I pan do pana mówi:
– A co jej powiesz?
– Nie wiem – głos drugiego pana brzmi smutno. – A ty?
– Ja też nie wiem – mówi pan pytający uprzednio.
– Może prawdę?
– Nie zrozumie.
– To wymyśl coś…
– Co ja tam mogę wymyślić… – poskarżył się pierwszy pan.
Udaję, że na nich nie patrzę, bo co mnie w końcu obchodzi dwóch panów wczorajszych, skoro w ogóle wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Ale przecież uszu nie zamknę i, chcąc nie chcąc, uczestniczę biernie w tej rozmowie.
– Jak zmyślę coś, to mi już nigdy nie uwierzy – kończy pierwszy pan.
– No – potakuje drugi. – Lepiej nie kłamać. Jak się zacznie kłamać, to potem końca nie widać.
– No – potwierdza pan pierwszy. – Nie lubię kłamać.
Panowie milkną, a ja jestem ciekawa, co im wpadnie do głowy. Zawsze można się czegoś w środkach komunikacji podmiejskiej nauczyć.
– A kochasz ją?
– Najbardziej na świecie – mówi pan drugi, a głos jego jest smutny jak to, co widzę za oknem.
– Człowieku! – pan pierwszy z radości aż podniósł głos. – To, człowieku, czym się martwisz? Najważniejsze to kochać! Jak wiesz, że ją kochasz, to wszystko będzie dobrze! – i nachyla się do pana pierwszego, nie słyszę, co mu tłumaczy, ale aż macha rękami.
Za oknem szaro, do mojego domu jeszcze trzy stacje – pierwszy pan się podnosi – nie wygląda jak degenerat, gorzej o nim świadczy zapach niż ubranie, i żegna się z panem drugim. Wysiada z wagonu, kolejka rusza, a pan drugi wychyla się z tego okna, co go nie można zamknąć, i krzyczy do niego:
– Tylko nie zapominaj, że ją kochasz! O tym pamiętaj!
Potem domyka jakimś cudem to okno i na następnej stacji wysiada.
A potem wysiadam ja.
Nic się na świecie nie zmieniło. Było tak samo szaro i deszczowo. Zimno. I do lata wciąż prawie cały rok. I Adam nie pamiętał, że mnie kochał. Może mnie nie kochał? Może jest niezdolny do miłości? Ale ja na pewno umiem kochać. I będę o tym pamiętać. Przez to, że jakiś facet okazał się zwykłym złamasem, nie dam się wpuścić w kanał, z którego życie będzie wyglądało jak kupa gnoju. Nie. Tym razem nie. Nie będzie tak jak po Tym od Joli. Nie zniszczy mnie żaden mężczyzna!
Wchodzę do domu, pies rzuca się na mnie, w ogóle nie zauważając, że mam w ręku torby z zakupami, w kuchni niepozmywane, córka moja siedzi przed telewizorem i zajada pizzę. Na końcu języka mam awanturę. Bo siedzi w domu od Bóg wie jak dawna, a ja tutaj i tak dalej. I oto staje mi przed oczyma pan drugi i słyszę jego zachrypnięty głos: “Nie zapominaj, że ją kochasz!”
Odkładam torby z zakupami i witam się z tym durnym psem, który mnie kocha nad życie. Potem idę do pokoju i witam się z Tosią. Skoro ją kocham, nie będę zaczynać od pyszczenia.
– Zostawiłam ci pizzę w piekarniku – oznajmia moja córka. – Przed chwilą wróciłam.
Zjadam pizzę. Naczynia w zlewie. Nie uciekną – to przynajmniej jest pewne.
„Nie zapominaj, że ją kochasz” – prześladuje mnie w dalszym ciągu. Adam dzwoni, że trochę się spóźni, wróci koło ósmej, chciałby, żebym jednak znalazła czas, z nim pogadała, czy mogę nie umawiać się z Ulą, Reńką… Pierwszy raz coś takiego mówi. Więc dobrze, tak się kończy związek między ludźmi koło czterdziestki. Zresztą jaki to związek, nawet nie byliśmy małżeństwem. Nie jestem zła, jestem tylko smutna. Po południu dzwonię do brata, który mieszka czterysta kilometrów stąd.
– Czy coś się stało? – słyszę jego przerażony głos i uświadamiam sobie, że zwykle dzwonię do niego z okazji świąt, imienin albo urodzin, albo… Jednym słowem, nie dzwonię do niego bez powodu – bo po co. Jakbym nie pamiętała, że go kocham.
Pogadaliśmy chwilę o niczym, bardzo przyjemnie, potem umyłam naczynia, a moja córka zabrała się do porządków w łazience. Zadzwoniłam do Uli, teraz mogę jej powiedzieć, jak bardzo się myliła co do Adama, ale okazało się, że Mańka po nią przyjechała wczoraj wieczorem i zabrała na trzy dni do Krasnegostawu, do przyjaciół, na chmielaki – pyszne święto piwa.
