Изменить стиль страницы

Musi sobie poradzić.

Na razie ona też zgłosiła chęć wykonania erotycznego tańca na rurze. Nocny klub, jak to nocny klub. Dysponował rurą i barem. Z żarciem było gorzej. Prowadziliśmy właśnie długą i wyglądało na to, że bezowocną dyskusję z personelem, kiedy drzwi rozwarły się z trzaskiem i weszła dama ubrana w efektowne futro. Bardzo niezadowolona.

– Benek – zwróciła się do kelnera, który nie chciał dać nam jeść. – Ja z państwem załatwię, a ty zorganizuj jakąś pomoc i ściągnij mój samochód!

– Dobrze, szefowo – powiedział Benek, zadowolony, że się od nas uwolnił. – A gdzie pani szefowej samochód?

– Na słupie, taka jego mać – powiedziała wytwornie szefowa.

Benek otworzył szeroko oczy.

– Gdzie na słupie?

– Przed wjazdem do miasta.

– Od wschodu czy od zachodu? – drążył Benek.

– Benek, co ty masz z głową dzisiaj? Gdzie ja mieszkam, twoim zdaniem? W Trzęsaczu czy w Kaliningradzie?

– W Trzęsaczu – powiedział posłuszny Benek.

Dialogowali tak sobie i nie zwracali uwagi na to, że mają klientów. Ale fascynował nas ten dialog, więc czekaliśmy z awanturą, aż skończą.

– A co się stało – chciał wiedzieć Benek. – Dlaczego pani szefowa wleciała na słup?

– Cholera jasna – powiedziała szefowa, zdjęła futro i cisnęła je na kanapę, ukazując kreację równie efektowną jak okrycie wierzchnie. – Daj mi koniaczku, Beniu. O, państwo czekają? – Zauważyła dwadzieścia osób.

– Poczekamy – powiedziała Krysia. – Też jesteśmy ciekawi, co się pani stało. Na piechotę pani przyszła?

– Nie, nie na piechotę. – Szefowa pokrzepiła się koniaczkiem i usiadła blisko nas. – Jechał wójt, to mnie zabrał.

– Ale dlaczego szefowa wleciała na słup?

– Słuchajcie państwo. Jadę sobie spokojnie, jak zawsze. Ciemno jak u Murzyna wszędzie. Dojeżdżam do Niechorza. I nagle co widzę?

Zaczynaliśmy się domyślać.

– Całe niebo jasne – powiedziała dramatycznie szefowa. – Całe niebo. Nad morzem. Jasno jak w dzień. I to, cholera, z różowym odcieniem! I taka łuna wali… Ja sobie myślę: pali się czy co? Ale co się pali? Morze się pali? Piasek na plaży się pali? Wybuch atomowy? To by przecież było słychać. No i w tym momencie wjechałam prosto w słup, szlag by to trafił. Dobrze, że mi się nic nie stało, tylko samochód mi się trochę sfilcował z boku. Z lewej, więc prawą wysiadłam. I jak tylko wysiadłam, to wszystko zgasło.

I teraz nie wiem, co to było, czy może miałam halucynacje…

Chlapnęła sobie jeszcze koniaczku, najwyraźniej wstrząśnięta do głębi, po czym zamilkła.

Powstrzymywany dotąd ryk uciechy wydobył się ze wszystkich naszych gardeł. Szefowa spojrzała na nas jak na bandę wariatów.

– Pani szefowo – piał Marcin – nie miała pani halucynacji! To wszystko przez niego, przez tego faceta… – Tu zwalił się na wyniosłą pierś kolegi od światła w paroksyzmie radości.

– Nic nie rozumiem. – Pani szefowa patrzała na podstawionego jej Szymona z lekkim zdumieniem. – Co ten pan zrobił?

Wyjaśniliśmy jej. Oczekiwaliśmy, że teraz na mur wywali nas z lokalu i jeszcze oskarży o spowodowanie demolki samochodu. Nie doceniliśmy szefowej. Też była artystką.

– Ho, ho – powiedziała. – To dla mnie zaszczyt, gościć człowieka, który potrafi zrobić coś takiego. Panie… Szymonie, dawno już nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Musicie być moimi gośćmi, pan i pańscy koledzy. Nie, proszę nie protestować. Ja zapraszam.

Po czym okazało się, że jednak żarcie w lokalu jest i to w dużych ilościach. Oraz niezłe asortymentowo. „Stoliczku, nakryj się”, które zaprezentowała nam wrażliwa na piękno dama, zawierało kawior, szampan, koniaczki, szyneczki, jajeczka w majonezie, sałatki, galaretki, łakocie najróżniejsze. Dama namawiała nas do spożywania i z wszystkimi przeszła na ty.

