Po jakimś czasie Jan Elvas popadł w drzemkę i ni to we śnie, ni to na jawie usłyszał szelest słomy i zobaczył, że ktoś się zbliża z łuczywem w dłoni. Po kolorze i jakości pończoch oraz spodni a także po suknie peleryny i lakierowanych trzewikach Jan Elvas zorientował się, iż jest to ktoś szlachetnie urodzony, i istotnie okazało się, że był to ów dworzanin, który w przydrożnym rowie udzielił mu tylu cennych informacji. Zacny ów szlachcic sapał ze zmęczenia i narzekał, Jestem wykończony szukaniem cię, obszedłem całe Vendas Novas, Gdzie się podziewa Jan Elvas, Gdzie się podziewa Jan Elvas, nikt nie umiał mi na to odpowiedzieć, dlaczego biedni ludzie nie przedstawiają się sobie nawzajem, no ale wreszcie cię znalazłem, chciałem ci opowiedzieć o pałacu, który król kazał wznieść specjalnie na tę okazję, budowali go dziesięć miesięcy, dzień i noc, do nocnych prac zużyto ponad dziesięć tysięcy żagwi, a zatrudnionych było przeszło dwa tysiące ludzi różnych zawodów, malarzy, kowali, drzeworytników, inkrustatorów, czeladników, żołnierzy piechoty i kawalerzystów, wyobraź sobie, że kamień budowlany przywozili z miejsca odległego o trzy mile, do czego służyło ponad pięćset wozów, nie licząc tych, którymi przywozili inne potrzebne materiały, takie jak wapno, belki, deski, kamień ciosany, cegłę, dachówkę, śruby i okucia żelazne, samych tylko zwierząt pociągowych było ponad dwieście, z większym rozmachem buduje się tylko klasztor w Mafrze, nie wiem, czy byłeś tam, ale całe przedsięwzięcie okazało się warte zachodu i pieniędzy, mogę ci powiedzieć w zaufaniu, ale zachowaj to dla siebie, że ten pałac oraz dom, który widziałeś w Pegoes, kosztowały milion cruzados, tak jest, cały milion, ty oczywiście nawet sobie nie wyobrażasz, co to jest milion cruzados, nie powinieneś jednak zazdrościć, Janie Elvasie, przecież nawet nie wiedziałbyś, co zrobić z taką masą pieniędzy, a król doskonale wie, uczył się tego od maleńkości, biedni nie umieją wydawać pieniędzy, ale możni panowie owszem, ileż tu poszło na malowidła i przepyszne ozdoby, na apartamenty dla kardynała i patriarchy, jest też sala baldachimowa, gabinet oraz sypialnia dla księcia Józefa, w identycznych apartamentach zatrzyma się infantka Maria Barbara, kiedy będzie tędy przejeżdżać, dla króla i królowej przeznaczono dwa oddzielne skrzydła, w ten sposób będą czuć się swobodnie, nie będzie im ciasno spać, ale, prawdę mówiąc, trudno by znaleźć drugie łoże tak szerokie jak twoje, Janie Elvasie, właściwie masz do dyspozycji całą ziemię, rozwalasz się do woli na słomie, przykrywasz się kapotą i chrapiesz sobie jak, za przeproszeniem, jakiś wieprzek, pachniesz też nie najlepiej, ale nie martw się, jak się zobaczymy następnym razem, podaruję ci buteleczkę wody węgierskiej, to tyle miałbym ci dziś do powiedzenia, nie zapomnij, że król wyrusza do Montemor o trzeciej nad ranem, nie zaśpij, jeśli chcesz mu towarzyszyć.

