Изменить стиль страницы

Spróbował żurku.

– Wika, wyjdź za mnie.

– Cieszę się, że ci smakuje. Myślę, że nie jest gorszy od tego, którym cię karmiła recepcjonistka z hotelu Kasprowy.

– Nie żartuj. Zresztą jej się nie oświadczyłem, tylko się z nią przespałem… i to góra dwa razy.

Przy naleśnikach odrzuciłam kolejne oświadczyny.

Kawę i ciasto załatwiliśmy już nie w kuchni, tylko przy stoliczku ustawionym blisko okna z widokiem na drzewa. Tymon dostał ataku nieuzasadnionego chichotu.

– Co ci się stało?

– Och, nic, zupełnie nic… Po takim jedzeniu wszystko mi się podoba. Wiesz co, teraz jak stary, wytresowany mąż pozmywam, a ty sobie popatrz na te lipy… albo na telewizję.

– Dzisiaj wolę na lipy, zdecydowanie!

Wciąż chichocząc, udał się do kuchni, skąd po chwili usłyszałam lanie wody, szczęk talerzy i pogwizdywanie. Najwyraźniej mycie garów sprawiało mu przyjemność.

Po kwadransie wylazł z kuchni.

– I cóż nierobimy dalej?

– Mam wino. Takie białe, francuskie, delikatne, mogę trochę wypić. Ty możesz więcej wypić. Albo coś mocniejszego, jeśli chcesz?

– Nie, dziękuję, ja też będę pił delikatnie. A może przedtem pójdziemy na spacer? Wciąż jak stare małżeństwo?

– Dobrze. Przejdziemy się po dzielnicy… jak para staruszków!

Przeszliśmy się po starych uliczkach, ciesząc się nadchodzącą wiosną. Potem wróciliśmy do domu i zeżarliśmy większą część murzynka, popijając go francuskim sikaczem. Potem Tymon opowiadał mi, co robił na Bornholmie, dokąd pojechał, a właściwie popłynął w interesach. Jakoś musi sobie odbić tę klęskę szprotkową. A jeszcze potem siedzieliśmy przytuleni na mojej wielkiej kanapie i słuchaliśmy muzyki – samych ładnych i pogodnych kawałków i wyłącznie Mozarta…

Niedziela, 11 marca

Kontynuowaliśmy sielankę domową. Naprawdę było miło!

Wtorek, 13 marca

Wpadły Mela z mamą. Ojciec puścił parę w sprawie faceta, z którym się czuliłam na kanapie, one same zresztą też całkiem ślepe nie są, od jakiegoś czasu odróżniają zieloną vectrę, która umiejscawia się pod lipą na dzień lub dwa.

Przyniosły dary na znak, że przychodzą z misją dobrej woli.

Mela wyszukała w jakichś zamierzchłych szafach różne rzeczy po Bartku – coś podobnego, żeby tyle lat trzymać niebieskie kocyki, pościółki jak dla lalek, grzechotki i ulubioną zabawkę mojego siostrzeńca: małą laleczkę z kulistym łebkiem, umieszczoną w plastykowej kuli wielkości pomarańczy tak, że tylko ten łebek jej wystawał. Pamiętam, że Bartek godzinami mógł ponawiać próby wydobycia laleczki z kuli, a już kiedy dostał ją do kąpieli (kula była pusta w środku i utrzymywała się na wodzie), szalał ze szczęścia, usiłując wyciągnąć ją własnym małym dziobkiem.

Mama przyniosła połowę placka z jabłkami i duży kosz na bieliznę.

– Zobaczysz sama, jest o wiele lepszy od wszystkich łóżeczek świata, oczywiście, na samym początku. Zwłaszcza jak będziesz chciała wyjść do ogrodu. Bierzesz kosz z dzieciaczkiem i już jesteście na powietrzu. A potem możesz jakieś łóżeczko kupić albo może my ci kupimy na imieniny. A jak się czujesz w ogóle?

– Bardzo dobrze. Chodźcie, zrobię kawę i zjemy to ciasto; mama, kochana jesteś! Obie jesteście kochane kobiety. Pamiętajcie, że ja liczę na was, kiedy już urodzę, musicie mi we wszystkim pomóc i wszystkiego nauczyć.

– Spokojnie, nic się nie bój, nie zostawimy cię samej. Boże, ja już się doczekać nie mogę tego wnuczka… a może będzie jednak dziewczynka?

– Może będzie, ale nie licz na to specjalnie. Macierzyńskie serce czuje chłopaka.

– Masz już dla niego jakieś imię wybrane?

– Maciej. Ładnie?

– Ładnie. Ładne polskie imię. Zupełnie jak Bartłomiej. A jak będzie dziewczynka?

– To jeszcze nie jestem pewna. Może Ewa?

– Ewy są stuknięte – powiedziała stanowczo moja siostra. – Znam dwie.

– No właśnie. Ja znam jedną i też jest stuknięta – dodała mamunia.

– No i moje trzy stuknięte, to razem sześć – podsumowałam ten rachunek. – Rezygnujemy z Ewy.

