Изменить стиль страницы

– Boże, strzeliłem gafę. To ja jednak jeszcze raz przepraszam nie powinienem się wtrącać…

– Jeśli pan mnie jeszcze raz przeprosi, to wyskoczę za burtę proszę pana. Rozumiem, że czysta życzliwość przez pana przemawia… no, chyba że pan się po prostu przestraszył, że narobię kłopotów. Nie narobię, słowo harcerza.

– Gdyby miało się pani coś stać przeze mnie, przez te głupie szprotki, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

– Po pierwsze, nic się nie stanie. Po drugie, gdyby nawet, odpukać, to przecież nie przez pana. Ja jestem reporterem i wykonuję swój zawód. Nikt mi się tu pchać nie kazał. A teraz jestem bardzo zadowolona z przejażdżki – pomijając już nawet to, że robię materiał. Widzi pan, ja lubię pływać. Nawet trochę żegluję, chociaż wyłącznie amatorsko i towarzysko. I zawsze staram się znaleźć w takiej załodze, która umie o wiele więcej ode mnie. Ale lubię wodę, małą i dużą. Na dużej rzadko bywam, więc teraz mam prywatną przyjemność.

– Twarda z pani dziewczyna – powiedział i wreszcie się uśmiechnął. Od tego uśmiechu zrobiło mi się zdecydowanie cieplej na duszy. Nagle zachciało mi się do niego przytulić…

Ale przecież jestem twarda dziewczyna.

– Nie przesadzajmy – powiedziałam lekko. – Taką mam pracę.

Pocałował mnie w rękę! I tak się ustawił, żeby mnie osłonić lepiej od wiatru, który prawie zupełnie już zdechł.

Dwadzieścia minut później zobaczyliśmy Duńczyków. Płynęli spokojnie – cztery duże kutry, ale nie widać było, żeby coś łowili. Paweł natychmiast wykonał im kilka gustownych portretów długim obiektywem. Podeszliśmy bliżej, tak żeby można było sportretować również osoby w sterówkach.

Byliśmy już całkiem niedaleko, kiedy z drugiej strony pojawiły się dwie jednostki straży granicznej. Zbliżały się bardzo powoli. Pawełek im również zrobił trochę zdjęć. Były jednak dosyć daleko i grymasił, że mu się obraz będzie trząsł.

– No i co teraz? – spytałam Wojtyńskiego.

– Teraz porozmawiam z nimi przez radio – powiedział.

Weszliśmy do sterówki. Paweł z kamerą za nami, a za nim przypięta doń kablem Krysia. Umiała zrobić dźwięk, bo kiedyś, dawno temu, zaczynała w telewizji jako dźwiękowiec. Potem coś jej się odkręciło, poszła na studia do Katowic i zdobyła patent kierownika produkcji.

– Wika, teraz już gram jak leci – szepnął do mnie Paweł. Potwierdziłam skinieniem głowy.

Radio znienacka rozgadało się samo. Po angielsku, z jakimś dziwnym akcentem, pewnie duńskim. Wojtyński odpowiadał oksfordzką angielszczyzną, ale nie słyszałam rozmowy, bo w końcu wycofałam się na pokład, żeby Pawłowi nie włazić w kadr. On zaś czynił dziwne sztuki, żeby sfilmować i gadającego Wojtyńskiego, i Duńczyka, z którym ten rozmawiał, na drugim kutrze. Celował do niego przez okienko sterówki.

Po chwili rozmowa się skończyła, Paweł odpiął się od Krysi i wyleciał na pokład.

– Co się stało? – zapytałam.

– Będą odjeżdżać – odpowiedział lakonicznie.

– Ale dlaczego? I kto, Duńczycy czy te kanonierki?

Paweł mi już nie odpowiedział, bo kombinował artystyczne ujęcie przez jakieś szpeja pokładowe. Wyminęłam go i weszłam do sterówki. Miałam wrażenie, że kręcę się idiotycznie, ale chciałam zapytać Wojtyńskiego, o czym rozmawiał i kto odjeżdża.

– Duńczycy dostali polecenie swojego rządu, żeby opuścić łowisko. To z powodu interwencji naszej straży granicznej – powiedział strapiony. – No więc nie uda mi się już tego wszystkiego od wrócić.

– Dużo pan na tym traci?

– Dużo. Muszę to jeszcze dokładnie policzyć, w każdym razie kilka milionów. I coś znacznie cenniejszego: twarz.

– Panie Tymonie – przerwałam, bo wolałam sobie to nagrać wiedziałam, co powie, a za drugim razem nie wyszłoby mu tak szczerze i od serca. – Wolę, żeby pan mi to powiedział od razu do kamery. Oni będą zaraz odpływać?

– Zaraz. Może pani nakręcić duńskie kutry wycofujące się z polskiego morza – powiedział smętnie. – Cholera jasna. Przepraszam panią.

Znowu wyleciałam na pokład.