Lecz Jan Elvas zaspał. Gdy się obudził, było już po piątej i siąpił deszcz. Z porannej szarówki wywnioskował, że król, o ile wyruszył punktualnie, musiał już być daleko. Otulił się więc kapotą, podkurczył nogi, jakby znajdował się jeszcze w łonie matki, i drzemał dalej w ciepłej słomie, która tak przyjemnie pachnie, gdy ją ogrzeje ludzkie ciało. Są ludzie szlachetnie urodzeni, albo nawet i nie, którzy nie znoszą podobnych woni i starają się nawet zabić własne naturalne zapachy, nie nadeszły wszakże jeszcze czasy, kiedy sztucznym zapachem różanym będzie się perfumować sztuczne róże, by móc powiedzieć, Jak pięknie pachną. Jan Elvas sam nie wiedział, skąd mu takie myśli przyszły do głowy i czy był to sen, czy też marzenia na jawie. Wreszcie otworzył oczy i obudził się na dobre. Pionowe strugi deszczu dudniły mu nad głową, współczuć należy ich królewskim mościom, że muszą podróżować w taką pogodę, dzieci nigdy nie wynagrodzą rodzicom tych wszystkich poświęceń, jakie dla nich ponoszą. Bóg jeden wie, ile odwagi musiał wykazać i ilu przeciwnościom musiał stawić czoło król w drodze do Montemor, gdy trzeba było przeprawiać się przez potoki, bagna i wezbrane strumienie, serce wprost się ściska na myśl o strachu, jakiego najedli się ci wszyscy panowie, pokojowcy i spowiednicy, klerycy i szlachcice, zakładam się, że trębacze schowali trąbki do futerałów w obawie przed zachłyśnięciem się, na werblach natomiast bębni ulewa, wcale nie trzeba używać pałeczek. A co z królową, co się z nią teraz dzieje, jedzie przecież z Aldegalega razem z infantką Marią Barbarą i infantem Piotrem, ale to nie ten sam, dali mu tylko to samo imię, a więc dwie słabe niewiasty i słabe dziecko także cierpią z powodu złej pogody, a są tacy, którzy twierdzą, że niebo jest po stronie możnych, no to patrzcie, przekonajcie się, że deszcz nie oszczędza nikogo.

Jan Elvas spędził cały ten dzień w ciepełku szynków zakrapiając winem jadło przyniesione w sakwie, obficie zaopatrzonej przez królewską spiżarnię. Większość żebraków ciągnących w ogonie królewskiego orszaku również została w osadzie czekając na poprawę pogody. Lecz deszcz nie ustawał. Pierwsze pojazdy ze świty Marii Anny, przypominające bardziej wojsko w rozsypce niż orszak królewski, przybyły do Vendas Novas o zmierzchu. Skrajnie wyczerpane konie z ledwością ciągnące berlinki i karety, nierzadko padały i zdychały w zaprzęgu. Służba i chłopcy stajenni wymachiwali pochodniami, panowała taka wrzawa i takie zamieszanie, że nie znaleziono odpowiednich kwater dla wszystkich członków asysty królowej, toteż wielu z nich musiało wrócić do Pegoes, Bóg jeden wie, w jak żałosnym stanie. Była to wprost katastrofalna noc. Następnego dnia zrobiono rachunek strat i okazało się, że padły dziesiątki zwierząt, nie licząc tych, które wcześniej zostały zajeżdżone na śmierć lub też połamały sobie nogi. Damy cierpiały na zawroty głowy i omdlenia, panowie starali się zamaskować znużenie spacerując po salonach, a deszcz padał i padał, jakby Pan Bóg mając jakąś ukrytą złość do ludzi chciał podstępnie ich ukarać drugim potopem, tym razem nieodwracalnym.

