Изменить стиль страницы

Nie miałam siły się zastanawiać. Mogłam się tylko zastanawiać nad tym, co Adam powiedział. Dlaczego powiedział, żebym się nie martwiła? Nigdy tak nie mówił. Czy mam wobec tego powody do zmartwienia?

– Bibułka!

– Nie mam – odparłam machinalnie.

– Podwójna przedstawicielka drobnego pieczywa to bibułka! – Tosia patrzyła na mnie jak na ćwierćinteligentkę. – Jakub wiedział. A naród zawodowego żołnierza?

– Tosia! – jęknęłam rozpaczliwie. – Nie dzisiaj.

– Trepanacja. Z tobą w ogóle nie ma kontaktu. Idę spać. Adam gdzieś pojechał?

– Do radia.

– Przecież nie ma dzisiaj dyżuru…

Tosia wzięła Zaraza na ręce i poszła do siebie. Wyłączyłam komputer i nalałam sobie wody do wanny. Lato przeszło. No rzeczywiście, nasze lato miało być niezapomniane i na pewno nigdy go nie zapomnę. Dwa dni w Berlinie zniszczyły mi wszystko. Dlaczego mam się nie martwić?

Mężczyzna, który spędza zbyt dużo czasu poza domem, nie lubi tego domu. Dlaczego Adam tak nagle ma tyle pracy? Położyłam się w wannie i przymknęłam oczy. Powinnam mu o wszystkim powiedzieć. Od drobnych niedomówień zaczynają się prawdziwe problemy. Ale on nie podejrzewał nigdy, że mogę być aż taką idiotką. I to były nasze pieniądze, a nie moje, nie miałam prawa tego robić. I rzeczywiście unikam go, bo boję się teraz wszystkiego. To do niczego nie doprowadzi. Leżę w tej wannie, dopóki woda nie robi się chłodna. Wchodzę do pustego łóżka i robi mi się smutno. Borys leży na dywaniku, już się do nas nie pakuje. A potem postanawiam, że to ja muszę coś zmienić, i zasypiam.

– Czy ty, mamo, kiedyś policzyłaś, ile zjadłaś zwierząt w ciągu swojego całego życia?

Pytanie Tosi mną wstrząsnęło. Została wegetarianką, bo Jakub nie je mięsa. Oczywiście, nie jestem w stanie obliczyć wszystkich zjedzonych przeze mnie zwierząt, ale prawda jest szokująca.

– W ciągu ostatniego roku zjadłaś spokojnie ćwierć małego cielaka, stadko lub dwa cudownych kolorowych kurczaczków, a o befsztykach wołowych lepiej nie wspominać – ciągnęła Tosia. – Nic dziwnego, że jesteś toksyczną matką.

– A ziemniaki, które zjadam, zakwitłyby na jednym arze, gdybym je zasadziła, a nie zjadła, a cukier, gdybym go wyrzucała na podłogę, a nie do szklanki, pokryłby podłogę w całym domu – odpowiadam spokojnie. – I nie mogę tego zrzucać na toksycznych moich rodziców. To nie oni ponoszą odpowiedzialność za to wszystko.

– Eeee – Tosia nie jest zachwycona – z tobą to w ogóle nie można poważnie pogadać – mówi, sięga do lodówki po laskę zielonego selera i zaczyna chrupać.

Skończyłam odpisywać na dziewiętnaście listów, jestem wykończona, muszę mieć okulary i nie mam po co zostawać wegetarianką. Jak Adam się dowie, co zrobiłam, to po prostu odejdzie. Dzwonię do Uli, która obiecuje, że wpadnie wieczorem. Ale wpada natychmiast. Prawdziwa przyjaźń nie zważa na błędy w żywieniu, tylko na duszę. A moja dusza, przykryta kilogramami do zrzucenia, wyje. Ula przygląda mi się ze zdumieniem.

– Jakie pół krowy?

– Nie pół, tylko ćwierć. Uczestniczę w zabijaniu, biorę żywy udział w marnotrawieniu, przerabiam żywe ptaszki na udka z ananasem i kiedyś musiał przyjść taki moment, że mi to ktoś uświadomił.

– Zostajesz wegetarianką? – pyta Ula. – Możemy się tak umówić.

Nie wiem, kim zostaję. Zostaję samotną kobietą. Oszukałam mężczyznę, którego kocham…

Ula mnie nie zrozumie. Nikt mnie nie zrozumie. Zawsze tak będzie. Co z tego, że nie jestem sama, skoro będę za chwilę? Moja własna córka robi coś ze swoim życiem, a mnie nie stać nawet na mały konstruktywny krok.

Ula również jest przytłoczona życiem. Postanawiamy włączyć telewizor. Na ekranie same szczupłe kobiety. Które piorą w najlepszych proszkach. Używają najcieńszych podpasek. Myją śnieżnobiałe zęby. Brudzą się, rozlewają różne soki na siebie i otoczenie, a potem przeciągają się estetycznie przy pralce. Albo przy lodówce. Albo podają mężom tłuszcz, który się lekko rozsmarowuje na chlebie. Albo jedzą coś lekkiego – co ma tylko dwie kalorie. Albo w minispódniczkach donoszą piwo. Na długich, szczupłych nogach. Skaczą na spadochronie, a przecież i bez spadochronu popłynęłyby pogodnie w przestrzeń, bo nie ważą nic. Wyłączamy telewizor.