– Ty nie pojechałeś? – pytam Krzysia.
– Mam do skończenia projekt na jutro, ale wpadnę do was wieczorem – zapowiada Krzyś i nawet nie mogę mu powiedzieć, że do nas już nigdy nie wpadnie.
Wpadnie do mnie. Do Tosi. Do nas – czyli do mnie z Tosią. A on miał na myśli Adama. A potem dzwoni telefon.
– Chcę potwierdzić rezerwację na lot numer…
– Pomyłka! – mówię o wiele za głośno i mam ochotę zlikwidować telefon, zmienić numer, nie chcę zajmować się wywożeniem szamba, potwierdzaniem rezerwacji, nie chcę rozmawiać już nigdy w życiu z nikim.
Nigdy w życiu
Adam przyjeżdża o ósmej. Witam się z nim, a potem proszę Tosię, żeby nam nie przeszkadzała. Adam trzyma w ręku czteropak piwa, chce sobie otworzyć, ale proszę również, żeby nie otwierał. Nie będzie przecież prowadził po alkoholu.
Siada naprzeciwko mnie, zamykam drzwi do przedpokoju, Borys kładzie się pod stołem. Robi się duszno. Adam na mnie patrzy poważnie, a ja wiem, że nie mogę zacząć od pretensji do niego, najpierw muszę wytłumaczyć, co zrobiłam, on niech się nie tłumaczy, wszystko postanowione, trzeba tylko załatwić formalności.
– Chciałam ci powiedzieć, że wzięłam nasze dziesięć tysięcy, na koncie jest tylko dwa i pół, oddam resztę, jak tylko zarobię, ale to może potrwać – wyrzucam z siebie jednym tchem, jest mi wszystko jedno, chcę to już mieć za sobą.
– Wiem – mówi Adam i oddycha z ulgą. – O Jezu, już się martwiłem, że mi o tym nigdy nie powiesz! Wytłumaczysz, co się stało?
Gdyby mnie kochał… Boże… Tacy moglibyśmy być szczęśliwi. Ale on nawet się nie zdenerwował.
– Przepraszam cię. Ostapko zaproponowała mi interes, nie chciałam ci o tym mówić. Okradła mnie. Ale nie musisz się martwić, ja ci te pieniądze zwrócę.
A potem dociera do mnie, że wie. Skąd on może wiedzieć?
– Głupolku – mówi Adam i gdyby nie to, że wiem, że jeszcze czulej mówi do innej, rozpuściłabym się jak wosk – przecież ja wziąłem zlecenia w tym radiu po to, żebyś się nie zabijała.
I widzi mój wzrok, podchodzi, chce mnie objąć, odsuwam się, jest zdziwiony, nie wie, że ja również wiem.
– Skąd wiesz? – pytam, ale jest mi to właściwie obojętne.
– Jak wyjechałaś do Berlina, Szymon potrzebował pilnie na wyjazd, byłem w banku, no i…
– Nie zapytałeś mnie, dlaczego zdefraudowałam nasze pieniądze? – głos mój brzmi martwo.
Co on jeszcze wymyśli, żeby okazać się takim wspaniałym człowiekiem?
– Nie… – Adam odpowiada z wahaniem. – Jesteś dorosła, wiesz, co robisz. Widać miałaś swoje powody, żeby mi o tym nie mówić.
Aha. To tak. Ludzie dorośli żyją ze sobą, ale mogą mieć powody do nieszczerości, ukrywania przed drugą osobą ważnych rzeczy, do kłamstw, oszustw. Na tym polega ta dorosłość. Że ja mogę ukraść nasze pieniądze, a on może sypiać z moją koleżanką. Dziękuję.
– I nie byłeś ciekaw?
– Gdybyś chciała, to byś mi powiedziała, prawda?
– Dałam się nabrać Ostapko. Oszukała mnie. Nie odda tej forsy, musisz poczekać, aż zarobię, a to może potrwać – powtarzam.
– Oj, Jutka – mówi Adam, a jego głos jest dalej aksamitem podszyty. – To może na drugi raz cokolwiek mi szepnij. Z takimi cudownymi interesami bardzo trzeba uważać. Ale poradzimy sobie.
Judasz. Nie chcę go słuchać, chcę, żeby zapakował swoje rzeczy, wyszedł i nigdy nie wrócił.
– Nie musisz się martwić, bo…
Domofon zaczyna dzwonić jak oszalały. Borys staje przy drzwiach, wyje. Adam podnosi się.
– Ja też ci chciałem coś powiedzieć już od jakiegoś czasu, ale tak mnie unikałaś… – Adam odwraca się od drzwi. – Zapraszałaś kogoś?
Wtulam głowę w ramiona. Jaka szlachetność. Jaka troska o mnie. Jaka wyrozumiałość. To życie może mnie już tylko brzydzić. Wszystko jest podszyte fałszem.
Wtedy słyszę radosne głosy w przedpokoju i włos mi się jeży na głowie. Reńka i Artur. Jak śmie tu przychodzić?