– Mam dwójkę! – wrzasnął radośnie Jurek.

– I już ci się zaczął ten płaski dzień…

– To fuks chyba? – upewniła się pani Ada. – Ładnie zaczęłam po urlopie…

– Nie ma Zdzisia, bo zaraz by pani powiedział, że będzie sto tysięcy…

– Sto może nie, ale ćwiartkę dadzą – rzekł pan Rysio. – Z trzech koni spadło, porządek mam za stówę…

– Odbija pan tego golfa, co?

– Góra będzie większa niż porządek!

Większa nie była, ale taka sama, za jedno i drugie zapłacili około 23 tysięcy. Zaczęłam zarówno triplę, jak i kwintę, ale w kwestii dalszego ciągu nie miałam żadnych złudzeń. Wymieszałam konie bez sensu. Maria z Mieciem zaczęli również, Maria czyniła mi wyrzuty.

– I dlaczego ty tego nie grasz, skoro ci wyszło?! No dobrze, ale dlaczego nie grasz dalej Zameczka?! Przecież on przyjdzie! l też ci wychodzi! Jaki Kryształ, skąd Kryształ, żadnego Kryształa tu nie będzie. Iipecki musiałby na głowę upaść, on go szykuje na Wielką Warszawską! Nie będzie konia wyjeżdżał co chwila! l grają go, czego ty chcesz od tego Sarnowskiego, cztery razy na faworytach przyszedł, ile można od niego wymagać?! l Zameczka masz zapisanego, dlaczego nie grasz tego, co masz zapisane…?!

– Przyganiał kocioł garnkowi. Odczep się, mówię przecież zmieniałam w ostatniej chwili, przez Jurka! l na datę urodzenia grałam, czwórka mi tu wychodzi, właśnie Kryształ. Też w niego nie wierzę, no dobrze, dla świętego spokoju zagram Zameczka w porządkach!

– Moja ciotka znalazła notes Zawiejczyka – powiedziała za mną Monika Gąsowska. Nawet nie zauważyłam, kiedy przyszła. – Już nie wracam do domu, zostaję, za tydzień zaczyna się rok akademicki.

Miałam teraz ważniejsze rzeczy na głowie, niż notes Zawiejczyka.

– Widziała pani paddock?

– Tak, właśnie wychodziły. Nie ma o czym mówić, trójka, czwórka i siódemka, reszta się nie liczy.

W takim razie trójka z siódemką. Skoro Kryształa ma oszczędzać…

– Kryształ to czwórka? Nawet oszczędzany, może wygrać, świetny koń!

Faworytem w tej gonitwie była Inercja, piątka, klacz Kapulasa. Nie jechał na niej Włóczka, tylko starszy uczeń Kaczorski, dzięki czemu miała o trzy kilo mniej. Tor łupał Inercję z Kryształem, Kapulas podobno oświadczył, że wygrywa w dniu dzisiejszym cztery razy. Byłam skłonna mniemać, że wobec tego nie wygra wcale, dałam spokój Inercji, zagrałam w kółko konie wybrane przez Monikę, z nadzieją, że przyjdzie Zameczek na trójce razem z tą siódemką. Odbiłabym sobie wszystko od razu.

Upragnione szczęście mnie nie spotkało, Zameczek przyszedł z Sarnowskim, kurczowo trzymany Kryształ był drugi. Westchnęłam, 18 tysięcy, z siódemką byłoby sto dwadzieścia. Sprawdzały się moje przewidywania, płaski dzień przeistaczał się w górskie szczyty. Teraz, w trzeciej gonitwie, konsekwentnie powinien był przegrać Eneasz. Popatrzyłam na paddock, przypomniałam sobie, że jest jesień, cztery ogiery i dwie klacze, co tam, zagram na klacze, dwa pięć, Flinta z Elbaną.

Powinnam była na tej myśli poprzestać i zagrać wyłącznie te kobyły na przykład za 50 tysięcy, ale wtrąciła się wyobraźnia, prezentująca finisz Eneasza. Oczyma duszy ujrzałam nagle, jak wychodzi podlec polem i wpycha się na drugie miejsce i zagrałam trójkąt zwyczajnie, za dziesięć tysięcy. Na drugim stopniu schodów zatrzymałam się, pomyślałam, że chyba zgłupiałam do reszty, zawróciłam do kasy, żeby dograć te dwa pięć chociaż jeszcze jednym biletem i zagrałam 5-6. Wisiało zerowe. Zaczęłam odchodzić, wróciłam jeszcze raz, ciągle po ten drugi bilet 2-5 i dograłam trzy cztery. Bóg raczy wiedzieć dlaczego, nie dość, że nie wierzyłam w Eneasza, to jeszcze z czwórką, Weteranem, stanowił pierwszą grę. Zatrzymałam się na środku sali, popatrzyłam, konie z jeźdźcami już schodziły z paddocku, zawróciłam, kolejka do kasy urosła, na szczęście stała w niej pani Ada.

– Kupi mi pani dwa pięć? – spytałam ponuro. – Trzeci raz po to idę i ciągle biorę co innego. Klątwa jakaś.

– A proszę bardzo. Ja też po to stoję.