– Może Dominika? – podsunęła nieśmiało mama, sama Dominika.

Może być, czemu nie. I tak będzie Maciek.

– Masz to u mnie – powiedziałam. – To jest śliczne imię!

Przyniosłam dzbanek z kawą i filiżanki i ustawiłam na stoliku pod oknem z widokiem na lipy i dęby. Och, Tymon, Tymon…

– Tu posiedzimy – powiedziałam stanowczo. – Stąd widać, jak wiosna idzie.

Amelia przydzieliła nam po solidnym kawałku maminego placka.

– Wiciu – powiedziała mama i wbiła widelczyk w ciasto. – A dlaczego właściwie Maciuś? Śliczne imię… ale w rodzinie nie było jeszcze Macieja.

– No to będzie. Sama mówisz, że imię ci się podoba.

– To na czyjąś cześć postanowiłaś go tak nazwać?

– Mama, nie kręć tak okropnie – zdenerwowała się Mela. – Ją trzeba po prostu spytać. Wicia, ty też nie kręć, tylko mów uczciwie: co to za przystojniak, którym wyprowadziłaś po raz kolejny z równej wagi ojca rodu?

– A co, mówił wam coś?

– Pierwsza spytałam!

– Ale niczego się nie dowiesz, dopóki nie powiesz, co mówił tato!

– A jak ja ci powiem, to powiesz?

– Powiem!

– Tato mówił, bardzo zresztą niechętnie i właściwie niechcący, że zastał cię z obcym i przystojnym facetem na kanapie, i że to jest ten gość od afery szprotkowej. Więcej nie mówił, ale ja go pamiętam z twoich programów. Podobał mi się! To rzeczywiście ten Wojtyński?

– Ten ci sam. A tato nie zwierzał się wam, że nas zapytał prosto w nos, czy to dziecko jest nasze wspólne?

– Ach, ach! Tego nie mówił! Nie wygłupiaj się, tak po prostu spytał? I co mu odpowiedzieliście?

– Tymon nic, bo mu się głupio zrobiło, a mnie omal szlag nie trafił i odmówiłam zeznań. Tak że biedny tato nic nie wie. A wystarczyło przemówić ludzkim głosem…

– Wika! – zawołały jednogłośnie obie. – My do ciebie mówimy ludzkim głosem!

– I za to spotka was nagroda – powiedziałam łaskawie. – Ale nie wiem, czy takiej byście chciały. Bo to nie jego.

– To co on robił na twojej kanapie? – zdziwiła się mama.

– Relaksował się po męczącym tygodniu. Czekaj, ja nie odmawiam odpowiedzi, tylko jestem precyzyjna. On naprawdę odpoczywał. A jeżeli chcecie wiedzieć, czy jesteśmy przyjaciółmi, to owszem, jesteśmy. Te szprotki bardzo nas zbliżyły.

– U niego byłaś na święta – domyśliła się mama.

– I na sylwestra też. I jeszcze parę razy bez żadnych świąt. On tutaj też parę razy nocował. Widzicie, jak to dobrze, że mam swoje niekrępujące wejście od ogródka. A wcale jakoś specjalnie się nie kryliśmy, bo w końcu oboje jesteśmy już duzi.

– Wiciu… – zaczęła mama i przerwała.

– Co, mamuś?

– Och, nie wiem, jak cię zapytać, żebyś się nie obraziła znowu.

– Mamuniu, ja się obrażam wyłącznie na ojca, kiedy mnie traktuje jak idiotkę albo łajdaczkę. Zresztą nie męcz się, wiem o co ci chodzi. Na razie nie planujemy małżeństwa. Tymon mi się wprawdzie oświadcza, ale ja nie chcę.

– Dlaczego? Nie kochasz go!

– Nawet kocham. – Westchnęłam. – Ale tu już mnie naprawdę nie pytajcie o więcej. Teraz w serialach o nowoczesnych kobietach mówi się w podobnych przypadkach: nie jestem gotowa. Idiotyczne powiedzonko, ale coś w tym jest.

– Dobrze, to nie mów, dlaczego nie chcesz za niego wyjść – zniecierpliwiła się Amelia – tylko nam o nim opowiedz. Tak w ogóle, jaki jest, poza tym, że przystojny i tak dalej. Dlaczego go kochasz?

Przez następną godzinę ja mówiłam, a one obie słuchały z wypiekami na policzkach.

– Tylko uważajcie – powiedziałam na koniec – broń was Bóg przed tym, żebyście go miały w jakikolwiek sposób napastować. To mój Tymon, rodzinie na razie nic do niego. Zwłaszcza, że ojciec go trochę przeraził.

– To może my teraz spróbujemy naprawić złe wrażenie – pospieszyła ze skwapliwą propozycją mamunia.

– Mowy nie ma! Wszystko wam uczciwie opowiedziałam, a teraz macie mi tu przyrzec, że zapomnicie o jego istnieniu, dopóki wam go sama nie doprowadzę!