Ula sięga w stronę miseczki i chrupie orzeszka solonego – milion kalorii. Sięgam i ja.

– Widzisz? – mówię.

– Widzę – mówi Ula. – i wiesz co? To ja już wolę spędzać życie na czym innym. I tobie też radzę się tym zająć.

Ale czym? Czym? Defraudacją? Oszustwami? Papraniem i praniem? Przebieraniem się i donoszeniem alkoholi? Żuciem najlepszej gumy do żucia – pod warunkiem, że w pasie masz pięćdziesiąt trzy centymetry? To przecież nam się nie należy!

– Wiesz co? – mówi Ula. – Głupie jesteśmy. Podatne na reklamę jesteśmy. Ot i cały problem. Jakbyś nie oglądała telewizji, byłabyś szczęśliwą, nie zakompleksioną kobietą. Zastanów się, kto lansuje anorektyczny styl życia? I bogactwo, które jest ważniejsze niż wszystko?

Jedno jest pewne – nie ja.

– A tymczasem – Uli błyszczą oczy – to w ogóle nie chodzi o to, żeby tak wyglądać!

Nie o to! To jest bardzo ciekawa teoria, która niestety nie ma pokrycia w rzeczywistości.

– A o co?

– Z grubsza chodzi o to, żeby być szczęśliwym – mówi Ula i sięga po następnego orzeszka.

– Czy ty widziałaś kiedyś szczęśliwą grubą osobę? – Bo o grubych oszustkach finansowych nie chcę wspominać.

– Widziałam modelkę, która mówi, że od siedmiu lat jest na diecie, ale kariera krótko trwa, więc kiedyś, w przyszłości, będzie się mogła nareszcie normalnie odżywiać. Chciałabyś tak? Chude służy do tego, żeby uszczęśliwiać innych – kontynuuje wesoło Ula. – A życie naprawdę polega na tym, żeby uszczęśliwiać siebie. Wtedy inni też skorzystają.

Zjadła orzeszki i poszła.

Zasiadłam ponownie do bilansu całego roku. Zostawiłam w spokoju statystykę, krowy, kurczaczki i cukrownie. Owszem, wyglądam tak, jak wyglądałam, tylko że jestem o rok starsza. Przyjaźnię się z Ulą. Jest Adam. Kocham go. Tosia wzięła się do siebie. Zrobiłam dwa swetry na drutach, boskie. Cieszyłam się, jak Ewa kupiła sobie nowy samochód, i płakałam, jak Martę porzucił facet. Spotkałam się niezliczone ilości razy z przyjaciółmi. Dzwonię do Mojej Mamy. Nie jest źle.

– Nie jest tak źle – powtarzam głośno.

– Nie jest z tobą dobrze – Tosia jak duch znalazła się w pokoju i w ogóle tego nie zauważyłam. – Nie możesz udawać, że wszystko jest dobrze, mamo. Dam ci fajną dietę. Od tego przybywa radości życia. A poza tym zrób coś z włosami. Mogę ci zrobić kompres z oleju rycynowego.

– Jutro – krzywię się. – A poza tym czy to pomaga?

– Tak masz napisane w swojej bazie danych.

A to co innego.

Tęsknię za nim

Jakiś worek z niedobrą pogodą się rozdarł. Leje od tygodnia, Adam pojechał służbowo do Kielc na sześć dni! Nie jest to sprawiedliwe, bo więcej czasu go nie ma, niż jest. Ale może to dobry moment, żeby bez mężczyzny w domu podjąć jakąś decyzję. Podjęłam decyzję. Po pierwsze – rzecz jasna, te cholerne warzywka. Po drugie – dzień bez stresu. Po trzecie – odrobina dbałości o wygląd zewnętrzny – odżyweczka na głowę z oleju rycynowego z cytryną – bo nie ma, jak stare przepisy. I potem, jak już będę śliczna, to się z nim rozmówię. Przyznam do wszystkiego. Wzięłam dzień wolny, żeby pracować w domu. Więcej zrobię. Bardzo proszę, czas pracy nienormowany, mogę sobie siedzieć głodna przy komputerze z olejem na głowie. Czemu nie? Po śniadaniu. Na śniadanie gorzka herbata. Ale już niedługo obiad. Na obiad – dwie gotowane marchewki, surówka ze startego selera, dowolna ilość sałaty z łyżeczką oliwy. Bez soli. Fantastycznie. Za to mogę pić dużo wody niegazowanej. Bardzo proszę. Zaczynam. Cztery buteleczki oleju rycynowego, cytryna, witamina E. Folia na łeb. Siadam do komputera. No, będę śliczna za cztery tygodnie! Leci przynajmniej osiem kilo, włosy nabierają blasku i tak dalej. Wtedy, nawet jak o wszystkim powiem Adaśkowi, on spojrzy na mnie i jego serce roztopi się jak świeże masło na patelni. Pomyśli: Jutka jest tak śliczną kobietą, nie szkodzi, że narobiła głupstw. Innej takiej przecież nie znajdę. Choć z drugiej strony jest to wystarczająca zachęta, żeby odejść.