Wetknęłam jej 10 tysięcy i wreszcie wróciłam na górę. Jurek nic nie mówił, ale był przejęty, jeśli teraz przegra Eneasz…

– A jak wygra? A ja go wyrzuciłem, bo mnie te faworyty zdenerwowały. Cholera. Trzy konie mam, bez trójki…

– Dawaj, Flinta! – mamrotał Miecio. – Dawaj, Saradela… Nie, jak jej tam, dawaj. Sielawa!

– Mieciu, opamiętaj się. Flinty nie mamy! – mitygowała go Maria. – Flintę mieliśmy za Inercją, a teraz mamy Elbanę…

– …i w tym szpitalu, panie, tydzień leżał/zdrowy człowiek, a chorzy konali na klatce schodowej, bo miejsca nie było! Bo pani doktor sobie urlop wzięła czy tam chorobowe i nikogo nie obchodziło, że on łóżko zajmuje…

– Powinna jakieś zastępstwo mieć?

– A skąd! Żadnego! Nie będą się wtrącać do cudzego pacjenta, powiedzieli.

– Gdyby lekarz z własnej kieszeni płacił za przetrzymywanie pacjenta niepotrzebnie…

– …i jak przez ten ogień skakał, spodnie mu pękły. Damską spódnicę na niego włożyli, sweter na to, taki serdaczek i ten wieniec kwiatów na głowę…

– Na bani był chyba?

– I jak jeszcze! Ale na nogach się dobrze trzymał…

– …a kto ma prowadzić, jedynka ma obowiązek prowadzić!

– Zależy, jakie instrukcje dostał…

– Chyba, że ta szóstka z małą wagą wyskoczy… Odwróciłam się do Moniki.

– Coś pani mówiła o notesie Zawiejczyka, czy mi się wydaje?

– Tak, moja ciotka znalazła koło telefonu, zostawił widocznie, jak był u niej ostatni raz. Nie wie, czy się przyznać, bo chciałaby go mieć na pamiątkę.

– O Boże… Kiedy znalazła?

– Wczoraj.

– Niech się przyzna. Zrobią sobie fotokopie i oddadzą jej. Niech ją pani namówi, bo inaczej ja będę musiała.

– Jest pani pewna, że oddadzą?

– Prawie pewna. Dzisiaj się dowiem i powiem pani jutro. Głośnik zawył trzy razy, bomba wyszła, zacięła się w połowie, cofnęła i podjechała do góry.

– A już myślałam, że będą machać prześcieradłem – powie- 1 działa z rozczarowaniem Maria.

– Dlaczego prześcieradłem? – zainteresowała się delikatnie Monika.

Konie dopiero dochodziły do maszyny. Opuściłam lornetkę.

– Nie tyle może prześcieradłem, ile chorągwią. Kiedyś się bomba zepsuła i nie chciała wyjść, człowiek wyszedł na tamten balkonik i machał białą chorągwią. Cały dzień starty się odbywały przy pomocy chorągwi, nie wiem, dlaczego biała, powinna być czerwona. Lepiej widoczna. Ale możliwe, że w tamtym czasie uznano by to za profanację.

– No pewnie, że za profanację – przyświadczył Miecio. – I wszyscy poszliby siedzieć. Dawaj, Flinta!

– Mieciu, ja cię chyba zabiję! Nie Flinta, tylko Elbana, mówię ci, że Flinty nie mamy!

– Dawaj, Elbana… Ale zaczynamy Flintą!

– Boże, daj mi cierpliwość…

– I dużo panu przyjdzie z tego Eneasza, pierwsza bita gra, ze wszystkim grają – irytował się Waldemar.

– Ale ja mam wyłącznie Eneasza i wolę pierwszą grę niż zero – tłumaczył cierpko pan Sobiesław. – Zacząłem teraz, Eneaszem przechodzę…

– Poszły…!!!

Poprowadziła, jak należy, jedynka, Flinta szła druga, za nią leciał Eneasz. Interesowała mnie Elbana, trzymała się tuz za Eneaszem, czwórka i szóstka znalazły się o dobre cztery długości z tyłu. Szczudłowski na Flincie szedł przy bandzie i w połowie’ zakrętu wyszedł na prowadzenie, nie wyłamując, co było sztuką zgoła mistrzowską. Jedynka zaczęła odpadać, za to przyśpieszyła czwórka.

– Eneasz nie daje rady – oznajmił z zadowoleniem Jurek.

– A pewnie – przyświadczył pan Rysio. – Z taką wagą? Co tam wyszło? Flinta? Dawaj, Flinta!

– Jaka Flinta?! – rozzłościła się Maria. – Dawaj, Elbana!

– Dawaj, Eneasz! – wrzasnął pan Edzio z naciskiem.

– Czerski wychodzi! Dawaj, czwórka…!

– Trójka, panie Waldku! Na co panu czwórka…?!

– Uciekaj, Flinta! – zachęcał pan Rysio. – Uciekaj, Flinta!

– Dawaj, Flinta! Dawaj, Elbana! Dawaj, Flinta! Dawaj, Elbana! – darł się Miecio na zmianę.

– Weźmie ją! O rany! Weźmie ją…!

– Nie weźmie! Nie sięgnie! Dawaj, dwójka…!