– Paweł, chodź tu! – wrzasnęłam, żeby mnie usłyszał na dziobie, gdzie manewrował niebezpiecznie, wykręcając się jak zwariowana baletnica, bo chciał sfilmować faceta za sterem, widocznego przez okno. – Chodź tu zaraz, zrobimy setkę.

– Teraz?

– Teraz. Na tle tych Duńczyków, co zaraz odpłyną. No chodź, potem będziesz robił te sztuki!

Poprosiliśmy Tymona, żeby stanął częściowo na tle sterówki, a częściowo na tle morza, gdzie Duńczycy właśnie robili w tył zwrot. Krysia błyskawicznie podpięła się do Pawła i dała mi do ręki mikrofon.

– Moja twoja – powiedziała. – Inaczej tu się nie da.

Kiwnęłam głową i zaczęliśmy nagranie.

– Proszę pana – zaczęłam. – Co tu się dzieje w tej chwili?

– W tej chwili duńskie kutry, które miały z nami umowę jeszcze na trzy miesiące połowów, wycofują się z łowiska. Duńscy szyprowie dostali takie polecenie od swojego rządu, który nie chciał ryzykować większych zadrażnień.

Tu z zachwytem zauważyłam, że w tejże chwili jednostki straży granicznej wpływają Pawełkowi w kadr – a przynajmniej tak to wygląda. Posłałam mu pytające spojrzenie, zrozumiał, o co mi chodzi i radośnie pokiwał głową. Wojtyński ciągnął dalej:

– Nie chciano ich także narażać nawet na cień niebezpieczeństwa. Nie chciano dopuścić do aresztowania kutrów w polskim porcie ani na polskim łowisku.

– Co to oznacza dla pana?

– Dla mnie to oznacza duże straty finansowe, kilka milionów złotych, jeszcze nie oszacowałem tej kwoty, ale dużo ważniejsza jest dla mnie utrata twarzy wobec moich duńskich kontrahentów. Dotychczas byłem dla nich wiarygodnym partnerem, zarówno dla kapitanów tych jednostek, jak i dla fabryki, której dostarczaliśmy rybę.

Widać było, że zaczyna go nosić.

– Duńczycy nie rozumieją, co tu się tak naprawdę dzieje, nie rozumieją, dlaczego zrywamy z nimi umowy, chociaż oni trzyma ją się ich ściśle, a nie było po drodze żadnej katastrofy. To nie tylko ja tracę twarz, proszę pani. To nasz rząd traci wiarygodność na międzynarodowym rynku. Rząd, któremu wystarczy pomachać przed nosem byłe protestem, żeby pan minister wystraszył się i zrobił z siebie durnia!

– Pan sobie życzy, żebym to puściła, czy żebym to raczej wycięła?

Powietrze z niego zeszło.

– Ale jeśli pani to wytnie, to przepadnie pani taki emocjonalny kawałek – zaśmiał się, ale jego oczy nadal miały posępny wyraz.

– Nie chciałabym wykorzystywać cynicznie tego, że pan stracił panowanie nad sobą.

– Dziękuję, to miło z pani strony. Ale niech pani nie wycina, jeżeli to się pani przyda. Ja już nie mam zdrowia do tych ludzi. Oni naprawdę robią z siebie idiotów; jak my będziemy wyglądali w Europie? Co to za minister, który rozwala umowy, bo się przestraszył garstki krzykaczy? Szkoda gadać, pani Wiko. Sam smutek. No nic, będzie pani miała w każdym razie materiał i wycieczkę po wodzie, skoro pani lubi wodę.

Zaczynałam właśnie na dobre lubić jego także. Żal mi się go też zrobiło, bo niezależnie od tego, co on powie i jak głośno, ministerstwo akurat ma w nosie, że się skompromitowało. A on traci i forsę, i tę dobrą markę, na którą długo i starannie pracował. Naprawdę sam smutek.

Więcej rozmów nie graliśmy, bo jednak warunki były takie sobie i ten dźwięk nie byłby najlepszej jakości. Zresztą powiedział, co najważniejsze i co wiązało się z tymi obrazkami, komentarze dogramy post factum, kiedy już wszystko się skończy, a wiatr – nawet tylko dwójeczka – nie będzie Krysi gwizdał w mikrofonach.

Zanim wygramoliłam się z pokładu kutra na keję w Świnoujściu, Wojtyński mocno uścisnął moją rękę.

– Chciałbym wiedzieć, czy pani ten reportaż robi z umiłowania dla prawdy, czy też może trochę wiedziona sympatią do biednego wykiwanego, pożal się Boże, biznesmena…

Jako twarda dziewczyna mogłam odpowiedzieć tylko jedno:

– Reportaż robię, oczywiście, wyłącznie z umiłowania dla prawdy…

Uśmiechnął się krzywo i wypuścił moją dłoń. Dokończyłam:

– …co nie wyklucza prywatnej sympatii dla bohatera tego reportażu. Ale chyba nie pożal się Boże?