Изменить стиль страницы

– Ula, co dzisiaj robi Isia i dlaczego nie idzie do szkoły, przecież do końca roku szkolnego tylko dwa tygodnie.

I usłyszałam w słuchawce najpierw ciszę, dopiero po chwili cichutkie:

– Jutka, a dlaczego ty myślisz, że Isia nie idzie do szkoły?

Zatkało mnie. Tośka weszła do pokoju i zaczęła rozpaczliwie machać rękami. Zbaraniałam. Moja własna córka mi zaufała, a ja natychmiast doniosłam na Isię? Moja córka była uczciwa, a Isia nic Uli nie powiedziała? I jak ja teraz wyglądam? Jak będzie wyglądać nasza przyjaźń? Jak będzie wyglądać przyjaźń Tosi i Iśki? Co ja narobiłam? I jak ja mam z tym żyć? A Tosia stoi przede mną w błagalnej pozie, a oczy ma jak sarna przed celnym strzałem myśliwego, nogi się pode mną ugięły i mówię wesoluchno do słuchawki:

– Żartowałam. Chciałam cię prosić, żebyś napisała Isi usprawiedliwienie, dziewczynki się umówiły, że pojadą do Warszawy, właściwie na te trzy lekcje nie muszą iść (co ja plotę?) i tak sobie pomyślałam, że może cię przekonam wyjątkowo, że…

Tosia wznosi oczy do nieba, co chyba wyraża dozgonną wdzięczność, a ja robię się wściekła na siebie, na nią, na to, że dałam się wmanipulować, i wszystko chcę odwołać natychmiast, ale zasłaniam ręką słuchawkę i mówię do Tosi:

– Ale do końca roku nie opuścisz ani jednego dnia, przysięgnij.

Tosia kiwa potakująco głową, a Ula mówi do słuchawki:

– Wiesz co, trochę ci się dziwię, bo do końca roku dwa tygodnie, nie widzę powodu, żeby… Wiem, co chce powiedzieć, ale brnę dalej:

– Chciałam, żeby Tosia odebrała od Mojej Matki parę książek, a wolę, żeby nie jeździła po nocy, i pomyślałam sobie, że dobrze będzie, jeśli… Może zrobimy wyjątek? Sama mówiłaś, że jak nie ma innego wyjścia, to się trzeba zgodzić.

– Ale my mamy inne wyjście. Dziewczyny powinny być w szkole.

– Ulka, mają dzisiaj tylko trzy lekcje. I obiecały, że do końca roku nie będą kombinować. Może to nam się opłaci? Obdarzają nas dużym zaufaniem, jeśli zamiast po prostu iść na wagary…

– Może masz rację – szemrze Ula. – Ale nie poznaję cię, Jutka.

Ja też siebie nie poznaję. Odkładam słuchawkę, a Tosia podskakuje ze szczęścia do góry.

– Ale jesteś kochana, mamuś! Dasz pieniądze na kostium?

Daję, oczywiście.

Tosia wybiega do kolejki, z okna widzę, jak dołącza do niej Isia, i wpadam w minorowy nastrój. Jestem stara. Przecież nie tak dawno to ja miałam siedemnaście lat i marzyłam o kostiumie kąpielowym. I nawet mi się nie śniło, żeby prosić rodziców o pieniądze na taki kostium, może dlatego, że byle kostium mnie nie satysfakcjonował. Wymyśliłam sobie przepiękny amarantowy kostium kąpielowy z Peweksu. Peweksy to były w zamierzchłych czasach sklepy, w których za dolary można było kupić to, czego nie było w normalnych sklepach ani za dolary, ani za złotówki. Kostium kosztował osiem dolarów, którą to sumę pożyczyłam w tajemnicy przed rodzicami od zamożnej koleżanki.

O matko moja, jak ja wyglądałam w tym kostiumie! Wiedziałam, że świat będzie leżał u moich stóp! Będę sensacją na plaży! Na razie, czyli przed wyjazdem, musiałam oddać dług i w tym celu na cały lipiec zatrudniłam się sezonowo w Horteksie.

Właśnie. Dlaczego Tosia nie może się zatrudnić sezonowo w Horteksie? Dlaczego bierze ode mnie pieniądze, zamiast być pomocą cukiernika? Ja zostałam pomocą kuchenną na cały lipiec. Do obowiązków pomocy kuchennej należało sprzątanie, a do praw jedzenie bez ograniczeń wszystkich dobrych rzeczy, lodów, deserów itd. Korzystałam z praw i obowiązków tak wytrwale, że już po tygodniu mogłam zwrócić dług oraz odkładać na te sierpniowe wakacje, kiedy to świat będzie leżał u moich stóp. Kostium oglądałam codziennie wieczorem, marząc o chwili, kiedy nad morzem polskim pojawię się w nim jak cudo. A wtedy świat legnie u moich itd.

Kremówki i lody przestały mi smakować po siedmiu dniach. Wtedy przerzuciłam się na ananasy z puszki i krem do tortów, który cukiernicy dawali nam w małych miseczkach do spróbowania. Trzy tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Nocny pociąg osobowy wiózł mnie nad polskie morze wieczność całą, a kostium leżał na dnie plecaka i poprawiał mi samopoczucie, aż do chwili, kiedy rozlokowawszy się w wynajętym pokoju, zorientowaliśmy się wszyscy, że owszem, jest tanio, bo do morza trzy i pół kilometra.

