce, płynęły po rękach w dół, kapiąc na podłogę, na łóżko, na jego pierś.

To przeze mnie, pomyślał zmieszany. Powiedziałem albo zrobiłem coś nie tak. Nie chciał sprawić jej przykrości. Nie chciał, żeby płakała. Spróbował dźwignąć się na łokciach, ale nie dał rady. Poczuł tylko przenikliwy ból w poranionych nadgarstkach.

– Przepraszam. Nie miałem niczego złego na myśli… Zapytałem, bo tylko to przyszło mi do głowy – plątał się, jeszcze niezupełnie przytomny.

– Tak się bałam, że możesz umrzeć – szlochała Alicja. – Zaraz mi przejdzie. Prze…praszam.

***

– Poszłaś kiedykolwiek tak daleko, żeby zobaczyć, co jest za lasem? – spytał Luke.

– Nie. Za każdym razem gubię się między drzewami. W końcu trafiam na ścieżkę, która prowadzi z powrotem do domu. Myślę, że dalej po prostu nic nie ma.

Blask słońca wpadał przez okna, zalewał kuchnię jasnym światłem późnego poranka. To był pierwszy dzień, kiedy Luke poczuł się na tyle dobrze, żeby Alicja pozwoliła mu wstać. Smażyła właśnie jajka na śniadanie, mocno przejęta tą trudną i nie do końca opanowaną sztuką.

– Jak dużo miejsca nam przydzielono?

– Sporo. Po lesie można krążyć nawet kilka dni.

Luke zapalił papierosa.

– To nie będzie specjalnie błyskotliwe pytanie – powiedział. – Zastanawiałaś się, dlaczego tu jesteśmy?

– O tak. Milion razy. Na początku. Ale nie potrafiłam znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi, więc przestałam, żeby nie zwariować.

Odwrócona do niego plecami kroiła plastry bekonu na ciemnym drewnianym blacie. Kuchnia, tak jak cały dom, była ogromna, staroświecka i odrobinę mroczna. Nawet teraz, w pełnym świetle poranka, cień chował się wśród galeryjek ciężkiego kredensu, pomiędzy nogami potężnego dębowego stołu i w szparach podłogi zrobionej z grubych desek pomalowanych na kolor dojrzałej wiśni.

– Szczur zamiast Królika – mruknął Luke.

– Raczej zamiast Gadającego Świerszcza. – Uśmiechnęła się niewesoło.

– Nastrój pasuje bardziej do Krainy Czarów, w której Królika zastąpił Szczur.