Królowa chciała już nazajutrz o świcie ruszać do Evory, co jednak jej wyperswadowano, było to bowiem wielce ryzykowne przedsięwzięcie, ponadto wiele pojazdów przybywało z opóźnieniem, przynosząc tym samym uszczerbek dostojeństwu królewskiego orszaku, A w dodatku te drogi, Najjaśniejsza Pani, to wprost trudne do opisania, już podczas przejazdu króla były okropne, jakież więc muszą być teraz, kiedy deszcz leje bez przerwy dzień i noc, ale wysłano już rozkaz do sędziego okręgowego w Montemor, żeby zwołał ludzi do naprawy dróg, zasypią grzęzawiska, wyrównają wyrwy, Wasza Królewska Mość odpocznie sobie ten jeden dzień, jedenastego, w Vendas Novas, w tym majestatycznym pałacu zbudowanym przez króla, są tu wszelkie wygody, Najjaśniejsza Pani może sobie pogawędzić z księżniczką i dać jej ostatnie matczyne rady, Musisz wiedzieć, moja córko, że mężczyźni są zawsze brutalni pierwszej nocy, później zresztą też, lecz ta pierwsza jest najgorsza, wprawdzie zapewniają, że będą bardzo uważać i że nic nie będzie bolało, ale później, niech Bóg broni, nie wiem, co się zaczyna z nimi dziać, ale sapią i warczą jak, za przeproszeniem, jakieś buldogi, a nam, niebogom, nie zostaje nic innego, jak znosić cierpliwie te ich ataki, póki nie dopną swego, zdarza się wszakże, że nie udaje się im za pierwszym razem, lecz nie należy się wówczas śmiać, gdyż poczytują to sobie za najgorszą obrazę, najlepiej udać, że się nic nie zauważyło, bo jeśli nie pierwszej, to na pewno drugiej lub trzeciej nocy im się uda, a więc tak czy inaczej ból nas nie ominie, a teraz każę zawołać pana Domenica Scarlattiego, trzeba się trochę oderwać od okropności tego życia, muzyka niesie wielką ulgę, moja córko, podobnie jak modlitwa, myślę, że wszystko jest muzyką, albo może raczej modlitwą jest wszystko na tym świecie.

W tym samym czasie, gdy królowa dawała córce powyższe rady, a Domenico Scarlatti grał na klawesynie, Jan Elvas został zatrudniony przy naprawie dróg, los płata bowiem czasami takie figle, których nie sposób uniknąć, otóż przemykał właśnie pod ścianami domów chroniąc się przed deszczem, a tu nagle słyszy głos, Stać, z tonu rozkazu poznał, że to pachołek miejski, i tak go to zaskoczyło, iż nawet nie potrafił udawać zgrzybiałego starca, wprawdzie jego siwe włosy wzbudziły u przedstawiciela władzy pewne wątpliwości, jednakże doszedł do wniosku, że ktoś, kto tak chyżo biega, nadaje się też do kilofa i łopaty. Gdy Jan Elvas wraz z innymi złapanymi znalazł się w szczerym polu, gdzie droga ginęła w bajorach i trzęsawiskach, było tam już wielu innych mężczyzn noszących ziemię i kamienie z wyżej położonych, a więc suchszych miejsc, praca polegała zatem na wykopywaniu tam i zasypywaniu tu, niekiedy przekopywali też rowy odprowadzające wodę, wszyscy robotnicy wyglądali jak jakieś gliniane straszydła, upiory czy inne mary i niebawem on sam też się do nich upodobnił, szkoda, że nie został w Lizbonie, wiadomo przecież, że choćby człowiek nie wiem jak się starał, nie potrafi stać się na powrót dzieckiem. Ta ciężka praca trwała cały dzień, deszcz trochę złagodniał, co bardzo pomogło, gdyż nasypy zyskały na trwałości, oby tylko w nocy nie przyszła nowa nawałnica, która wszystko rozmyje. Królowa Maria Anna, ukołysana szumem deszczu i przykryta jak zwykle swoją puchową pierzyną, z którą się nigdy nie rozstaje, dobrze spała tej nocy, wszelako określone przyczyny nie zawsze przynoszą te same skutki, zależy to od osoby, od okoliczności i od kłopotów, z jakimi człowiek kładzie się do łóżka, toteż księżniczce Marii Barbarze przez całą noc dźwięczały w uszach echa ulewy, a może to były echa niepokojących słów, które usłyszała od matki. Jeśli idzie o tych, którzy pracowali na drodze, to jedni spali lepiej, inni gorzej, w zależności od stopnia zmęczenia, gdyż Jego Królewska Mość nie poskąpił na wygody i gorącą strawę, dając tym wyraz uznania dla robotników.