Przez całe trzy i pół kilometra wyobrażałam sobie, co to będzie, kiedy wreszcie włożę swój niezwykły kostium w kolorze amarantowym i jak ten świat legnie u moich stóp, a wszyscy zawyją z zachwytu. Do dziś żałuję, że droga nad morze nie trwała dłużej.

A potem… Na plaży, zasłonięta kocem przez przyjaciółkę, próbowałam dłuższą chwilę wcisnąć się w amarant. Najpierw poszedł szew przy ramiączkach od stanika. Potem okazało się, że stanika nie można zapiąć na plecach. Wszędzie się wrzynało, piło, ciągnęło. Pod stopami zamiast świata miałam tylko piasek. Właściwie było tak, jak chciałam. Przez dwa tygodnie wzbudzałam sensację, kąpiąc się w krótkich spodenkach i koszulce koloru zielonego, który był wyjątkowo nietwarzowy.

Rozmyślaniom o kostiumie kąpielowym oddawałam się, usiłując powkładać różne przedmioty, przyprawy do koszyczka z przyprawami, czyste talerze do szafki, a brudne kubki po śniadaniu do zlewu. Przy okazji znalazłam dwa rachunki do zapłacenia, o których zapomniałam, wetknięte za stolnicę, a swobodny strumień moich myśli znów popłynął ku banknotowi stuzłotowemu, który dałam Tosi. Kot Zaraz wskoczył na stół. Spędziłam go czym prędzej, ponieważ smutna historia mojego kostiumu to nie powód, żeby koty chodziły po stole. Moje zasoby finansowe pomniejszyły się o następne sto złotych, taka jest smutna prawda. Muszę skontaktować się z Ostapko. Ostatnie dwie noce prawie nie zmrużyłam oka. Może nie powinnam była pochopnie podejmować tak ważnych decyzji? Ale przecież ludzie są uczciwi. I ona chciała dla mnie dobrze. Zabiorę się do pracy i zaraz mi zły nastrój minie. Może jednak najpierw zadzwonię do redakcji, w której pracowała Ostapko, i tam się czegoś dowiem?

W redakcji “Expressu Porannego” traktują mnie grzecznie. Owszem, pracowała. Owszem, już nie pracuje. Owszem, niestety nie mają z nią kontaktu. A w jakiej sprawie, może mi pomogą? Nie mogą. Ale słyszeli, jakoby być może ewentualnie ostatnio zatrudniła się na Bartyckiej w dziale sprzedaży BCHW. Dzwonię do informacji, podają mi numer na Bartycką. BCHW ma prawdopodobnie wewnętrzny 176.

Włączam komputer, przecież zaraz siądę do tych listów, ale na razie chodzę z telefonem po domu. Dlaczego mnie tak nosi? Przecież nie z powodu kostiumu Tosi. Na Bartyckiej nikt nie odbiera. Jest tam zaledwie milion sklepów i działów sprzedaży, więc dlaczego miałby ktoś odbierać?

Czekam uparcie, aż telefon przechodzi z długiego sygnału na sygnał krótki. A potem dzwonię jeszcze raz i jeszcze. Uparłam się. Wreszcie jakiś chropawy głos damski warczy w słuchawkę:

– Słucham!

– Czy mogłaby mnie pani połączyć z numerem 176?

I cisza. A potem w oddali smętny sygnał nieodbieranego telefonu. Czekam i czekam w nieskończoność, ale dlaczego znowuż, jak mawia Renka, miałby ktoś pracować o tej porze, to jest około dwunastej w południe, w dzień powszedni?

Dzwonię raz jeszcze na centralę. Znajoma chropawość:

– Słucham!

– Bardzo przepraszam, czy może pani sprawdzić, czy numer 176 to numer BCHW? – wkładam w swój głos tyle słodyczy, że ani chybi zemdli mnie za chwilę.

– Pani nie wie, jaki wewnętrzny, i pani dzwoni? Ja też nie wiem, jaki wewnętrzny. – Babsko w słuchawce załatwia mnie krótko i ostro.

– Czy byłaby pani tak uprzejma i sprawdziła, czy ten wewnętrzny na to stoisko…

– A jakim sposobem ja pani sprawdzę, co? – satysfakcja w jej głosie jest przerażająca.

– Czy przypadkiem pani nie wie, czy to stoisko jest czynne? – ponawiam próbę.

– A skąd ja mogę wiedzieć? – Pretensja w głosie wylewa mi się prosto do ucha, muszę odstawić dalej słuchawkę.

– Myślałam, że pani tam pracuje.

– Ja wiem, proszę pani, to, co mnie centralka odpowiada, ja nie chodzę po Bartyckiej i nie sprawdzam, pani sobie przyjdzie i sprawdzi, czynne czy nieczynne, jak pani ma za dużo czasu. Bo ja tu pracuję, a nie zajmuję się głupotami! – i trzask słuchawki.