Najbardziej, oczywiście, pokochała Szymona. Chyba z wzajemnością. W końcu nikt jeszcze nie dał mu takiego dowodu uznania dla jego trudnej sztuki.

W połowie bankietu zarządziliśmy z Maćkiem odwrót dla realizacji obrazu i dźwięku, prezenterów i ich obstawy. Bardzo nie chcieli iść, ale sami wiedzieli, że obowiązek ich wzywa. Koledzy, którzy pozostawali na placu boju, zgodnie ogłosili, że nie ruszą się, dopóki nie wróci Marta i nie zatańczy na rurze.

Ewa, która była z nami pierwszy raz na takiej dużej transmisji, nie bardzo wiedziała, dlaczego psujemy wszystkim zabawę.

– Nie możecie tego omówić jutro?

– Jutro nie będzie szans – pokręcił głową Maciek. – Sama zobaczysz.

Fakt.

Bite trzy godziny siedzieliśmy w hotelu przy kawie i omawialiśmy drobiazgowo, sekunda po sekundzie, wszystkie osiemnaście wejść. I te warszawskie, i te lokalne. Na początku odbyło się losowanie kto kogo obstawia. Bartek wylosował Martę, Tomek, syn Krysi, Elżbietę, a niejaki Wiesio, na co dzień człowiek z biura, Michała.

– Po co właściwie ta obstawa? – znowu chciała wiedzieć Ewa. – Po co mnożyć byty na planie?

– To jest bardzo potrzebne, Ewuniu – wyjaśnił Maciek, uprzejmy, jak zawsze, do obłędu. – Nasi prezenterzy na planie mają mieć komfort psychiczny. Obstawa dba o nich, doprowadza do nich rozmówców, lata po kawę, pilnuje godzin i tak dalej. Oni ma ją być świetni na antenie.

– Będziemy, Maciusiu, będziemy! – zapewniła gorąco Marta.

– Jak chcesz, to ja się rozbiorę na wejście.

Maciek pokiwał głową.

– A potem odlecisz tym śmigłowcem od razu do szpitala.

– Czekajcie – powiedziałam. – To jest pomysł. A jakby tak na początek, tylko w pierwszym wejściu, które jest króciutkie, Marta była w podkoszulku? Rozumiecie? Styczeń, zima nad morzem, a u nas atmosfera gorąca…

– Bardzo dobrze – zawołała Marta, która z zasady jest nieustraszona. – Tak zrobimy! Będę w podkoszulku i będę wywijać kurtką nad głową!

– Wariat – powiedziała Ewa.

– Nie wariaci. Czekaj – zastanawiałam się dalej. – To trzeba tak zrobić, że Marta będzie czekała na wejście ubrana. Potem, jak wam powiemy z wozu, że wchodzimy na antenę, Bartek ściągnie z niej kurtkę. No i ile czasu będzie goła? Pół minuty? Nie umrze.

– Oczywiście – poparła mnie Krysia. – A jak tylko zejdzie z anteny, Bartek ją ubierze. I natychmiast dostanie łyk koniaczku.

– Ja też tak chcę – zażądał stanowczo Michał. – Też mogę być w podkoszulku. Jak ona, to i ja. Nie będę robił za mięczaka. Jak by to wyglądało: dziewczyna bez ubrania, a ja w futrze!

– To ja też chcę. – Ela była solidarna.

– No, no, kochani – Maciek był wyraźnie stropiony. – To ja za was nie odpowiadam…

– Ty nie masz za nas odpowiadać – zawołała Marta. – Ty masz nas ładnie pokazać!

– Ciebie trudno brzydko pokazać. Ciebie też, Elu. Co innego Michał…

– O ty podlecu – powiedział Michałek z goryczą, bo miał kompleksy na tle własnej urody, niesłuszne zresztą. – Ja ci to kiedyś przypomnę.

Wróciliśmy do scenariusza. W zasadzie nie było niespodzianek, trzeba było tylko przewidzieć bardzo dokładnie wszystko, co się będzie działo.

Dla mnie to już właściwie koniec – no, prawie koniec – pracy. Nawymyślałam, nawymyślałam, zgromadziliśmy ludzi, którzy mają zrobić to, co zostało wymyślone i przygotowane… teraz już będą działać ludzie na planie. Impreza pójdzie tak, jak ją zaplanowali organizatorzy z naszą pomocą. Prezenterzy zaprezentują, obstawa zadba o to, żeby było jak w scenariuszu, operatorzy pokażą, Maciek zmiksuje. A ja będę siedzieć obok niego w wozie transmisyjnym i obgryzać paznokcie.

Bez przesady. Przeważnie nieźle się trzeba nauganiać, nawet jeśli mamy drobiazgowo przemyślane wszystko.