Изменить стиль страницы

– Jest taka piosenka – zaczęła z zadumą – o chłopcu, który przeszedł wszystkie bramy piekła…

– Znam ją – przerwał i była to prawda: pamiętał również ostatnią zwrotkę, w której ukochana nie rozpoznała go, gdyż zmarli nie pamiętają żywych. – Ale to tylko uniki i półprawdy – dodał, świadomie obracając przeciwko niej jej własne słowa. – Nie wyjaśnisz niczego pieśnią.

Uniosła brwi.

– Dobrze więc. Mój ojciec zginął w oblężonym donżonie. Jego żona tej samej nocy powiła dwoje dzieci. Dziewczynka była silniejsza i wyszła pierwsza. Chłopiec urodził się martwy. Matka wykrwawiła się tuż potem, ale zanim to nastąpiło – coś drgnęło w jej głosie, jakiś zadawniony ból – przeklęła córkę i nadała jej imię Sharkah. Imię sierpa, którym zabito Stworzycieli. Przydomek Annyonne.

Powiedziała to zupełnie zwyczajnie, bez lęku. Ze znużeniem. Zastanawiał się, co mogło dla niej znaczyć to imię. Było potężne, pełne mocy. Sam nosił miano przynależne raczej pasterzowi owiec niż dziedzicowi żalnickiej korony. Ale przynajmniej nadano mu je z miłością.

– Wychowałam się pomiędzy najemnikami Dumenerga, mojego wuja, i w wieży Jill Thuer, ciotki. Miałam też piastunkę, Mokernę, która była wodną panną. Unlinedd, jak nazywano je w naszym kraju… – Zamyśliła się. – Pomiędzy nimi i moim krajem była długa historia nienawiści, podstępów i wojny. Zbyt długa na tę żeglugę. I niepotrzebna, abyś zrozumiał, kim byłam.

– A kim byłaś?

– Najpierw wychowanką Jill Thuer. Tutaj pewnie nazwalibyście ją wiedźmą. – Podniosła na niego połyskliwe zielone oczy. – Potem zostałam kochanką Dumenerga. Miałam piętnaście lat i chciałam, aby nie odsyłał mnie więcej do Jill Thuer i jej upiornej wieży. Nie przewidziałam, że Dumenerga również zabiją.

– Kto?

– Diominarth.

Ale to imię również nic mu nie mówiło. Słyszał kiedyś, jak Szarka strofowała jadziołka w języku norhemnów, ale był pewien, że miano Diominartha nie pochodzi ze stepów. Brzmiało zbyt obco. Jak język bogów.

– Jego przodkowie walczyli z moim rodem od trzech pokoleń – mówiła dalej. – Zmusił mnie, żebym poślubiła jego syna, ale weselna uczta zamieniła się w rzeź. Ider, jeden z najemników Dumenerga, znalazł mnie na schodach donżonu, całą pokrytą krwią. Uciekłam na zachód, za góry. Jak Alienor, kilka pokoleń wcześniej.

Wiedział o Alienor – był synem żalnickiego kniazia i jako dziecko siadywał u stóp Bad Bidmone. Pamiętał wszystkie siedem strażniczek bram prowadzących do piekieł. Także Alienor Która Jest Iskrą. Nie słyszał jednak, aby ośmielono się nazwać jej imieniem śmiertelną kobietę.

Powiedział to. Szarka roześmiała się.

– Istnieją miejsca poza Krainami Wewnętrznego Morza – odparła. – Wiesz przecież. Dla mnie były nimi stepy. Żyłam na nich kilka lat, jak ty pomiędzy ludźmi pustyni. Ale wróciłam. Tak samo, jak ty. Ider czekał na mnie z Zakonem Gwiazdy.

Przyszły mu na myśl gwiazdki, którymi wozacy Twardokęska ozdabiali swoje przyodziewki.

– Tak samo jak…? – urwał, w nagłym skurczu strachu przeczuwając już, dokąd zmierza.

– Poczekaj. – Poderwała się płynnym gestem i położyła mu dłoń na ustach. Jej palce były zimne jak ostrze Sorgo. – Pozwól mi opowiedzieć do końca. Mieliśmy stawić czoło Kurzawie Birghidyo i pierwszy raz w życiu byłam dziedziczką królestwa, nie przeklętym bękartem, naznaczonym imieniem zabójczyni bogów. Nie mieliśmy szansy powstrzymać najazdu. Ale potem zdarzył się cud. Przybył Eweinren.

Wymówiła jego imię z mieszaniną tęsknoty i goryczy. Koźlarz drgnął. Nie, nie był zazdrosny. Wcześniej, zanim Szarka znikła na całą zimę pośrodku Wewnętrznego Morza, nieodmiennie rozwścieczał go ten nieistniejący mężczyzna. Ale teraz już nie. Zbyt wiele rzeczy zmieniło się na Przychytrzu i zazdrość wydawała się dziwnie nieistotna.

– Eweinren z Karuat – powiedziała, wciąż z dłonią na jego ustach i nie odrywając wzroku od jego twarzy.

– Bogowie – wyszeptał, wstrząśnięty i nagle bardzo ostrożny. – Czy to możliwe?

