Chrzest celebrowało siedmiu biskupów, wyglądających niczym siedem złocistych i srebrzystych słońc na stopniach głównego ołtarza, nadali jej imiona Maria Ksawera Franciszka Lenora Barbara, poprzedzone tytułem Doña, skoro już teraz, choć jest zaledwie śliniącym się niemowlęciem, już ją tak tytułują, to czymże będzie, gdy dorośnie, w każdym razie na początek dostała krzyżyk wysadzany brylantami, który ofiarował jej stryj, infant Franciszek, jej chrzestny ojciec, co go kosztowało pięć tysięcy cruzados, tenże książę Franciszek, jako kum, podarował matce noworodka pióro do kapelusza, co oczywiście było czysto kurtuazyjnym gestem, ale prócz tego dał jej również diamentowe kolczyki francuskiej roboty, które już kosztowały niebagatelną sumę, bo prawie dwadzieścia pięć tysięcy cruzados.

Tego dnia król zstąpił nieco z wysokości swego majestatu i wysłuchał mszy nie kryjąc się za żaluzjami, lecz wystawiając swoją osobę na widok publiczny, i to w dodatku nie we własnej loży, ale w loży królowej, okazując tym sposobem, jak wielkim darzy ją szacunkiem, dzięki czemu szczęśliwa matka znalazła się u boku szczęsnego ojca, choć w trochę niższym fotelu, a wieczorem były fajerwerki. Siedem Słońc zszedł wraz z Blimundą z zamkowego wzgórza, żeby zobaczyć ognie i dekoracje, pałac przybrany gobelinami oraz haki ufundowane przez cechy rzemieślnicze. Jest bardziej niż zwykle zmęczony, być może od przenoszenia wielkich ilości mięsa na bankiety, które się odbyły z okazji urodzin, i na te, które się odbędą z okazji chrzcin. Od nadmiaru wysiłku przy przesuwaniu, podciąganiu w górę i wleczeniu po ziemi boli go lewa ręka. Hak spoczywa teraz w sakwie przewieszonej przez ramię. Blimunda trzyma go za prawą rękę.

W ostatnich miesiącach umarł błogosławioną śmiercią brat Antoni od św. Józefa. A zatem nie będzie już mógł przypominać królowi o ślubowaniu, chyba że zacznie nawiedzać go w snach, ale nie ma obawy, znamy przecież wszyscy dewizę: biednemu nie pożyczaj, od bogatego nie bierz, a mnichowi nie obiecuj, a ponadto król Jan V dotrzymuje słowa. Będziemy więc mieć klasztor.

Baltazar śpi z prawej strony siennika, tak jest od pierwszej nocy, ponieważ po tej stronie ma zdrową rękę i odwracając się do Blimundy może ją przytulić, przesunąć palcami od karku do pasa albo jeszcze niżej, gdy w nocy zmysły obydwojga rozpalą się pod wpływem ciepła i sennych marzeń lub gdy już płonęły, nim jeszcze poszli spać, jako że ta para, pozostająca z własnej woli w nielegalnym, nie uświęconym kościelnymi sakramentami związku, mało dba o formy i konwenanse, toteż gdy jemu przyjdzie ochota, ona też jej nabiera, a gdy ona go zapragnie, on także pragnie jej. Możliwe, że wiąże ich jakiś inny tajemny sakrament, może znak krzyża nakreślony krwią utraconego dziewictwa, gdy odpoczywali leżąc obok siebie, wbrew przyjętym zwyczajom nadzy jak ich matka stworzyła, i gdy przy żółtym świetle oliwnej lampki Blimunda zwilżyła palec w świeżej krwi, która po udach spłynęła na siennik, była to jakby wspólna komunia, o ile nie jest herezją mówić coś takiego, a tym bardziej robić. Od tego czasu upłynęło już wiele miesięcy, jest już inny rok, deszcz bębni po dachu, silny wiatr hula nad rzeką i zalewem, a choć świt już blisko, nadal jest ciemno jak w nocy. Kogo innego mogłoby to zmylić, ale nie Baltazara, on zawsze budzi się o tej samej porze, jest to nawyk czujnego żołnierza, bacznie obserwującego wyłaniające się powoli z ciemności zarysy rzeczy i ludzi, pierś przepełnia mu kojący spokój, unosi ją pierwsze tego dnia westchnienie, szpary zaczynają niewyraźnie szarzeć, aż wreszcie jakiś szmer budzi Blimundę i wówczas rozlega się inny nieomylny odgłos, to Blimunda je chleb, a po przełknięciu ostatniego kęsa otwiera oczy, obraca się do Baltazara, opiera głowę na jego ramieniu, lewą dłoń kładzie w miejsce, gdzie jemu brak dłoni, ręka na ręce, puls na pulsie, tak oto życie w miarę swoich możliwości naprawia to, czego dokonała śmierć. Ale dziś będzie inaczej. Już raz i drugi Baltazar pytał Blimundę, dlaczego je chleb każdego ranka, nim otworzy oczy, prosił też księdza Bartłomieja Wawrzyńca o wyjaśnienie tej tajemnicy. Blimunda kiedyś powiedziała mu, że przywykła do tego od dziecka, ksiądz zaś, że chodzi o wielką tajemnicę, tak wielką, że w porównaniu z tym latanie jest drobnostką. Dziś się to wyjaśni.

