– Jest nasza Mary? – spytał na górze Miecio, odrywając mnie od typowania niedzieli, bo na sobocie po zagraniu tripli położyłam już krzyżyk.

– Jeszcze jej nie widziałam. Chodzą już konie?

– Chodzą. Dziś wygrywa Sielawa. Dawaj, Sielawa! Zatrzymałam się pomiędzy fotelami.

– Mieciu, znów masz informacje…?

– Nie, Sielawę wymyśliłem sam z siebie. A dlaczego nie? Bolek na niej, a wszystko łachy. Dawaj, Sielawa!

– W której ona…? A, w siódmej. Nie mąć mi w umyśle, teraz jest pierwsza!

Zbiegłam na dół, gdzie tłum już się kłębił, Maria tkwiła przed kasą triplową. Zawsze przyjeżdżałam wcześniej, z nienawiści do tłoku i kolejek, załatwiałam grę bezproblemowo i nie mogłam jej namówić, żeby robiła to samo. Twierdziła, że ja mogę sobie pozwalać, bo mam nienormowany czas pracy, ona zaś nie, bo ma kota. Kotkę, ściśle biorąc, ponadto obowiązki profesjonalne, konającego szczura nie zostawi, nie mówiąc już o rozpoczętym doświadczeniu. Za to z pewnością brakuje jej poczucia czasu. Raz przyjechała wcześniej przez pomyłkę, sprawdziła godzinę na niedzielnym programie zamiast na sobotnim i przez te dodatkowo zyskane pół godziny sama nie wiedziała, co ma zrobić. Zagrała jakąś potworną ilość tripli nie wiadomo po co, bo trafiła tylko jedną, tę zasadniczą, podyktowaną w pierwszej kolejności.

Koń numer pięć, Mariusz, przestraszył się krzaczka i wykonał na paddocku rodeo. Przewrócił prowadzącego chłopaka, chłopak dzielnie nie puścił cugli i przejechał na brzuchu przez cały trawnik, ale Mariusza zatrzymał. Dostał oklaski od tłumu i ciężkie słowa od pozostałych, którym konie się też spłoszyły. Zdenerwowanego Mariusza postanowiłam wyrzucić z gry, przyjrzałam się własnym typom, pod kasą stwierdziłam, że cały tor ma identyczne poglądy i przypomniałam sobie, że sama przepowiedziałam Jurkowi fuksy. Musi zatem przyjść coś, co nie jest grane. Dalej sensownych wniosków nie sprecyzowałam i niekonsekwentnie wymieszałam ze sobą cztery konie, dwa fuksy i dwa faworyty. Znów wiedziałam, że źle robię, ale nie mogłam się powstrzymać.

Maria rzuciła torbę na fotel koło mnie, kiedy już zawyło na ostateczne zamknięcie kas.

– Wiem, co przyjdzie – powiadomiłam ją. – Teraz odgadłam, akurat właściwy moment.

– W ostatniej chwili zdążyłam! – odparła. – Ale głównie gram z Mieciem. Co przyjdzie?

– Wyłącznie dwa cztery.

– Dlaczego? Skąd ci się to wzięło? Bloki się rwą na trzy sześć, czwórkę podgrywają z szóstką, pierwsza gra trzy sześć, druga cztery sześć i trochę zamykają, trzy cztery. Mnie to interesuje, bo dwójkę mam w tripli.

Przedstawiłam jej proces myślowy, który powinnam była odpracować kwadrans wcześniej. Jurek przewiduje płaski dzień, będą zatem wybuchy. Pierwsze gry, trzy sześć i cztery sześć, należy wyrzucić i postawić fuksa z trzecim granym koniem. Jako fuksy, występują jedynka, dwójka i piątka, Mariusz się wygłupił, chłopaka przez paddock przewlókł na wodzach, może go teraz zęby bolą. Jedynka pójdzie na prowadzenie, nie dociągnie, nie ta klasa, zostaje dwójka. Z faworytów czwórka, czyli dwa cztery pewne.

– I tak grasz?

– No coś ty! Teraz to wymyśliłam, przed dzwonkiem mi się nie udało!

– Dwa cztery! – prychnął z politowaniem pan Rysio. – Cha cha, dwa cztery…! Tu nie ma porządku bez trójki!

– Pan już się wykazał dostatecznie, to teraz niech pan się nie mądrzy! – zarządził Waldemar. – Nie trójka, tylko szóstka, i sześć cztery może być!

– A ja gram dwójkę górą – powiedziała zdezorientowana odrobinę pani Ada, siadając na swoim fotelu.

– Gdzie pani była, jak pani nie było? – spytał pan Sobiesław. – Zaniedbuje się pani…

– Pana Zdzisława nie będzie? – zainteresował się pan Rysio.

Pani Ada wyjaśniła, że dopiero teraz wróciła z urlopu i spytała, co się tu dzieje. Słyszała jakieś straszne rzeczy, podobno ktoś morduje dżokejów, jakieś niezwykłe konie przychodzą, pan Marian, z którym przelotnie zetknęła się w Paryżu, poinformował ją, że w zbrodnię wmieszany jest minister rolnictwa, on sam zaś uciekł i nie wróci, dopóki nie pozamykają wszystkich, bo afera jest przerażająca. Ona nic z tego nie rozumie i gra dwójkę górą.