– Słowa mają wiele różnych znaczeń – odparła równie cicho. – Wysłuchaj mnie do końca. Mieliśmy bronić Wąwozu Ivrett, wąskiego przesmyku, który otwierał drogę do królestwa. Nigdy nie dowiedziałam się, jak Eweinren zdołał przeprowadzić przez pogranicze uciekinierów z Karuat. Nie umiem sobie nawet wyobrazić. Chciał dowodzić twierdzą. Roześmiałam mu się prosto w twarz. Powiedziałam, że najpierw musi mnie pokonać. Wyjął miecz. Wiał suchy, południowy wiatr, a my tańczyliśmy w wielkiej sali, jakbyśmy w tym jednym pojedynku uczyli się swoich ciał na pamięć. Jakby to była miłość. Nie umiem tego wytłumaczyć…

Koźlarz walczył z nią jeden raz, kiedy ocaliła mu życie na Przełęczy Skalniaka, i nie było w tym ni cienia miłości. Ale powstrzymała go, choć miał w rękach Sorgo, koronacyjne ostrze żalnickich kniaziów. Zastanawiał się później, czy miecz postanowił ocalić swego pana, wyczuwszy, że potwór w skale usiłuje go pożreć, czy też Szarka istotnie zdołała go pokonać. Długo nie opuszczała go myśl, aby kiedyś zmierzyć się z nią naprawdę i przekonać się raz na zawsze. Ale bał się. Kiedy przychodziło do walki, Sorgo niełatwo dawał się poskromić. Któreś z nich mogło zginąć. Jeśli nie oboje.

– Nie musisz. – Miał nadzieję, że nie wyczuła w głosie goryczy. – Nie musisz tłumaczyć.

– Mimo to chciałabym spróbować. – Uśmiechnęła się. – Zakochałam się. Byliśmy młodzi, mieliśmy umrzeć. Ale udało się nam odepchnąć Kurzawę Birghidyo. Zrobiliśmy coś więcej. – Potrząsnęła głową, jakby dziwiła się samej sobie. – W jednym z obozowisk Birghidyo pojmaliśmy brzemienną żonę ich wodza. Przyjęłam jej syna na świat i nadałam mu imię. Moje własne. I z głupiej brawury odesłałam go ojcu. Nic nie wiedziałam o Birghidyo.

Ale Koźlarz znał obyczaje południowych plemion, więc umiał zgadnąć.

– Przyszedł do ciebie?

– Tej samej nocy, kiedy oddałam mu pierworodnego. Nie rozumiałam, czego chce, nie znałam jego języka. Stał pod murami twierdzy, samotnie, i wykrzykiwał moje imię. Zeszłam na dół, choć Mokerna usiłowała mnie zatrzymać. A on po prostu naciął dłoń i pokazał, żebym zrobiła to samo. Potem odszedł bez słowa. Rankiem zaś okazało się, że znikła cała armia. Wszyscy Birghidyo. Co do jednego.

– To zaszczyt. Zaskoczyłaś go i uznał, że masz honor.

Nie pamiętał, kiedy wodzowie Karuat uwierzyli, że on również ma honor. Może po pierwszej zwycięskiej bitwie z norhemnami. Może jeszcze później.

– Eweinren mi to wytłumaczył, ale dużo później. Nienawidził Birghidyo. Zniszczyli jego królestwo, zamordowali ojca. Ale dzięki jego wiedzy mogłam wykorzystać nawet dziecko, któremu włożyłam na szyję sierp bogini.

Znów ogarnęła go niejasna groza. Słyszał przecież, jak po ucieczce z władztwa księcia Evorinth Szarka rozmawiała z Servenedyjkami o dziecku, urodzonym pośrodku Krwawego Spichrzańskiego Karnawału z grudką matczynej krwi w dłoni. Pamiętał też, jakim imieniem je nazwała.

– Przerażające, prawda? – Widać wyczytała strach z jego twarzy. – Są takie chwile, kiedy wydaje mi się, że cały świat wokół rozpada się na drobne okruchy z mojej pamięci. W każdym razie wróciliśmy do donżonu. Byłam władczynią, a Eweinren dowodził armią. Przez jakiś czas sądziłam, że mogę być szczęśliwa. Tak zwyczajnie, po babsku szczęśliwa. – Jej twarz skurczyła się w dziwnym grymasie. Odwróciła się ku morzu. – Ot, urodzę tuzin dzieciaków, które będą pełzać po wielkiej sali donżonu i bawić się kośćmi z psami. Postarzejemy się razem w tym zimnym zamczysku o ścianach pokrytych rdzawą ochrą. Mogłam to mieć. Ale wówczas nie wypełniłabym przepowiedni. Nie pokonałabym Mokerny. A to było ważniejsze od całej reszty. – Przygryzła dolną wargę.

– Skąd wiesz, co było ważniejsze? – zapytał cicho.

– Zobaczyłam w Zwierciadle. Nie! – Potrząsnęła głową, gdy chciał przerwać kolejnym pytaniem. – Uwierz mi, proszę. Zobaczyłam przyszłość, a raczej jej drobny odłamek. Dosyć jednak, abym zrozumiała, kim jest Mokerna i w co może mnie zmienić.

Nieoczekiwanie zapragnął ją pocieszyć. Lecz cokolwiek naznaczyło ją tak dogłębnie, wydarzyło się dawno temu i nie mógł tego odmienić ani wymazać.