Zawsze po przebudzeniu Blimunda wyciąga rękę po woreczek wiszący u wezgłowia, w którym ma zwyczaj trzymać chleb, ale tym razem napotyka puste miejsce. Szuka po omacku na podłodze, na sienniku, pod Jaśkiem i wówczas słyszy głos Baltazara, Nie masz co szukać, bo i tak nie znajdziesz, ona zaś zasłaniając oczy zaciśniętymi pięściami błaga go, Daj mi chleb, Baltazarze, daj mi chleb, zlituj się nade mną. Najpierw musisz mi powiedzieć, co to są za sekrety. Nie mogę, krzyknęła, usiłując stoczyć się z siennika, wówczas Siedem Słońc schwycił ją zdrową ręką i objął wpół, Blimunda próbowała się wyrwać, ale przycisnął ją prawą nogą i wolną dzięki temu ręką próbował oderwać jej pięści od oczu, lecz zaczęła znów przeraźliwie krzyczeć, Nie rób mi tego, a jej krzyk był tak przejmujący, że Baltazar przestraszył się i puścił ją, czując prawie wyrzuty sumienia z zadanej przemocy. Nie chcę ci zrobić nic złego, chciałbym tylko wiedzieć, co to są za tajemnice. Daj mi chleb, a wszystko ci powiem. Przysięgasz, cóż po przysięgach, jeśli nie wystarcza zwykłe tak lub nie. No to masz, jedz. Baltazar wyciągnął mieszek z sakwy, która służyła mu za Jasiek.

Przesłaniając oczy ręką Blimunda zjadła wreszcie chleb. Przeżuwała go powoli. Gdy skończyła, odetchnęła głęboko i otworzyła oczy. Szary pokój zbłękitniał w świetle poranka, tak zapewne pomyślałby Baltazar, gdyby potrafił myśleć o takich rzeczach, ale zamiast rozmyślać o podobnych subtelnościach, dobrych w pałacowych przedpokojach lub w rozmównicach zakonnic, dużo lepiej było poczuć własną gorącą krew w chwili, gdy Blimunda odwróciła się do niego i spojrzała tymi swoimi oczami, ciemnymi, rozbłyskującymi zielonymi ognikami, jakież znaczenie mogą mieć teraz jakiekolwiek tajemnice, czyż nie lepiej na nowo zgłębić tę, którą już znał, tajemnicę ciała Blimundy, tamto można odłożyć do innej okazji, gdyż ta kobieta jeśli coś obieca, to dotrzymuje słowa, ona zaś powiedziała, Pamiętasz, jak pierwszy raz, gdy spaliśmy razem, powiedziałeś, że zajrzałam ci do wnętrza. Pamiętam. Nie zdawałeś sobie nawet sprawy z tego, co mówisz, ani nie zrozumiałeś dobrze mojej odpowiedzi, kiedy cię zapewniłam, że więcej nigdy ci nie zajrzę do wnętrza. Baltazar zastanawiając się nad sensem tych słów nie zdążył jeszcze odpowiedzieć, a już usłyszał inne, niewiarygodne słowa, Ja mogę zaglądać ludziom do wnętrza.

Siedem Słońc z niedowierzaniem i niepokojem uniósł się nieco na sienniku, Kpisz sobie ze mnie, nikt nie może zaglądać drugim do wnętrza. Ja mogę. Nie wierzę. Najpierw za wszelką cenę chciałeś się dowiedzieć, teraz już wiesz i mówisz, że nie wierzysz, może to i lepiej, ale na przyszłość nigdy nie zabieraj mi chleba. Uwierzę, jeśli natychmiast mi powiesz, co mam teraz w sobie. Nie widzę nic, o ile nie jestem na czczo, a poza tym przyrzekłam, że nigdy nie zajrzę ci do wnętrza. Powtarzam, że kpisz sobie ze mnie. A ja ci powtarzam, że to prawda. Jak mogę się o tym przekonać. Jutro rano nie będę jeść, wyjdziemy z domu i będę ci opowiadać o wszystkim, co zobaczę, ale na ciebie nie spojrzę, ani ty sam też nie staniesz ze mną twarzą w twarz, zgadzasz się na to. Zgadzam się, odpowiedział Baltazar, ale powiedz mi, na czym polega ta tajemnica, skąd masz taką moc, o ile mnie nie oszukujesz. Jutro przekonasz się, że mówię prawdę. A nie boisz się Świętego Oficjum, inni zapłacili za dużo błahsze rzeczy. Mój dar nie ma nic wspólnego ani z kacerstwem, ani z czarami, moje oczy są zwyczajne. Ale twoja matka została wychłostana i zesłana, gdyż miała widzenia i objawienia, to od niej się nauczyłaś. Nie, to nie to samo, ja widzę tylko to, co jest na świecie, nie widzę tego, co jest poza nim, ani nieba, ani piekła, nie odmawiam żadnych modlitw, nie wykonuję żadnych gestów rękami, tylko widzę. Ale przeżegnałaś się swoją własną krwią i narysowałaś mi nią krzyż na piersi, czy to nie czary. Dziewicza krew jest jak woda, którą się chrzci, zrozumiałam to, kiedy we mnie wszedłeś, a gdy poczułam, że płynie, odgadłam te gesty, Jaka jest twoja moc. Widzę, co jest wewnątrz ludzkich ciał i czasem to, co jest w głębi ziemi, widzę to, co jest pod skórą, a czasem nawet pod ubraniem, ale tylko wtedy gdy jestem na czczo, tracę ten dar, gdy księżyc zmienia kwadrę, ale wkrótce wraca, dużo bym dała za to, żeby go nie mieć. Dlaczego. Dlatego że to, co kryje się pod skórą, nie jest przyjemne do oglądania. Nawet dusza. Czy widziałaś kiedyś duszę. Nigdy. Może jednak dusza nie znajduje się wewnątrz ciała. Nie wiem, nigdy jej nie widziałam. Być może nie można jej zobaczyć. Być może, a teraz zostaw mnie, zabierz tę nogę, bo chcę wstać.