– Czym pan się wykazał? – spytał Miecio pana Rysia. – Zdzisia nie ma na razie, a czy będzie, nie wiadomo.

– Mówić hadko – odparł pan Rysio i usiadł na środkowym fotelu.

– No właśnie! – wykrzyknęła żywo pani Ada. – Coś pan zaczął, co z tym samochodem…?

– Półtorej doby go miałem. Nowy golf…

– A mówiłem, kawał żelaza pod pedałami! – wytknął Waldemar.

– Już są spóźnieni sześć minut! Na co oni czekają?!

– Na rachubę…

– Dlaczego półtorej doby…? Głośnik zawył, bomba wyszła.

– Oni tam chyba czatują albo są w zmowie z tym salonem samochodowym – mówił pan Rysio ze smętnym rozgoryczeniem. – Na własne oczy to widziałem, wcale się nie włamywał, kluczyki miał, wsiadł jak w masło. Pierwszą noc przetrzymałem

w garażu u znajomych, a w drugą go ukradli, bo postawiłem przed domem. Przez okno patrzyłem, dzwoniłem do policji, wyleciałem, pojechałem za nim tym starym maluchem, ale gdzie, golfa nie dogoni…

– Daj otwieracz! – zażądała Maria.

– Piątka nie chce wejść! – ogłosił Jurek.

– I co, nie znaleźli?

– A skąd!

– Ubezpieczony pan był?

– Ubezpieczony i co z tego? Najpierw musi być przeprowadzone dochodzenie…

– Trójka to tu już wisi! – mówił pan Edzio. – A w piątej dali mi Wągrowską, ale ja nie wierzę, dają tę Dymkę trzeci raz. Ledwo co ją dotknąłem, bo u mnie przychodzi Szerszeń. Rowkowicz sam na siebie gra…

– Panie, Szerszeń to nie ten dystans…

– To jest szajka i tylko patrzą, co kto bierze, a potem jadą za tym kupcem zobaczyć, czy ma garaż. I mówię pani, mają kluczyki, może to jakieś uniwersalne, a może sobie dorabiają profilaktycznie…

– …co tam takiego?

– Piątka, Mariusz…

– On jest zdenerwowany i nie wejdzie nigdy w życiu – stwierdziłam pesymistycznie. – Rodeo robił na paddocku!

– …a do kłódki nie ma dostępu i palcem nie ukręci. Nożyce nie wejdą, na takie prymitywne sposoby oni nie są nastawieni…

– Poszły! – krzyknął Jurek.

– Ruszyły – oznajmił głośnik. – Prowadzi Zięba, drugi Dylemat, na trzecim miejscu Dalia, czwarty Styropian…

– Gdzie czwórka? – zainteresował się Miecio.

– Dawaj, trójka! – zażądał pan Edzio.

– Czwórka trzecia. Piątka straciła, przysięgnę, że jeszcze pójdzie na duże koło…

– Słabe tempo…

– Co pan chcesz od tej jedynki, to łach!

Do przodu przechodzi Styropian – kontynuował głośnik.

– Konie wchodzą w zakręt, prowadzi Zięba, drugi Dylemat, trzeci Styropian, czwarta Dalia…

– Trzy sześć, tu nie ma nic innego…

– Jakie trzy, gdzie trzy, trójka piąta idzie!

– Na głęboki finisz…

– Dawaj, czwórka!!! – ryknął strasznie ktoś za mną.

– Idzie ta Dalia czy nie? – zdenerwowała się Maria. – Kto na niej…? Bryś! Może by tak ruszył do przodu…

– Bryś nie ruszy – zapewniłam ją. – Nie umie.

– Na prostą wyprowadza Zięba, drugi Dylemat, trzeci Styropian…

Dylemat wyszedł przed Ziębę zaraz po zakręcie i zaczął się ostro oddalać. Polem zafiniszował Styropian z Plagiatem, czwórka i szóstka, faworyty, Dalia obsunęła się na piąte miejsce, bo Zięba utrzymywała drugą pozycję. Styropian podsuwał się ku niej, na co patrzyłam ze wstrętem, bo dwa jeden grałam, a wymyślone po dzwonku dwa cztery nie.

– Stój, ty cepie! Gdzie się pchasz… – mamrotałam pod nosem.

– Uciekaj, czwórka!!! Uciekaj, czwórka!!! Uciekaj, czwórka!!! – darł się ten jakiś za nami.

– Zwariował, czy co, gdzie ona ma uciekać, do tyłu? – powiedziała Maria pełną piersią i z niesmakiem.

– Dawaj, trójka!!! Dawaj, trójka!!! – domagał się rozpaczliwie pan Edzio.

– Dylemat, Zięba, Styropian, Dylemat, na drugim miejscu walka, Zięba, Styropian, Dylemat, Styropian – mówił monotonnie głośnik.

Styropian wyszedł przed Ziębę i straciłam wszelkie nadzieje.

– Mówiłam, że Bryś to głupek i nie umie konia pogonić – wytknęłam z niechęcią. – Mówiłam, że będzie dwa cztery…